ROZDZIAŁ 1: Los Angeles

28 2 0
                                    

Nigdy nie chciałam wyprowadzać się z rodzinnego miasta. To tutaj było wszystko, co kochałam, a jednocześnie nienawidziłam i nawet nie przypuszczałam, że przyjdzie dzień, w którym będę mogła wyrwać się z Denver. Uwielbiałam to miasto. Było jak mrowisko. Każdy wiedział, co powinien robić, nikt nikomu nie zazdrościł, a pomoc w potrzebie oferowali zmartwieni sąsiedzi, często starzy i samotni, dla których problemy młodszych były zdecydowanie przesadzone, nadmuchane, jak balon. Rozumiałam to. Rozumiałam też tę małą społeczność, do której należałam. Moje własne mrowisko, ludzie, którym ufałam. Nie mogłam jednak zapomnieć o tym, że byłam tylko jedną z tysiąca mrówek, słuchającą swojej despotycznej matki, idealnej i zawsze wytwornej Meghan Williams, chodzącej w szpilkach od Saint Laurent i wciskającej się w rozmiar XS.

— Jak się czujesz? — Meghan Williams poprawiła się w skórzanym, jasnym fotelu, obróciła twarz w moją stronę i zmierzyła mnie swoim zimnym spojrzeniem, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.

— A jak mam się czuć? — Poprawiłam okulary przy twarzy i wzruszyłam obojętnie ramieniem. — Przeprowadzamy się do Los Angeles, więc nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie jestem zadowolona, jeśli o to pytasz, i raczej nie przyzwyczaję się tak szybko do nowej sytuacji, no, przynajmniej nie tak szybko, jakbyś chciała, mamo. 

— Wiem, że potrzebujesz czasu — odparła. — I nie chcę Cię zmuszać do czegoś, co mogłoby Cię jakoś zdenerwować...

— Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej. No wiesz, zanim oznajmiłaś, że przeprowadzamy się do Los Angeles — stwierdziłam, przerywając jej. — Dlaczego akurat Los Angeles? Co takiego jest w tym mieście?

— Nie przeprowadzamy się tam przez moje widzimisie. — Westchnęła, zaczynając pocierać długimi, chudymi palcami swoje skronie. Popatrzyłam po jej zadbanych, pięknie pomalowanych beżowym lakierem paznokciach. — Dostałam lepszą ofertę pracy. Możesz uznać, że to awans, który pozwoli naszej rodzinie żyć lepiej niż dotychczas.

— Myślałam, że chodzenie w drogich, markowych ubraniach to oznaka tego, że żyje Ci się dobrze... — mruknęłam.

— Zrobiłam to też dla Ciebie, Clementine. — Meghan wbiła wzrok w samolotowe okienko, gdzie nie było widać niczego, oprócz poszarpanych, płynących przez niebo chmur. — Chcę dla Ciebie jak najlepiej...

— Nie. Przeprowadzamy się tylko dlatego, że dostałaś awans, a nawet nie zapytałaś mnie o zdanie. Weszłaś do domu, powiedziałaś swoje i wyszłaś, bo miałaś kolejne ważne spotkanie — powiedziałam twardo. — W Denver zostawiłam wszystko. Czułam się tam bezpiecznie, a teraz...

— Nie bądź dzieckiem, Clementine. — Matka rzuciła w moją stronę karcące spojrzenie. — Twój psychiatra mówił, że zmiana otoczenia dobrze Ci zrobi, więc uznałam, że to najwyższy czas ruszyć dalej. Tak naprawdę mogłam awansować już dwa lata temu, ale przez Ciebie musiałam to odłożyć... — Westchnęła. — Masz dobre życie, Clementine, a niszczysz je przez swoje humorki. Byłam wystarczająco dla Ciebie wyrozumiała. 

Prychnęłam pod nosem. Dobrze wiem, że matka wiele razy odrzucała awans tylko i wyłączenie przeze mnie. Byłam jednak niemal całkowicie pewna, że nie chodziło tutaj ani o mnie, ani o moje zdrowie czy samopoczucie. Meghan zawsze próbowała być wzorem idealnej matki, ciężko pracującej i poświęcającej się dla rodziny. Kiedy wylądowałam w szpitalu z podciętymi żyłami, nie mogłam uwierzyć w to, że Meghan siedzi przy moim łóżku, płacze i ściska w dłoniach pomiętą chusteczkę. Szybko jednak zrozumiałam, że to jedynie przedstawienie, w którym zaczęła grać rolę zmartwionej matki, przerażonej tym, że jej jedyne dziecko chciało się zabić. Każdy znał Meghan Williams, wytworną i piękną Meghan Williams o złotym sercu, więc pokazanie ludziom, że nie obchodzi jej własne dziecko, mogło naprawdę źle wyglądać, wiec siedziała przy mnie i trzymała mnie za rękę. Nic jednak nie mówiła, dając mi do zrozumienia, że jestem niewdzięcznym bachorem, który zrobił to wszystko, żeby wzbudzić jej zainteresowanie. 

Myślałam, że po wyjściu ze szpitala będę mogła o tym zapomnieć, ale lekarze jednogłośnie przypięli mi łatkę nieudanej próby samobójczej i w ten sposób wylądowałam w gabinecie pana Wooda. Alexander Wood był niskim facetem, trochę pulchnym, z przedwczesną łysiną. Zawsze mówił spokojnie, nienaturalnie miło i dociskał grube szkła okularów do wyglądającego jak ziemniak nosa. Lubiłam go, choć bywał strasznie męczący. Zawsze chciał wszystko wiedzieć i pytał o każdy szczegół, będąc żywo zainteresowany moim gównianym życiem. Kiedyś myślałam, że to wszystko przez pieniądze Meghan, sądząc, że w jakiś sposób go przekupiła. Mogłaby to przecież zrobić, ale Alexander Wood odsunął od siebie ten krzywdzący zarzut, gdy w rozmowie z moją matką kategorycznie odmówił przepisania mi kolejnych leków. Meghan uważała, że kolejna dawka psychotropów pomoże bardziej niż bezsensowne spotkania w przytulnym gabinecie, krzycząc, że nie robię żadnych postępów. 

■■■

Apartament kupiony przez matkę w Los Angeles przypominał mieszkanie jakiejś hollywoodzkiej gwiazdy. Duży salon z przeszklonymi ścianami, wychodzącymi w stronę miejskiej panoramy, był połączony z kuchnią i mniejszą jadalnią. Ogromne, przezroczyste drzwi odcinały salon od rozległego balkonu, a tam krył się basen, szereg leżaków i dobrze wyposażony barek z alkoholem. Spiralne schody prowadziły do mojego pokoju, sypialni i garderoby Meghan, i dwóch większych łazienek, gdzie ta bliżej mojego pokoju była oddzielona drzwiami od pralni. 

— I jak Ci się podoba? — Meghan stanęła w drzwiach, opierając ramię o framugę. Patrzyła w moją stronę z wyczekiwaniem, ale dobrze wiedziałam, że mało ją obchodziło moje zdanie, więc wzruszyłam ramieniem. 

— Nie wiem — odparłam szczerze. 

— Pewnie będziesz wiedzieć, kiedy się rozpakujesz i oszpecisz ściany tymi swoimi plakatami — stwierdziła, a ja przewróciłam oczami. — Jutro zaczynasz szkołę — podjęła Meghan, więc odwróciłam twarz w jej stronę. — Marlborough to naprawdę wspaniałe miejsce, Clementine, i ciężko było Cię tam wcisnąć, dlatego nie zmarnuj takiej szansy i zachowuj się odpowiednio.

— Zachowywać się odpowiednio? — Zaczęłam podgryzać dolną wargę. 

— Nie udawaj głupiej. — Matka wyprostowała się wolno, wygładzając dłońmi oliwkową spódnicę.  — Masz być miła, grzecznie przytakiwać i robić wszystko, żeby Cię stamtąd nie wywalili. To Twoja przyszłość, Clementine, i nie pozwolę Ci jej sobie zniszczyć. 

— No tak, bo robisz to tylko i wyłącznie dla mnie, a nie dla siebie — odparłam. — Nie wytrzymałabyś, gdybym nie chodziła do prywatnej szkoły w Los Angeles, więc daruj sobie tę gadkę o przyszłości. Nie musisz udawać. Nikogo tutaj nie ma, mamo, więc po prostu przestań. 

Meghan zmierzyła mnie spojrzeniem, a zaraz potem odwróciła się i usłyszałam stukot jej dziesięciocentymetrowych szpilek w korytarzu. Westchnęłam ciężko, rozpięłam bluzę i odrzuciłam ubranie, sięgając po telefon komórkowy. Odblokowałam go przyciskiem, a potem wybrałam numer i czekałam, aż Lucy odbierze połączenie. Obiecałam, że jeszcze dzisiaj do niej zadzwonię.

— Clem! —  Głos Lucy odbił się od telefonu. — Już myślałam, że coś się stało, bo nie dzwoniłaś tak długo! 

— Przepraszam, ale dopiero weszłam do mojego nowego pokoju — odparłam, wlepiając spojrzenie w swoje walizki. 

— I jak? Lepiej niż w Denver? — spytała.

— Nie wiem — mruknęłam. — To bardziej jakiś apartament dla bogaczy niż normalne mieszkanie. Matka ma nawet własną garderobę. 

— Garderobę? — Lucy zaśmiała się głośno i byłam pewna, że pokręciła w tym momencie swoją głową. — Może dlatego chciała się przeprowadzić? Własna garderoba brzmi naprawdę kusząco!

— Lucy! — zawołałam, uśmiechając się pod nosem. 

— Dobra, dobra — odparła. — Lepiej powiedz, jak się czujesz przed pierwszym dniem w nowej szkole? Oglądaj się tylko za przystojniakami! 

— Jasne, i od razu będę im wciskać Twój numer — mruknęłam z przekąsem. — Tak naprawdę nie wiem, jak się czuję. To wszystko jest dla mnie nowe i chyba jeszcze nie mogę uwierzyć w to, że naprawdę tutaj jestem.

— No wiem — szepnęła. — Dziwnie będzie tutaj bez Ciebie... Max próbował mnie pocieszać, wiesz, mówił, że przecież Los Angeles nie jest aż tak daleko, że wystarczy kupić bilet, i że lot trwa zaledwie dwie godziny... 

— Max jak zwykle wie, co powiedzieć — przyznałam. — Nie martw się. Będziemy się widywać tak często, jak to możliwe. 

WAR AND LOVEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz