Tego dnia rozpoczął się czwarty tydzień na uniwersytecie. Profil humanistyczny - rozszerzony angielski i historia. Przedmioty te nie były dla mnie przeszkodą, wręcz przeciwnie. Słuchanie wykładów uspokajało mnie, a przy okazji garściami chłonąłem wiedzę. Nauka nigdy nie sprawiała mi większych problemów, z wyjątkiem matematyki i chemii. Zawsze leciałem na trójach z tych przedmiotów, bo nic nie chciało ułożyć się w moim anty-ścisłym mózgu. Nie widziałem w kolejnych tematach logicznych powiązań. Pamiętam, że zawsze ktoś musiał mi pomagać, czego nie cierpiałem. Głupio było mi prosić o pomoc, byłem przyzwyczajony do tego, że inni przychodzą do mnie z prośbą. Właśnie przez swój tupet ledwo zdałem drugą liceum. Od tamtego czasu częściej zdarza mi przyznać się do niewiedzy i z biegiem czasu nie wydaje się to takie straszne. Każdy był miły, uprzejmy i bez najmniejszego problemu wyjaśniał moje wątpliwości. Tak było do skończenia szkoły średniej, gdzie miałem paczkę przyjaciół. Byłem pewny, że studia niczym nie różnią się od dawnych programów nauczania, że wszystko pójdzie mi dość gładko. Myliłem się. Nie widziałem żadnej znajomej twarzy, czego potrzebowałem. Może i powinienem kształcić się, uczyć i wkłuwać, ale bez uśmiechów bliskich było mi ciężko. Nawet jeśli szybko łapałem kontakt z rówieśnikami, młodszymi czy starszymi, to tutaj za nic mi się to nie udawało, przynajmniej w moim odczuciu. Nie mam tego nikomu za złe, ale jeszcze rok temu szkoła dudniła na wieść o moich urodzinach, każdy składał mi życzenia, a najbliżsi obdarowywali mnie drobnostkami. Tak wyglądał jedenasty wrzesień przez cały czas, aż do teraz. Próbowałem uzmysłowić sobie, że pierwszy rok może być trudny, a później powinien już miło biec. Ta myśl nie pomagała mi, ponieważ byłem osobą żyjącą tu i teraz, a patrzenie w przyszłość, czy wracanie do przeszłości wpędzało mnie w lekki stan melancholii.
Stałem przed szaro-żółtym budynkiem, do którego co jakiś czas wchodził jakiś uczeń lub wykładowca. Czułem, że atmosfera wysysa ze mnie energię i chęć do życia. Ten rok naprawdę nie zapowiadał mi się przyjemnie, ale niechętnie wmawiałem sobie, że będzie dobrze. Przewróciwszy oczami zacząłem wolnym krokiem podążać ku przeszklonym, obrotowym drzwiom. Przerzuciłem torbę przez ramię i poklepałem się po policzkach dla rozbudzenia. Na prawdę nie wiem czy to pomagało, ale babcia zawsze tak robiła i zostało mi to w nawyku.
Stawiałem powolne kroki po dosyć mocno zaludnionym korytarzu, zmierzając do sali od historii. Myśl o ulubionej lekcji dodawała mi odrobinkę uśmiechu na twarz. Gdy doszedłem pod pomieszczenie oznaczone numerem sto dwadzieścia osiem, otworzyłem drzwi, by zająć już miejsce, najlepiej w pierwszych rzędach. Ku mojemu zdziwieniu połowa klasy była już zapełniona. Podszedłem do plastikowego krzesła w odcieniu butelkowej zieleni, odłożyłem torbę na ławkę i usadowiłem swój leniwy tyłek na siedzeniu.
Po jakiś czterech minutach mojej osobie towarzyszył mój niedawno poznany kolega. Nie znaliśmy się za długo, ale mieliśmy sporo tematów do rozmów. No i nie był denerwujący jak większość jednostek w tej szkole. Zack, bo takie nosił imię, również interesował się kierunkiem humanistycznym, ale miał rozszerzoną jeszcze biologię. Był bardzo, ale to bardzo ambitny, dużo bardziej ode mnie. Dla moich starych znajomych pewnie byłoby to nie do wyobrażenia, ale ten chłopak był naprawdę zawzięty. Rozmawialiśmy chwilę i za każdym słowem starałem się tuszować zmęczenie i zwykłą niechęć, ale będąc szczerym, nie byłem w tym dobry.
- Co jest stary? - zmienił temat wyraźnie zaniepokojony.
- Nic takiego, serio - wzdrygnąłem ramionami udając obojętnego.
- Przecież widzę, powiedz - odparł zainteresowanym głosem.
- Mam trochę problem z matmą - skłamałem. - Mam wrażenie, że nie pamiętam podstaw z podstawówki.
CZYTASZ
now I can take her man // sterek
FanfictionSerce to skurwiel. Mam czasem chwile, że jest moim największym wrogiem, jednak końcowo, zdaję sobie sprawę, że to ono miało rację od początku.