Rozdział I, część druga.

16 2 0
                                    

Wstała tuż przed siódmą rano. Mimo krótkiego snu czuła się dobrze. Nie zależało jej na tym i tak była świetna.
Dzień zapowiadał ciepły i słoneczny, przed dziesiątą rano wyszła z domu. Nabrała powietrza do ust, uśmiechając się. Jej biała sukienka falowała na wietrze, a do nozdrzy wdarł się słodki zapach polnych kwiatów. Schodząc po schodach chatki jej oczom powoli ukazywały się wielkie, majestatyczne góry. Pobliski lasek wydawał z siebie coraz to inne dźwięki, a ona sama podeszła do drewnianego płotku i usiadła na nim. Miała teraz sporo czasu na rozmyślania, a obraz rozległej polany, lasu wokół i gór w tle napajał ją mocnym spokojem, bezpieczeństwiem i swobodą, której w małym miejskim mieszkaniu nie miała.
Z goryczą wspomina tamte czasy. Ciasne, małe cztery kąty. Katorga na uniwerku. Zaduch. Głośne życie miasta zdecydowanie nie było dla niej. Nocą nie mogła spać, w dzień miewała częste migreny. Cieszyła się, gdy dowiedziała się, że w końcu może przeprowadzić się do swojej wymarzonej chatki.
Domek był duży, drewniany, schowany w gęścinie drzew. Malutki ganek, na którym stał niewielki stolik i krzesło. Lubiła tam spędzać czas, czytać książki albo nawet nie robić nic, tylko patrzeć przed siebie i myśleć. Po prawej stronie wisiała huśtawka. Była już za stara żeby z niej korzystać, ale wyglądała magiczne i nie odważyła się jej ściągać. Kilka metrów za domem przepływała rzeka, która na jej szczęście nie była okupowana przez hordę głośnych nastolatków, dzięki czemu w mogła swobodnie pływać nago w blasku gwiazd i księżyca.
Westchnęła, zeskakując z płotku i skierowała się do samochodu. Domek był w lesie i do najbliższego miasta miała ponad godzinę drogi, więc jeśli chciała zdążyć musiała wyruszyć już teraz. Wsiadła do środka i odpaliła silnik.
Godzinę później była już na miejscu. Weszła do niewielkiego sklepiku, gdzie kupiła coś do jedzenia. Nowe talerze i sztućce, po czym wyrzuciła wszystko do bagażnika i przeszła na drugą stronę, kierując się do kawiarni. Zamówiła herbatę, wzięła dzisiejsze wydanie gazety i nigdzie się nie spiesząc napawała się chwilą spokoju.
Ludzie beznamiętnie mijali ją, czasem ktoś się uśmiechnął, czas małe dziecko pomachało. Bardzo dziwiło ją to jak ludzie gonią, jak nie zatrzymują się. Jak okrutnie omijają swoje życie byleby zapchać portfele i najeść się do syta.
Zapłaciła za herbatę i wróciła do samochodu. Zapalając papierosa, obróciła się zaskoczona i zza szyby ukazał się jej znany wizerunek. W życiu nie spodziałaby się, że ją tu zobaczy.
Weronika. Dawna przyjaciółka. Wysoka brunetka, mocno opalona, o oceanicznych oczach. Uśmiechała się szeroko z tą swoją wyższością, pogardą dla drugiego człowieka. W sumie nie wiedziała dlaczego kiedyś Weronika była dla niej aż tak ważna. Nie było w niej nic specjalnego. Ot, zwykła dziewczyna. Bez większych osiągnięć szkolnych czy miłosnych nawet.
Odłożyła zapalniczkę na siedzenie obok i wyszła z samochodu, witają się z przyjaciółką.
- Cześć. Wow, nie sądziłam, że Cię tu spotkam. - mruknęła, zaciągając się dymem. - Co Ty tu robisz?
- Szukam domku na wakacje. Ja i mój narzeczony chcemy tegoroczne wakacje spędzić sami, gdzieś na odludziu. - zarechotała jak rozlazła ropucha, rumieniąc się. Zaczynała jej naprawdę nie łudzić. - Wiktor uznał, że taki odpoczynek dobrze nam zrobi przed ślubem.
- O. To miłe.
- Tak. A Ty? Co tu robisz? Myślałam, że nienawidzisz miasta, a tu proszę. Nasza kochana dziewczynka tu jest.
- Jestem tu tylko na zakupach i właściwie muszę już wracać...
- Czekaj! Może spotkamy się dziś wieczorem powspominać stare dzieje? - Zamyśliła się. Naprawdę nie miała ochoty spędzić wieczoru z Weroniką i Wiktorem, miała o wiele lepszy plan, ale może warto było wybadać sprawę?
- Sama nie wiem... - Rzecz w tym, że nie chciała niczego wspominać. Tamto życie już nie należało do niej. Nie było już tamtej dziewczyny, była całkiem nowa. Odważniejsza, mądrzejsza. Bardziej pewna siebie. Wiedząc jaka może być Weronika pospiesznie dodała: - Dobrze, o której?
- Ósma?
- W porządku. - Pożegnała się z brunetką, wyrzuciła papierosa i wsiadła do samochodu szybko odjeżdżając. Co ją podkusiło żeby się zgadzać? Głupia, głupia, głupia!
Zaparkowała pod domem, wyciągnęła zakupy po czym, będąc już w kuchni, rozpakowała wszystko i wzięła się za obiad. Dwie godziny później usiadła przy stole zajadąc się skromnym makaronem z truskawkami, uprzednio umywszy się. Siedząc tak w krótkich już spodenkach i bluzeczce na ramiączkach zaczęła myśleć jak to było na studiach. Nie można powiedzieć, że była kujonem, ale też nie, że była rozrywkowa. Tam też spotkała Mateusza. To był jej pierwszy, bardzo zresztą nie udany, związek. Chłopak był przystojny i poukładany, ale nudny jak flaki z olejem. Jego jedyną pasją była Biblia i Bóg. Nie wiedziała czemu w ogóle z nim była. Chociaż nie, seks był nieziemski. Na samo wspomnienie aż się zarumieniła. Doskonale pamiętała jak jego duże ciepłe dłonie oplatały jej ciało, oddech mieszał się z pocałunkami składanymi na szyi. Słodkie pełne usta ssące jej piersi, masująca jej kobiecość dłoń. Oj, tak. To akurat potrafił robić doskonale. Czasami nawet te długie spacery po parku się jej podobały, zwłaszcza te pod wieczór, gdzie ludzi było nieco mniej, chłód nocy otulał jej ramiona, a jego wdzięczny głos mówił coś czego o tak nie rozumiała, bo wsłuchiwała się w śpiew zasypiających powoli ptaków. Poza tym nie przypomina sobie szczęśliwych chwil z Mateuszem. Był on o dwa lata starszy, więc trochę czuła się przy nim bezpieczniej. Wysoki. Brunet. Aż pewnego dnia ujżała go. Od razu zwrócił jej w głowie, a Mateusz z marszu przestał dla niej istnieć.
Poznali się na parapetówce Jolki. Jolka jak zawsze kochała wyprawiać imprezy i w dupie miała całe te studia. Niczym się nie przejmowała i trochę jej imponowała.
Artur był postawnym blondynem. Był ze swoimi kumplami, którzy zdawali się być bardzo zadowoleni z samych siebie. Ach, to męskie ego. Przez całą imprezę nie zwrócił na nią uwagi, zaczęła myśleć, że jest jakaś niewidoczna czy przeźroczysta, jednak gdy wychodziła, wyrósł przed nią znikąd. Uniosła głowę w górę i zobaczyła jego piękny uśmiech. Przez sekundę pomyślała, że ktoś ją zabił i trafiła do nieba albo zaliczyła zgona i po prostu śni. Ta chwila zdawała się trwać wieczność. Jego oczy przenikały ją na wskroś. Czuła narastające bicie serca. Motylki w brzuchu, ale coś było nie tak. Coś... Nie tak...
Pisnęła przerażona słysząc stukanie do drzwi. Chwilę zajął jej powrót do rzeczywistości, a gdy zorientowała się, że ów puknie dochodzi z jej własnego domu obróciła głowę, przełykając ślinę. Wiedzą? Jakim cudem by się dowiedzieli. To niemożliwe. Nie... Wstała pośpiesznie i podeszła do drzwi przykładając ucho, jakby to miało pomóc jej się uspokoić. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
- Witam. Czy Pani Róża Majewska?
- T-ta-ak. - Widok policjanta zatrzymał jej wszystkie funkcje życiowe, by po chwili wybuchnąć niczym wulkan. Wszystko zlało się w jedno. Nie wiedziała już co czuje. Strach, przerażenie, ulgę czy obojętność. - O co chodzi?
- Była Pani dziś w mieście, prawda?
- Tak.
- Czy nie widziała Pani tego człowieka? - Młody policjant pokazał jej zdjęcie Artura. O kurwa. Przełknęła ślinę, unosząc wzrok na stróża prawa.
- Nie. Przykro mi, ale nie.
- Jest Pani pewna? Poinformowano nas, że to Pani były narzeczony.
- Tak, jestem pewna. Od roku nie mam z nim żadnego kontaktu.
- W porządku. Będziemy się jeszcze z Panią kontaktować. Proszę być pod telefonem.
- Przepraszam! Co się stało z Arturem?
- Przykro mi. Pan Artur Pierzchała został zamordowany zeszłego lata w tych okolicach.
- Słucham?
- Jego zwłoki zostały przypadkiem odkryte przez parę turystów. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Dowiedzenia.
- Dowiedzenia.
Zatrzasnęła drzwi tak szybko, że wydawało się jakby zaraz miały wylecieć na drugą stronę. Podleciała do okna, obserwując jak radiowóz dojeżdża.
Jak to kurwa znaleźli? Jaka para turystów? To niemożliwe. Zrobiłam to dobrze! Do jasnej cholery! Ktoś musi wiedzieć. Kurwa!
W pośpiechu złapała za kluczyki i wyleciała z domu, zamykając go szczelnie, po czym wyjechała z piskiem opon.
Zaparkowała na wzgórzu przy ławeczce, przy której zeszłego lata ostatni raz go widziała. Nie było nikogo w pobliżu, ale i tak się bała, że ktoś ją zobaczy. Źle zrobiła, że tu przyjechała, bardzo źle, ale nie mogła się powstrzymać. Musiała to zobaczyć na własne oczy. Złapała za plecak i wyszła z samochodu kierując się w dół urwiska. Droga wcale nie była łatwa i ten kto go tam znalazł musiał wiedzieć jak iść, więc to niemożliwe, że "przypadkiem" go znaleźli. Po prawie dwóch godzinach stanęła na końcu lasku, z którego dobrze widziała wejście do groty. Rzeczywiście była otwarta. Kurwa! Rozejrzała się dokładnie, nikogo nie było. Ruszyła w jej stronę, a gdy była już na miejscu zaczęła się przeciskać do środka. Wejście było malutkie, ledwo się w nim mieściła. Czuła jak nie może oddychać. Zaczęło się jej w głowie kręcić, ale nie mogła się teraz zatrzymać. Wtedy też tak było i tego nie zrobiła to i dziś się uda. Na szczęście wejście nie było wybitnie długie, a gdy znalazła się w środku oniemiała z przerażenia. Trumna była otwarta. Nie było go tam. Rzuciła się jak szalona, zaczęła przewracać, grzebać, szukać go. Nie było nikogo. Usiadła na ziemi i zaczęła walić pięśćmi o uda. To nie może być prawda. Chwilę później zaczęła patrzeć na trumnę. Na wieku było widać ślady drapania, wbite paznokcie. Puste butelki po wodzie, papierki po jedzeniu. W jej oczy wpadła niewielka kartka, czyżby coś tam pisało? Na klęczkach zbliżyła się do niej, wzięła do ręki i spojrzała. Wstrzymała oddech. "Uciekaj". Zebrała wszystko w sekundę i rzuciła się w stronę wyjścia. Klnąc pod nosem wyczołgała się z groty i pobiegła w stronę samochodu. Nie miała już siły. Zmrok nadszedł, była przemoknięta i czuła, że zaraz upadnie. Nogi odmawiały posłuszeństwa, a w głowie szumiało. Widząc ostatnią prostą, zwolniła. Już nie miała siły. Usiadła pod ławką, oddychające gwałtownie i łapczywie. Dopiero po chwili doszła do siebie. Rozejrzała się i zauważyła kątem oka jakąś postać. Nawet nie się nie odwróciła, wstała i wbiegła do auta, ruszając szybko. Jeszcze parę razy obejrzała się za siebie, ale już postaci nie widziała. Stukała nerwowo w kierownicę. Włączyła muzykę, zapaliła.
Dochodziła dwunasta w nocy. Zapomniała dać mu coś jeść i pić. Musi to szybko nadrobić, a zaraz potem musi coś wymyślić. Dowiedzieć się co wie policja. Wpół do drugiej wysiadła z samochodu i weszła do domu. Nie myśląc za bardzo, szybko przygotowała parę kanapek i złapała za rok brzoskwiniowy kupiony wcześniej. Czuła się brudna i wściekła. Ktoś ośmielił się jej wejść w drogę. Dowie się, oj, dowie. Otworzyła drzwi do piwnicy i postawiła wszystko na stoliku. Spojrzała na niego, chyba spał. Wzięła nóż, który został tu na noc i rozcieła sznur z rąk. Westchnęła i ucałowała go w czoło.
- Ciebie na pewno nie znajdą. - Szepnęła i udała się na górę. Złapała za kieliszek i nalała sobie wina. Wypiła go szybciutko. Potem kolejny i jeszcze jeden, następny. Wyrzuciła butelkę do kosza i poszła pod prysznic. Później usiadła przed telewizorem, zasypiając.
Tuż nad ranem do jej uszy dobiegł krzyk chłopaka. Otworzyła oczy, przetarła je i wstała. Będąc w samej bieliźnie szybko zrobiło się jej zimno, ale nie zwracała na to uwagi. Zeszła po schodach i już lepiej słyszała.
- Wypuść mnie ty wariatko! Czego ode mnie chcesz?! Słyszysz mnie, kurwa!
Podeszła bliżej, kładąc dłonie na drzwiach, po czym z całej siły uderzyła w nie.
- Uspokój się! - krzyknęła, zagryzając wargę. - Miałam wczoraj zły dzień. Przestań dobrze?
- To mnie stąd wypuści!
- Na razie nie mogę. Jeszcze nie czas.
- Wypuść mnie!
Westchnęła i odsunęła się od drzwi. Weszła po schodkach do góry i jak gdyby nigdy nic zaczela robić sobie śniadanie.
Wczorajsza sytuacja ciągle siedziała jej w głowie. Kto mógł wiedzieć? Przecież zrobiła to po cichu. Przeczekała tyle ile było trzeba. Zabawiła się w między czasie. Było fajnie. Tamtej nocy nikogo nie było, przecież chodziła tam kilka razy. Warowała kilka dni. Był środek nocy, nikt nie widział!

Sekret.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz