|||

253 25 14
                                    

>>Toby.Pov.<<
Nie mogłem spać. Slender twierdzi że przyjmujemy, na czas kiedy jesteśmy w nie swoich ciałach, zadania przeciwnej osoby. Czyli ja mam raporty i trudne misje a on się może wylegiwać. No kuźwa. Gdzie sprawiedliwość?! Wtedy wszedł do pokoju Ben.

- Tobias!? Granie! Czekaj... Masky? - zadziwił się - Tobyyyy! - pobiegł mnie szukać.

Wtedy wszedł Slender.

- Masz się opiekować Sally i Lazari. Dopilnować pozostałych, pomóc Jane, iść na misję, pomóc Jackowi ze zwierzętami i później pomóc z obiadem Splendorowi, który przyjechał - po tym znikł.

Co!? Jakim cudem Masky się z tym wszystkim wyrabia? Mam się opiekować dziećmi? Pfs... Proste. Dokończyłem raporty i je zniosłem po czym poszedłem do dzieci. Nie przewidziałem jednak, że będą chciały zrobić metamorfozę.

- M-Może innym ra-azem? - zacząłem się jąkać.

- O nie wujku Tim! Dziś i teraz! - pisnęła Sally.

- Może... Pobawimy się lalkami? - szukałem czegoś by je odwieść od tego pomysłu.

- Nie.. Chcemy ci zrobić metamorfozę - Laz spojrzała na mnie smutno.

- Nie! - zaprotestowałem.

- Tak! - krzyknęły w tym samym czasie.

Wtedy uświadomiłem sobie, jak Tim ma przejebane z dziećmi..

- Może pójdziemy nad.. Jezioro? - zaproponowałem.

- Hm.. Zgoda.. - odparłem po chwili namysłu.

Byłem z siebie dumny że odwiodłem je od pomysłu ubrania mnie w kiecke i pomalowania..
...
Gdy skończyłem się nimi opiekować, bo przyszła Nina, poszedłem sprawdzić czy z resztą okej.

- Hej, Hoodie, Jeff, Ben, wszystko dobrze? - spytałem.

- Tak - odparli po chwili.

- Spoko... - mruknąłem.

Czy Tim mówi "spoko"?
...
Z resztą także było okej.

Na misji o mało się nie zabiłem, bo wpadłem w sześć pułapek, pięć osób mnie zaatakowało i skończyły mi się naboje.

Pomoc Jane? Kurwa nie... Nie będę komentował nawet.

Poszedłem potem do Jack'a, który zajmował się ranną wiewiórką. Pomogłem, chyba, i poszedłem do kuchni do Splendor'a.

Umierałem już. Nie miałem czasu zjeść nawet obiadu, bo miałem kolejną misję. Jak ty masz siłę, Tim.. Wtedy zszedł.

- Co, poczułeś jak to jest być mną? - parsknął.

- A zamknij się.. - westchnąłem.

-Co? Czyżby biedny Tobiasek nie miał siły? Wyobraź sobie że ja mam tak codziennie - odwrócił wzrok - Pójdę z tobą bo mi pistolet rozjebiesz...

- No cóż... - wywróciłem oczami - Taaak jakby już ci go trochę... Zniszczyłem.

- No ja cię zajebie... - westchnął i łyknął tabletkę po czym założył kurtkę - Wymiana? Dam ci toporki. Nie umiem ich używać...

- No cóż.. Tak. Wymiana - poparłem jego pomysł i podałem mu jego pistolet - Ahh. Moje kochane toporki... - uśmiechnąłem się.

- Maska, cwelu. Zaraz spadnie! - zwrócił mi uwagę.

- Trudno. Po kiego ukrywasz twarz? Brzydki aż tak to nie jesteś - prychnąłem i poprawiłem tą maskę.

- Mh... Nie tobie to oceniać - stwierdził nakładając chustę i gogle.

- Jeśli mam być szczery to... Mam dosyć. Dosyć tej maski - odparłem odwracając wzrok pod maską - Nie potrzebna ci. Jak na takiego dupka, jesteś dość przystojny.. Ale żeby nie było że cię podrywam czy coś. Po prostu mówię fakty.

- No cóż.. - wywrócił oczami przeładowując pistolet - Nie tobie to oceniać, Rogers.

- Teraz ty jesteś Rogers. Ja jestem Wright - uśmiechnąłem się pod maską.

- Nadal jesteś dzieckiem.. - westchnął.

- W ciele dorosłego - odparłem czyszcząc toporki.

- Moim, kurwa, ciele! - prychnął.

- I nie chcę wracać do swojego. Czuje ból, mam złe relacje z każdym, połowa rezydencji na mnie leci, jestem przystojny i po prostu jest zajebiście! - stwierdziłem - Czego chcieć więcej!

- Boże - wywrócił oczami - I jaka połowa rezydencji hm?

- Brian, Jane, L.J, Jeff, Ben... Głównie homoseksualiści - wzruszyłem ramionami.

- Czekaj co? Brian?! - zadziwił się.

- Dokładnie.

- Ja... Jaaa.. Co? Może jeszcze ty? - prychnął.

uśmiechnąłem się chytrze pod maską i do niego zbliżyłem.

- Skąd wiesz że nie? - mruknąłem zmysłowym głosem.

- To powiem tak... Odrzuce twoje intencje - odparł odsuwając się.

- Spokojnie. Nie zakochał bym się w... Tobie - stwierdziłem skanując go wzrokiem pod maską.

- Bo wiesz, że nie zasługujesz, by być z kimś takim jak ja - powiedział sarkastycznie.

- Bo wiem, że zasługuje na kogoś lepszego niż ty - odparłem spokojnie.

- Ta. Na kogo? Kogoś, kto zdradza cię na każdym kroku, czy na kogoś kto widzi w tobie same zalety nie widząc wad, i przez to jest chujowym kandydatem, bo zrujnuje związek szybciej, niż naprawdę pokochasz te osobę? - prychnął wychodząc.

Stałem patrząc za nim. W sumie miał rację.. Ale przecież nie mogę mu tego powiedzieć.. Od tak o! "Miałeś rację, Tim". Nie przejdzie mi to przez gardło. Wyszedłem za nim milcząc. To co powiedział to sama prawda. Tylko takie osoby się we mnie zakochują. Spuściłem lekko wzrok pod maską. Nie miałem już chęci, aby z nim to robić..

- Wracaj do rezydencji.. Stanie ci się coś. Po prostu wracaj - nakazałem wymiając go i pośpiesznie zacząłem kierować się na miejsce, w którym miałem misję.

To co powiedział mnie przybiło. To prawda. Spuściłem lekko wzrok. Całą misję, słowa Tim'a koładziły mi w głowie.
...
Po misji, gdy wszedłem, poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kanapki z szynką. Dodałem też sosu czosnkowego, po czym je zjadłem, i popiłem wcześniej przygotowaną herbatą.

Poszedłem do pokoju i się w nim zamknąłem. Może on nie ma tak łatwego życia jak mogłoby mi się wydawać? Spuściłem wzrok zdejmując maskę i kładąc ją na biurku.

Wziąłem jego tabletki na schizofrenię i popiłem je wodą. Potem wziąłem jakieś na uspokojenie, i w końcu nasenne. Przebrałem się i położyłem do łóżka, po chwili zasypiając.

°Cześć.. Jak wam się na razie podoba ta książka? Mi osobiście bardzo ♥
Wiki°

To może zamiana? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz