Rozdział 7

289 17 41
                                    

Damon

Czekam na nią jak pies. To jest nie do zniesienia. Tym razem mam jednak inne zamiary. Chcę ją poznać, dowiedzieć się kim jest naprawdę. Spędzić z nią trochę czasu, ale nie tylko w łóżku.

Piszę.

"Kiedy znów będziesz?"

Odpowiedź nie wraca szybko. Dopiero po godzinie.

"Dlaczego pytasz?"

"Tęsknię" — podchodzę ją.

"Skoro tak, to pojutrze, może być?"

"Jak najbardziej. Zarezerwuję #215" — wysyłam. 

Tym razem to ja chcę wynająć pokój, ale chcę też czegoś więcej. 

"Pójdziemy razem na kolację?" — znów ją podchodzę. 

Chcę sprawdzić, czy będzie się wymigiwać. Jeśli tak, to znaczy, że czegoś się boi, a nie powinna. Przecież jest z Los Angeles. Nikt jej tu nie zna.

"To bardzo miłe z twojej strony, ale wiesz, że nie powinnam. Pokój już zarezerwowałam" —dostaję odpowiedź.

Sam nie wiem, co o tym myśleć. Przecież wiem, że nie powinna, ale mi strasznie na tym zależy. Wiem, że ma męża i bez względu na to, skąd pochodzi, nie powinna szwendać się z obcym facetem, ale ja bardzo chciałbym ją bardziej poznać. Ja się serio w niej zakochałem. W ogóle tak można? Zakochać się w kimś, kogo się nie zna? Boże, a jeśli to żona Masona?

"Czekam" — odsyłam jedynie, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi.

Stoję za barem i dostaję olśnienia.

Przecież Jerr prowadza się z Vickie z recepcji.

— Jeeeer! — wydzieram się jak głupi.

— Co się stało? — pyta, wychylając się z zaplecza.

— Randkujesz jeszcze z tą dziewczyną z recepcji? — pytam.

Uśmiecha się głupkowato.

— Randkuje, to za dużo powiedziane — drwi, robiąc minę, która ma mi powiedzieć, że z nią jedynie sypia.

Nie chcę w to wnikać.

— Zapytaj, kto wynajął pokój #215, jeśli możesz — walę prosto z mostu.

— Co? Po co ci to? — dopytuje.

— Zrujnował mi plany. To mój i Kath ulubiony pokój, a mamy rocznicę. Może mógłbym z tym kimś pogadać, żeby się przemeldował — kłamię jak opętany.

Od kiedy ja tyle kłamię? Pytam sam siebie, ale wcale nie czuję się z tymi kłamstwami niewygodnie. Ten pokój nie ma w sobie nic szczególnego, nie mówiąc o tym, że nigdy z Kath nie nocowałem w hotelu.

— Damon, ty ogierze — śmieje się ze mnie i wyciąga telefon z kieszeni.

Dzwoni i wychodzi na zaplecze. Po chwili wraca.

— Gilbert — odpowiada.

— Co Gilbert, jaki Gilbert? Co to za facet? — dopytuję.

— To nazwisko i to nie facet. Elena Gilbert wynajmuje ten pokój od pojutrza. Dziś i jutro jest jeszcze wolny, Vickie prześle ci jej numer — tłumaczy.

Kamień spada mi z serca. To nie żona Masona. Kurwa, cudownie.

— Aaaa to wspaniale, skoro od pojutrza to może nie będę musiał z nią gadać, myślałem, że od jutra — wykręcam się.

Jerr śmieje się pod nosem i wraca do swojego zajęcia. Wyciągam telefon z tylnej kieszeni spodni. Szukam w przeglądarce pisarki Eleny Gilbert, ale nie ma takiej. Znów nabieram podejrzeń.

Piszę do niej.

"Przyleć dzień wcześniej. Proszę. Bardzo tęsknię." — wysyłam, choć wiem, że być może się zorientuje, że gram z nią w jakąś grę.

Nie przyleci, wiem dobrze o tym. Dla niej to tylko gierka, choć ja też mógłbym ją udać. Czuję, jak telefon wibruje mi po chwili w ręce. Nawet nie chce mi się czytać odpowiedzi. Przyszła za szybko. Odmówiła, na pewno. Zerkam.

"Przylecę"

Prawie dostaję palpitacji. Czuję się jak idiota. Rozsadza mnie radość jak jakiegoś nienormalnego. Zrobi to dla mnie? W momencie mam w głowie cały plan, który zrealizuję. Skoro nie może pójść ze mną na kolację, to kolacja przyjdzie do niej.

Następnego dnia, prawie unoszę się w powietrzu. Z Kath mijamy się w mieszkaniu jak sąsiedzi. Nie wiem, co ona tu jeszcze robi.

Na wieczór wszystko zorganizowałem. Elena ma przylecieć popołudniu i zjawić się w pokoju o dwudziestej drugiej.

Sam w pracy pojawiam się już koło dwudziestej, a tam... oczywiście Mason. Jakim, kurwa, cudem? To wszystko jest ze sobą jakoś powiązane. Musi. Kurwa, nie wierzę, że nie jest!

Mason siada i natychmiast każe sobie nalać drinka.

— Dwa — nakazuje Jerrowi.

Jest już wstawiony. Jerr zerka na mnie, a ja pokazuję mu skinieniem głowy, żeby zamienił się ze mną miejscami.

— Coś się stało? — pytam Masona.

— Sam nie wiem. Złapałem moją żonę chyba na zdradzie — wyjawia od razu.

Oczy otwierają mi się szeroko, a gardło wiąże w supeł, ale szybko się opamiętuję. Przecież wiedział wcześniej, że miała to w zamiarach i że prawdopodobnie już to zrobiła. Co się zatem zmieniło? Dopadł ich w łóżku? To by oznaczało, że Elena nie jest jego żoną. Chyba że ja nie jestem jedyny.

— Wyjaśnisz w jaki sposób? — dopytuję.

— Damon, co ja mam zrobić? — bełkocze i chwyta się za głowę.

— Chciałbym ci pomóc, ale nie znam szczegółów — tłumaczę, choć wiem, że jak jest pijany to i tak jak grochem o ścianę. — Może odprowadzę cię do pokoju? — naciskam.

Jego obecność tutaj w takim stanie nie służy restauracji, a ja mógłbym sprawdzić, w którym mieszka pokoju i z kim.

— Nie, podaj mi wody. Muszę wytrzeźwieć — prosi.

Szlag.

Podaję mu wody i czekam, wisząc nad nim. Upija łyk, potem drugi. O nic nie mogę zapytać. Nie wypada, ale świerzbi mnie to pod skórą.

— Bierze antykoncepcję — wypluwa z siebie.

W pierwszym momencie nie rozumiem co w tym złego, ale szybko się orientuję, że to przecież w ich przypadku zbędne.

Ja pierdole, jaki kwas.

— No... ale czy to o czymś świadczy? Może musi? Antykoncepcja to nie tylko zabezpieczenie przez niechcianą ciążą — próbuję ją tłumaczyć.

Nie wiem, dlaczego ubzdurałem sobie, że to Elena jest jego żoną i słysząc tę rewelację, czuję ulgę, że nie chce mnie naciągnąć na dziecko.

— W jej przypadku nie ma czegoś takiego jak "niechciana ciąża", Damon — warczy na mnie.

No tak, to fakt.

— Więc, co sugerujesz? — teraz ja warczę.

Może i jestem barmanem i jestem tu być może od wysłuchiwania jego smutków, ale ze strzępków informacji sam niczego nie wydedukuję.

— Ona chodzi do niego po przyjemność — jęczy jak pizda i znów chowa twarz w dłoniach.

Kurwa. Nie powiem, gdyby to była faktycznie Elena, chyba czułbym się z tym dobrze, ale efekt psuje sytuacja, że nie powinienem.

— Rozmawiałeś z nią? Pytałeś? Posądziłeś? — stawiam pytania twardo.

Chyba chciałbym, żeby to wybuchło.

— Nie mogę — jęczy znów przez dłonie.

— Bo?

— Bo ja też ją zdradzam.

Ja pierdole. Co za sytuacja. Pojebana! Ale coś mi się tu nie zgadza.

— Mówiłeś, że ją kochasz.

— Bo kocham, ale to nie znaczy, że... do niej nie wrócę. Tamte dziewczyny nic nie znaczą... — urywa, chyba sam nie wie, co chce powiedzieć.

To strasznie głupie.

— Nie wiem, Mason, co mam ci powiedzieć — stwierdzam.

— A ty? Zdradziłeś kiedyś swoją kobietę? — pyta.

Sam nie wiem, czy mu powiedzieć.

— Tak, zupełnie niedawno — przyznaję się.

Otwiera szeroko oczy.

— No to wiesz, o czym mówię — dodaje z ulgą.

— Niezupełnie — mówię szybko. — Wolałbym odejść do tej drugiej...

Mason spogląda na mnie pytająco.

— Powiedziałem to otwarcie, ale to ona tkwi przy mnie i nie chce odejść — wyjaśniam.

— Tak cię kocha?

— Nie mnie, moje pieniądze — prostuję jego domysły.

— U mnie jest podobnie, choć moja żona kocha moje nazwisko, a nie pieniądze. Bez niego będzie nikim i choć wiem, że nie odejdzie, to szlag mnie trafia, że chodzi do innego. Myślałem, że o dziecko chodzi — syczy przez zęby.

Nagle na światło dzienne wypływają fakty, których wcześniej nie zdradzał. Wychodzi na to, że zawsze są dwie strony medalu. O tym nie pomyślałem. Myślałem, że jest taki biedny, pokrzywdzony, a on to zwykły kawał gnoja. Oni być może rozeszliby się dawno temu, ale on jest jak pies ogrodnika, a przy tym szantażysta.

— Dlaczego nie pozwolisz jej odejść i zabrać nazwiska? — pytam.

— Bo nie — odpowiada jak małe dziecko. — Nie pozwolę, żeby mnie zostawiła.

Czyli o upokorzenie chodzi. Jego męska duma by tego nie zniosła, że kobieta chciałaby od niego odejść. Nie ważne, że jest z nim nieszczęśliwa, to go nie boli. Boli go tylko, że zostałby sam, bo ma niskie poczucie wartości przez bezpłodność. Co za głupek.

Zerkam na zegarek. Zbliża się dwudziesta druga. Czas mnie nagli. Muszę już wyjść, a nie mogę go tu zostawić.

— Muszę już wyjść, więc decyduj, czy mam cię odprowadzić. — prawie warczę na niego.

— Sam pójdę, nie martw się o mnie.

Wychodzę z baru. Dziesięć minut później stoję pod drzwiami. Wchodzę. 

W pokoju panuje półmrok, a cicho płynąca muzyka z głośnika wypełnia przestrzeń, tak jak poleciłem obsłudze. Siadam na krześle przy stole. Czekam. Jeszcze się nie zjawiła. Ciągle myślę o Masonie, czy to on jest jej mężem i szlag mnie trafia, gdy myślę, że mógłby nim być.

Słyszę otwierające się drzwi. Przyszła.

— Damon? — pyta niepewnie, a potem wchodzi głębiej.

Oczy otwierają się jej szeroko. Kupiłem tysiąc kwiatów i kazałem rozstawić w pokoju, a do tego kolację i świece. Chciałem zrobić na niej wrażenie, choć wydaje mi się to strasznie głupie, ale kobiety lubią takie niespodzianki, a ja chcę ją nimi obdarowywać.

— Oszalałeś? — pyta i patrzy prosto na mnie.

— Być może, to źle? — pytam, choć widzę, że jej się podoba.

Wstaję z krzesła i podchodzę do niej. Obejmuję. Patrzy na mnie z dołu. Znów tonę w tym jej spojrzeniu.

— Zatańcz ze mną — proszę ją i chwytam ją za dłonie.

Obejmuję się jej ramionami za szyję. Nie protestuje. Tańczymy wolno. Wtulam się w jej szyję. Pachnie zjawiskowo. Całuję ją delikatnie. Odchyla się i znów na mnie zerka. Na jej twarzy widzę obawę, ale ja nie wytrzymam. Chcę, żeby była moja i wiem, że ona też chce to usłyszeć.

— Chcę o ciebie zawalczyć — szepczę jej i zaczynam całować.

Mięknie mi w dłoniach, wywołując pożądanie.

Naprawdę chcę, żeby była moja.

***********************************************************************************************

Wybaczcie, że kazałam Wam tak długo czekać, ale czasu mi brakuje ostatnio strasznie...

Dajcie znać jak tam dzisiejszy rozdział :) Nie sądzicie, że Damona po prostu pociąga to, że Elena jest nieosiągalna? 

Pamiętajcie o Insta 777sev777

Do kolejnego!

Sev. 















BARMANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz