13.

31 6 18
                                    

S E O R I

— Takim oto sposobem cały wczorajszy i dzisiejszy dzień spędzam zamknięta w tym jakże ogromnym pokoju, bo Yixing nie mógł chociaż raz stanąć po mojej stronie — zakończyłam wypowiedź z irytacją tak wyczuwalną, że Jackson zaczął się ze mnie śmiać.

— Codziennie siedzisz w ogrodzie, wyrywając chwasty i narzekasz na dwa dni wolnego z powodu choroby? Podmienili cię w tym pałacu, nie ma innej opcji.

— Nie sądzę, wciąż jest tak samo nieodpowiedzialna, jak zwykle — odparł Yixing, na co spojrzałam z nienawiścią na ekran telefonu, gdzie widniała jego twarz. 

— Tu się zgadzam, to co zrobiłaś, było głupie. Nie możesz chociaż raz pomyśleć, dopiero potem robić?

— Jisoo, i ty przeciwko mnie? Na prawdę? — Nie ukrywałam oburzenia słyszalnego w moim głosie. — Na nikogo nie można tu liczyć, nie do pomyślenia. — Pokręciłam głową i opadłam na łóżko z niezadowoloną miną.

— Wyglądasz jak obrażona pięciolatka, Seo. 

— Grabisz sobie, Wang. — Zmrużyłam oczy i spojrzałam prosto w kamerę telefonu.

— Wyjątkowo muszę się z nim zgodzić — rzucił Jisoo złośliwie, na co prychnęłam.

— Przyszłam szukać wsparcia, a wy mnie wyśmiewacie, tacy z was przyjaciele.

— Nic nie poradzimy na to, że tym razem to ty dramatyzujesz. Zemdlałaś, a zachowujesz się, jakbyś miała zwykły katar.

— To była jednorazowa sytuacja, przecież nie umieram!

— Jednorazowa sytuacja, przez którą skończyłaś w łóżku księcia, co? — Jackson ponownie zaczął się śmiać, widząc moją minę.

— Nie, ja z wami nigdy więcej nie będę rozmawiać, przysięgam. Tylko się naśmiewacie, co to w ogóle za przyjaźń. — Pokręciłam głową.

— Taka, jakiej potrzebujesz, Seo — odezwał się Yixing. — Czas na mnie, uważaj na siebie. — I się rozłączył.

— Zakładam, że to czas na każde z nas, skoro Yixing zniknął. Wykorzystają te dwa dni i się wyśpij albo przyjadę do pałacu i własnoręcznie się tobą zajmę — rzucił Jackson i jego też już nie było.

— Maja rację, w ogóle o siebie nie dbasz, jest gorzej, niż było tutaj, bo tam cię nikt nie pilnuje — zaczął Joshua, widząc moją minę. — Musisz odpoczywać i zwracać uwagę na to, co robisz, to nie są żarty, w końcu coś ci się stanie, Seori.

— Wiem przecież — odparłam po dłuższej chwili, kręcąc oczami. — Nie mam ochoty więcej budzić się w czyimś łóżku, nie wiedząc, gdzie jestem i co tam robię, serio. — Josh się zaśmiał.

— Trzymaj się.

— Ty też. Pilnuj Jacksona, bo zaraz on sobie coś zrobi. — Tym razem ja się rozłączyłam, po czym odłożyłam telefon na łóżko obok siebie i wbiłam wzrok w sufit. Jasne mieli rację, powinnam bardziej o siebie zadbać, ale nie miałam się nawet okazji dobrze wyspać, odkąd się tu znalazłam. Powiedzieć, że czułam się tam źle, byłoby niedopowiedzeniem. Byłam w pałacu zupełnie obca, nie miałam nikogo, kto byłby obok mnie w dosłownym znaczeniu tego słowa, dlatego tak cieszyła mnie obecność Yixinga w pałacu. Dlatego też tak lubiłam towarzystwo Junmyeona. Najprawdopodobniej. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Było po osiemnastej, czyli definitywnie zbyt wcześnie, żeby położyć się spać, a ja mimo tego czułam, jak ciążą mi powieki. Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Choroba nie zwalnia z tak podstawowych rzeczy, jak higiena osobista, prawda?

Prince || Kim JunmyeonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz