Rozdział 41

420 27 4
                                    


Pov.Isabelle

Rozglądałam się z łzami w oczach,przerażona do szpiku rozglądając się po podwórku,po którym kiedyś bawiłam się jako dziecko. Słyszałam krzyki i płacz. Przyjaciół walczących o moje szczęście. Watahy wybijały się nawzajem pokazując mi jak wszystko zepsułam.

-Peter!-Usłyszałam przeraźliwy krzyk Kyry,gdy Lincoln z watahy moich rodziców wyrwał mu serce. Krzyczała rozrywając moje serce. Jak postrzelone zwierze upadła na kolana przy ciele bruneta i wyła patrząc na jego pozbawioną życia twarz. Spojrzała na mnie zapłakana zjeżdżając wzrokiem na Red'a,którego głowę trzymałam na kolanach. Pokręciłam przecząco głową patrząc w jej zapłakane oczy. Nie oddychał.

Wokół było pełno krwi,czułam,że śmierć idzie po nas wszystkich. Podniosłam wzrok i zamarłam. Na drzewie bez ruchu wisiał Jacob przebity przez gałąź wysokiego drzewa.

-To twoja wina.-Schyliłam się nad Red'em,który wypowiedział swoje ostatnie słowa.

-O mój boże.-Zapłakałam na cały głos jak w amoku rozglądając się i widząc więcej trupów niż żywych. A walka dopiero się rozpoczęła.

Obudziłam się zalana potem i łzami rozglądając się. Dalej byłam w mieszkaniu Hayden'a. Musiałam zasnąć na kanapie,gdy wszyscy już wyszli. 

Wstałam powoli zakrywając swoje usta dłonią i rozpłakałam się wiedząc,że to zamieszanie to moja wina i jeśli ktokolwiek na tym ucierpi będzie to ciążyć tylko i wyłącznie na mnie. To ja sprowadzę na wszystkich nieszczęście. Za swoją głupotę i miłość do człowieka,którego według mojego ojca powinnam oddać na tortury,a nie obdarzać głębokim uczuciem, zapłacimy  największą cenę. Wszyscy. I to będzie tylko moja wina.

-Muszę coś zrobić. Nie mogę dopuścić,by sprawy przybrały obrót choć w najmniejszym stopniu podobnym jak było to we śnie.-Wyszeptałam do siebie łapiąc się za włosy i ciągnąc mocno by pobudzić się do myślenia.

Nie mogę tak tu siedzieć bezczynnie. Uda mi się wszystko jakoś ułożyć. Trzeba tylko bardzo chcieć i bardzo się postarać.

Z taką motywacją wstałam z kanapy i korzystając,że Hayden wyszedł do sklepu,wyszłam z mieszkania niepostrzeżenie.

Wyszłam na ulicę uważając jak nigdy. Jacob miał racje,co druga osoba jaką widziałam była z watahy Czarnej Doliny,lub ze Zbuntowanych. Miałam zamiar zaczepić,któregoś z pieszych i poprosić o telefon. Nie chciałam dzwonić ze swojego i ryzykować,że tata namierza mój telefon z bandą gliniarzy w domu. Przecież mógł zgłosić zaginięcie,by poruszyć też ludzką część świata by mnie znaleźć. Bo dlaczego nie? Był zdolny do wszystkiego,żeby sprowadzić mnie od domu,a póki co nie miałam zamiaru mu tego ułatwiać.

Gdy już miałam podchodzić do miło wyglądającej staruszki,zauważyłam mojego brata,przez którego serce o mało nie wyrwało mi się z piersi. Dopiero uświadomiłam sobie jak bardzo za nim tęskniłam,jak bardzo mi go brakowało. Nie zdążyłam mu wszystkiego wyjaśnić,a gdy teraz rozglądał się bez życia,wymęczony,kompletnie nie podobny do mojego brata,który zawsze czerpał z życia garściami,miałam ochotę podbiec i rzucić się mu na szyję.

Zamiast tego przykucnęłam za ceglaną ścianą obserwując gdzie szedł. Muszę wybadać jakiś dobry moment,by z nim porozmawiać,a przy okazji nie dać niechcący znać wszystkim wilkom w okolicy,że mnie znalazł.

Zakradałam się najciszej jak tylko potrafiłam zachowując jakieś dziesięć metrów odstępu między nami,gdy w końcu przystanął. Wszedł do sklepiku,by po paru minutach wyjść z dwiema szklanymi butelkami 0,7.

Nikomu Cię nie oddam! : Ludzkie UczucieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz