Najdroższy...

237 18 6
                                    

  - Déagolu! Déagolu! Dziś mój dzień, Déagolu! Wstawaj, Déagolu! - młodzian energicznie potrząsnął przyjacielem. - Wstawaj, wstawaj!
  Wspomniany otworzył oczy, i przeciągnął się leniwie.
  - Sméagol! Co tu robisz, drogi druhu...? - spytał ospale.
  - Déagolu, dziś mój dzień! Od kilku dni mówiłeś, że przygotujesz dla mnie coś wspaniałego, a i ja mam dla ciebie niespodziankę! - Sméagol wyszczerzył zęby w uśmiechu, i pomógł przyjacielowi wstać. Déagol, na dobre już rozbudzony również się uśmiechnął.
  - Poczekaj na zewnątrz, przyjacielu. Ja w ten czas się ubiorę, i przygotuję prezent - serdecznie zaśmiał się Déagol. Sméagol posłusznie wyszedł na zewnątrz, a po chwili wykopał  kępkę trawy, i zaczął ją uważnie oglądać, zwłaszcza korzenie. Były ładne i wyjątkowo poskręcane. Długie, zwinne palce szybko oczyściły je z ziemi. Po chwili młodzian porzucił to zajęcie, i zaczął oglądać wykonaną przez siebie dziurę. Zaczęły z niej wychodzić mrówki. Zainteresowany pochylił głowę i na czworaka oglądał stworzenia. Na jego rękę wszedł mały, ogrodowy pająk. Sméagol najbardziej lubił te z żyjątek ziemnych. Wyprostował się na tyle, na ile pozwalały i tak zgarbione plecy i uśmiechnął się do ośmionogiego. Wtem oślepiło go światło. Słońce. Nienawidził go. Zaklął je pod nosem, i cofnął się w cień, do wejścia jakby norki. Wtem przyszedł Déagol.
  - Przepraszam, że tak długo, Sméagolu, ale przygotowałem chleb z mięsem, na zakąskę.
  - Dziękuję ci bardzo! W ten czas wykopałem kępkę trawy z takimi korzeniami, jakiś jeszcze nie widział! - pochwalił się dumny z siebie młodzian, i wyciągnął rękę ze "zdobyczą" przed siebie. Przez chwilę podyskutowali nad wyglądem korzeni.
  - ...ale takich jeszczem nie widział - podsumował Déagol. - Ach, Sméagolu, oto jest prezent dla ciebie! Rozpakuj go, ale dopiero po przyjściu do domu, teraz spędźmy razem czas! - to mówiąc wcisnął mu do ręki pakunek. Sméagol uśmiechnął się promiennie, nie mogąc się doczekać odpakowania podarku od najlepszego druha! Cóż mogłoby ich rozdzielić?

  Szli jakiś czas w bliżej nieokreślonym (przynajmniej dla Déagola) kierunku, w gąszczu lasu, gdzie nie docierało słońce. Kilka razy pytał się przyjaciela, w jakim kierunku zdążają, ale odpowiedzią był jedynie uśmiech. Déagol postanowił spróbować ponownie, już wcale nie licząc na odpowiedź:
  - Przyjacielu, gdzie mnie prowadzisz?
  Tym razem Sméagol znów się uśmiechnął, by po chwili zrobić coś nieoczekiwanego; pchnął przyjaciela przed siebie! Ten, zdezorientowany postąpił dwa chwiejne kroki do przodu na uzyskanym rozpędzie, i wleciał wprost do... wody! Tymczasem Sméagol zaśmiewał się w najlepsze, tylko po to, by po chwili do przyjaciela dołączyć.

  Déagolowi zaczęło brakować powietrza - zanurkował wyjątkowo głęboko. Wtem dostrzegł kuszący blask. Przemawiał do niego, jakby w innym języku. Kazał mu się zabrać, błagał go o to. Młodzian nie miał serca odmówić, i garścią wziął go ze sobą. Kiedy wynurkował, haustem zaczerpnął powietrza, i czym prędzej dopłynął do brzegu. Sméagol widząc czerwoną twarz przyjaciela uczynił to samo.
  - Cóż się stało, Déagolu, przyjacielu najdroż-
  Wzrok Sméagola utkwiły w trzymanej przez tamtego błyskotce - najdroższy... - ale Młodzian mówił to bardziej do pierścienia, niż do Déagola.
  - Jest mój, mój! Ja go znalazłem, rozumiesz?! - dziwnie piskliwie zakwilił ten drugi.
  - Oddaj mi go, Déagolu...
  - Z jakiej niby racji?! Ja go znalazłem, jest mój! To... to... to mój... Mój skarb!!!
  Oczy Sméagola zaczęły niebezpiecznie błyskać na zielono. Mówił wolno, i ostrożnie, jakby bał się postawić swe słowa dalej, aniżeli było to konieczne. - Dziś są moje urodziny, Déagolu, a on BARDZO mi się podoba - jego twarz wykrzywiła się w chorym, wręcz psychicznym, a jednak uśmiechniętym, grymasie. Obydwoje słyszeli zew pierścienia, i obydwoje myśleli, że są jedyni. A błyskotka każdemu opowiadała inną historię, inne łgarstwo.
  - A więc mi go odbierz! - zapiszczał Déagol, wciąż nienaturalnym głosem. Dodatkowo widać było, jak jego ręce drżą. Serdecznie kochał swego najmilszego przyjaciela, i nie chciał zrobić mu krzywdy. Nie do końca wierzył historiom pierścienia oprócz jednej; widział wyraźnie, że przyjaciel chce go skrzywdzić. A przecież błyskotkę mógł sprzedać, i pomóc swej rodzinie; nie musiałby już chwytać się każdej roboty, by zarobić na jedzenie, i najlepsze prezenty dla najdroższego przyjaciela! Mógłby kupić lekarstwa dla matki... Ale to nie on kierował swoim głosem. Nie mógł tego wszystkiego powiedzieć druhowi.
  - Jak sobie życzysz! - źrenice Sméagola gwałtownie zmniejszyły się. Jego ręce drżały również, gdy rzucił się na Déagola. Twarz zamarła w przerażeniu, ale wzrok wciąż wypatrywał tylko skarbu leżącego w zaciśniętej dłoni. Dłonie zacisnęły się wokół szyi Sméagol spuścił wzrok. Nie był gotowy patrzeć na morderstwo, mimo to widział siniejące paznokcie ofiary. I usłyszał głos. Słaby, umierający świadomie i boleśnie, nie wycharczał "nienawidzę cię" lub czegoś podobnego.
  - Przyjacielu... - powiedział Déagol, uśmiechając się lekko. A potem Sméagol zauważył, że klatka piersiowa się nie porusza, że zastygły w uśmiechu przyjaciel nie oddycha. Wtem zoczył prezent od nieboszczyka, i, wciąż będąc pod władzą pierścienia, łapczywie się na niego rzucił. Zdarł wysuszone wodorosty, które tak uwielbiał, a przy okazji nie kosztowały wiele. I załkał żałośnie, bowiem odzyskał kontrolę nad swym ciałem i emocjami, a spowodował to cudowny rysunek dawnych przyjaciół, który wyglądał jak żywy. Do tego był piękny wisior, o którym Sméagol od zawsze marzył, a tamten to wiedział, i mimo, że gdyby Déagol go zachował i sprzedał, mógłby poprawić swą sytuację rodzinną, to postanowił podarować go przyjacielowi. Sméagol podbiegł do przyjaciela na czworakach:
  - Déagolu! Déagolu! Ja wiem, że ty śpisz, proszę, obudź się! Déagolu! Wstawaj, Déagolu! - zapłakał potrząsając przyjacielem. Ale źrenice otwartych oczu nie poruszyły się, a twarz ciągle trwała w niezmiennym uśmiechu.
  I wtedy z ręki zmarłego wypadła mała błyskotka. Sméagol zmarszczył brwi i wysyczał do niej:
  - Nienawidzę cię, nienawidzę, rozumiesz?!

***

  - Chodźcie, hobbity! Dobre hobbity i dobry Sméagol! - mruknął zadowolony. Co prawda Samwise musiał podtrzymywać Pana, ale to nic, to nic. Sméagol widział w Panu dawnego... przyjaciela. Za to ten drugi przypominał raczej męską wersję jego babki. I, tak jak ona, również mu nie ufał, i również na niego krzyczał. Hobbici zatrzymali się, i siedli. Wtem zza "pasa" czy raczej pozostałości po kaftanie Sméagola wyleciał mały kawałek pergaminu. Ten ruszył za nim w pogoń, w ostatniej chwili łapiąc pergamin. Delikatnie pogładził rysunek: dwóch młodzianów nad brzegiem jeziora, a jeden z nich trzymał okazały tatarak wraz z korzeniem, po ręce drugiego chodził pająk wodny, (którego kiedyś nazwali Isildurem). I Sméagol uśmiechnął się.


***

Wiem, iż trochę pozmieniałam fabułę,
np. Déagol nie powiedział, że i tak dał
temu pierwszemu prezent na który

nie mógł sobie pozwolić, itd, ale
pisałam to bez książki. Mimo wszystko
nie zamierzam tego poprawiać, bo

wiem, że chyba wyszło w miarę fajnie.

Tolkienowa RóżnorodnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz