II

12.2K 663 443
                                    

Rozdział drugi
Podaję Ci Rękę

Wszystko się zmienia
Wszystko, co dnia
Wszystko na oślep do przodu gna

Jak w wielkim tyglu
Tętni i wrze
W starym kaftanie ciągle nam źle

Nigdy nie zatrzymasz, nie
Tego, co się życiem zwie
Co za niespokojny duch
Ciągle wszystko wprawia w ruch

Świat się zmienia, a my z nim...*

Harry wszedł do pokoju wspólnego Gryffindoru. Zamrugał i osłonił oczy przed ostrym światłem, a także, żeby ukryć przed innymi widniejące w nich zakłopotanie.
Natychmiast został otoczony przez Gryfonów, którzy chcieli mu pogratulować wygranej.
- Świetnie ci poszło Harry – Seamus.
- Biedny Harry, wyobraźcie sobie, ratować Malfoya! – Ginny.
- To było fantastyczne Harry, ale czy nie mogłeś podtopić go trochę bardziej? – Ron.
- Co powiedział profesor Dumbledore? – Hermiona.
Gdy Hermiona zadała w końcu to pytanie, wszyscy popatrzyli na niego z wyczekiwaniem, pewni, że będzie mógł wszystko wyjaśnić.
Harry poczuł, że jest kompletnie wykończony.
- Nie ma pojęcia, co się stało – odparł. – Podobnie jak ja.
Po krótkiej chwili ciszy, w pokoju wybuchł głośny gwar rozmów.
- Cóż, cokolwiek to było, byłeś wspaniały! – krzyknął Seamus.
- Musiałeś być zszokowany, kiedy ujrzałeś tam Malfoya – podsumowała Hermiona.
Malfoy.
Merlinie. Muszę pomyśleć o Malfoyu.
Musiał się stąd wydostać, żeby spokojnie to wszystko przemyśleć.
Rozglądnął się po pokoju. Neville Longbottom lewitował ku niemu puchar. Harry rozchmurzył się trochę, widząc że chłopak ubrany jest w marynarkę od garnituru i ogrodniczki.
Teraz, gdy świat czarodziejski podzielił się na dwa obozy, wszyscy stali się ekstremistami. Albo kochałeś mugoli, albo ich zabijałeś.
Opozycjoniści Voldemorta przejmowali każdy mugolski zwyczaj. Po lekcjach większość uczniów chodziła w mugolskich ubraniach.
Osoby z rodzin czystej krwi, takie jak Neville, nie bardzo sobie jednak z tym radziły. Harry nadal przechowywał zdjęcie „incydentu ze strojem baletnicy", które zrobił na piątym roku Colin Creevey.
Hermiona łagodnie dotknęła jego ramienia.
- Wyglądasz na zmęczonego, Harry.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Rzeczywiście, jestem zmęczony – przytaknął gorliwie.
- Może powinieneś trochę odpocząć.
Palce Harryego zacisnęły się na jej ręce w wyrazie niemego podziękowania. Oddała uścisk, patrząc na niego z malującym się w oczach okropnym współczuciem.
Gdy wychodził, Gryfoni do niego machali.
W końcu był wolny.
Harry oparł się o drzwi. Teraz musi spróbować to wszystko zrozumieć.
„Zabraliśmy to, czego najbardziej będzie ci brak".
Dlaczego Malfoya?

*

Mógł zrozumieć dlaczego nie chodziło o Rona. Kochał Rona, zawsze go kochał, ale teraz trochę się od siebie oddalili. Minimalnie, ale pomimo to Harry czuł się opuszczony.
Empatia nigdy nie była silną stroną Rona. Trzy lata temu przyjaciel nie mógł zrozumieć, że Harry nigdy nie zgłosiłby się do Turnieju Trójmagicznego, nie mówiąc mu o tym.
Teraz Harry jeszcze bardziej potrzebował zrozumienia, którego Ron nie mógł mu zaoferować.
Nie pomagało także to, że Ron pochłonięty był teraz bez reszty związkiem z Hermioną, na której punkcie kompletnie oszalał.
Ale dlaczego nie Hermiona...?
Hermiona był mądra – jedyna z całej trójki, która chyba najlepiej rozumiała, co się z nim dzieje.
Albo Syriusz. Syriusz był z dala od Harry'ego przez cały piąty i szósty rok, ale teraz uczył w szkole, pomagając Lupinowi, który prowadząc zajęcia z zielarstwa i obrony przed czarną magią był bardzo przepracowany. Syriusz, który starał się okazać mu tyle ciepła w ostatnich dniach.
Harry nadal miał nadzieję, że uda mu się zbliżyć do ojca chrzestnego, chociaż marzenia, które snuł jako trzynastolatek, że Syriusz mógłby go adoptować, dawno już pogrzebał.
A jednak, gdyby to była Hermiona, albo Syriusz...
Gdyby to był ktokolwiek, tylko nie Malfoy!
Harry przeszedł szybkim krokiem przez pokój i usiadł we wnęce okiennej. Podwinął nogi i oparł policzek o chłodną taflę szyby.
Zamknął oczy.
Malfoy.
Pod jego powiekami pojawił się obraz wykrzywionej w szyderczym uśmiechu bladej twarzy.
Harry był zdumiony, że tak szybko potrafił wywołać z pamięci ten obraz, i że był on tak wyraźny. To prawdopodobnie dlatego, że tak długo go znał. W końcu, od kilku lat chodził z tym kretynem do szkoły.
Ale co to była za znajomość? Znajomość pogłębiająca wzajemną pogardę. W przypadku Harry'ego i Malfoya, pogarda ta była głęboka jak rów Mariański.
Co zmieniło się przez ostatnie trzy lata?
Niewiele.
Malfoy nadal był tym samym złośliwym dupkiem, który tak głęboko zalazł Harry'emu za skórę. Zdumiewające, że Harry nie czuł go jeszcze w kościach.
Harry straszliwie go nie znosił.
Tyle, że teraz, według jakiejś cholernej czary najwyraźniej było inaczej. Jego zdradziecka podświadomość podpowiadała mu to samo.
Czy Malfoy zmienił się przez te ostatnie trzy lata?
Niewiele.
Nie... to nie była do końca prawda.
Przecież była ta... sprawa z Lucjuszem Malfoyem. Ojciec Malfoya zniknął na początku ich piątego roku. Plotki, które rozniosły się po świecie czarodziejów mówiły, że chcąc zyskać więcej władzy, próbował szpiegować Voldemorta. Czarny Pan podobno się o tym dowiedział i kazał go zgładzić.
Harry nie znał szczegółów. W zawierusze wojennej znikały całe rodziny, wszyscy byli przerażeni... nikomu nie zależało, żeby dochodzić prawdy.
Harry skrzywił się z satysfakcją, przypominając sobie, jak Lucjusz Malfoy usiłował zabić Ginny; jak stał w kręgu Śmierciożerców, obserwując chłopca w wieku własnego syna, beznadziejnie walczącego z Czarnym Panem. Pamiętał jego śmiech...
Po głębszym zastanowieniu, ta satysfakcja wydawała się czymś potwornym. Harry nigdy nie czuł nawet odrobiny sympatii do Malfoya. Wtedy pomyślał tylko: „Cóż... nareszcie się zamknie".
„Oni zginą pierwsi, teraz, gdy Czarny Pan powrócił".
Draco Malfoy bardzo się mylił – to jego ojciec zginął pierwszy.
A Harry niemal podświadomie zgadzał się z bezlitosnym wyrokiem Rona: „Dostał to, na co zasłużył".
Nie wyglądało na to, że Malfoy pogrążył się w ciężkiej żałobie. Ku zdumieniu wielu osób, on i jego przyjaciele od razu przyłączyli się do Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa, którą opiekował się Lupin. I, co jakoś nikogo nie zaskoczyło, bardzo szybko stali się jego najbardziej niszczycielską siłą.
Dumbledore miał rację. „Pan Malfoy jest po naszej stronie".
Draco Malfoy nie był Śmierciożercą.
Zaraz... czy to oznacza, że chłopak miał charakter?
„Zapewne znasz go lepiej" - powiedział Dumbledore.
Malfoy zawsze był potwornie irytujący, ale pomimo tego, że jego ojciec był Śmierciożercą, sam nigdy nie wyglądał na mordercę. Nie oddał Hermionie, gdy ta uderzyła go na trzecim roku. Owszem, mówił obrzydliwe rzeczy i grał bardziej nieczysto niż zawodowiec uprawiający zapasy w błocie, ale nie był zabójcą.
W porządku. Harry był gotów przyznać, że Malfoy nie jest czarnym charakterem.
Ale to nie wyjaśniało, dlaczego miałby być kimś, kogo Harry'emu brakowałoby najbardziej na świecie.
Harry przycisnął twarz do okna.
Denerwowało go to, że nie czuje nawet odrobiny sympatii do Malfoya. Harry uważał się za bardzo porządnego człowieka. Powiedział nawet Blaise Zabiniemu, że jest mu przykro z powodu jego matki, chociaż nikt do końca nie wiedział czy pani Zabini zniknęła, bo została zabita, uciekła, czy przeszła na mroczną stronę.
To właśnie było najbardziej denerwujące w Malfoyu. Był jedyną osobą, która potrafiła doprowadzić tego, żeby Harry zniżył się do jego poziomu.
Och, Harry nawet pod klątwą Imperiusa potrafił się sprzeciwić rozkazowi Czarnego Pana... a potem wrócił i zachowywał się jak idiota, z powodu Draco Malfoya.
Nie może pozwolić, by Malfoy zobaczył go brudnego, w zniszczonych okularach. Nie może pozwolić, by Malfoy zobaczył jak prowadzą go do skrzydła szpitalnego po spotkaniu z dementorami. Musi pokonać Malfoya w quidditcha.
Nagle przypomniał sobie początek szóstego roku.
Miał szesnaście lat i marzył o tym, żeby być wyższy. W ciągu lata jego modły zostały w końcu wysłuchane – w bardzo krótkim czasie urósł dość sporo. Nadal, niestety, nie był zbyt umięśniony, ale w końcu przestał być tak śmiesznie niski.
Wiedział za to, kto nadal będzie niski. Dlatego właśnie, ożywiony bardziej niż w ciągu dwóch ostatnich lat, krążył jak oszalały po pociągu, szukając Malfoya, chcąc popatrzeć na niego z góry.
Harry przypomniał sobie jaki ogarnął go gniew, gdy zaglądając do jednego z przedziałów, napotkał szare, zimne oczy - dokładnie na poziomie swoich.
Wpadł w furię. Poczuł się tak, jakby Malfoy urósł specjalnie, by go zdenerwować.
Co oczywiście było absurdem.
Ale nie zmniejszyło jego wściekłości. Tak właśnie działał na niego Malfoy.
Podobnie jak na spotkaniach Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa, kiedy Malfoy mimochodem wspomniał o mugolach, a ponury nastój Harry'ego błyskawicznie zamieniał się we wzburzenie. Albo podczas tych nudnych meczów quidditcha, kiedy Harry nagle ruszał do akcji, zelektryzowany widokiem złośliwej twarzy Malfoya. Ten chłopak potrafił udawać nawet wielkiego kibica Puchonów, pod warunkiem, że przeszkadzało to Harry'emu.
Nie wspominając o meczach Gryffindor kontra Slytherin. Podczas ostatniego Malfoy miał ze sobą książkę z zasadami quidditcha i przytaczał każdą regułę, którą właśnie łamał. Oszukiwał brawurowo, bezwstydnie i robił wszystko, żeby wygrać.
W końcu obaj zaczęli na siebie wrzeszczeć i nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło, gdyby pani Hooch siłą nie odciągnęła Harry'ego na bok. Harry kipiał ze złości.
Ale czuł wtedy że... żyje.
Harry bardzo powoli zsunął się z parapetu.
Podszedł do łóżka i położył się, obserwując dobrze znany obraz, który na przeciwległej ścianie tworzyły promienie księżyca. Plamy bladego światła przesuwały się po tynku, malując na nim dziwaczne kształty.
Nie lubił Malfoya. Nigdy go nie lubił.
„Zabraliśmy to, czego najbardziej będzie ci brak".
Ale w jakiś sposób Malfoy był dla niego... ważny. Był wyzwaniem, którym nikt inny nie ważył się być. Sprawiał, że Harry miał ochotę wstać i udusić go, ale sprawiał także, że Harry w ogóle miał ochotę wstać. Dostarczał Harry'emu powodów do działania, do życia.
To wszystko było takie pokręcone.
I tak było przez lata. Nie żeby Malfoy robił coś specjalnego. Był po prostu sobą – solą w oku Harry'ego. Doprowadzał go do wściekłości niczym notoryczny ból głowy.
Harry nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy... a teraz, gdy sobie to uświadomił, był zszokowany.
Właściwie żył tak naprawdę tylko w tych momentach, gdy odnajdywał w sobie gniew, który budził w nim ochotę do życia. Tylko wściekłość sprawiała, że w jego żyłach szybciej płynęła krew, że widział świat wyraźnie, i tylko ona wywoływała w nim chęć, aby reagować.
Tak jakby był narkomanem uzależnionym od adrenaliny, a Malfoy dilerem, który mu jej dostarczał. To wszystko... w jakiś sposób musiało stać się dla niego ważniejsze, niż jego przyjaciele.
I jak w takim razie to świadczy o nim i jego życiu?
To wszytko jest obelgą dla tych, których kochał. A jeśli Malfoy jest dla niego tak ważny, jakkolwiek nie byłby to dziwny i przerażający sposób, to w takim razie... to potworne, że Harry'emu nie było przykro z powodu śmierci jego ojca.
Harry usiadł i szarpnął zasłony przy łóżku.
Był wstrząśnięty, gdy uświadomił sobie, jak bardzo w tej chwili jest skoncentrowany na życiu. Depresja odeszła w zapomnienie, oddychał szybko i głęboko.
Skulił się na łóżku, jak gdyby próbował schować się, uciec przed własnymi myślami.
To nie mogła być prawda. Nie był pewien... nie to wszystko nie było prawdziwe.
A jednak, wydawało się to tak niepokojąco bliskie prawdzie.
Musiał dowiedzieć się wszystkiego. Jeśli Malfoy był dla niego ważny, nie mógł dłużej pozostawać jego wrogiem. Musiał być jakiś powód, dlaczego miał taki wpływ na Harry'ego.
I Harry musiał odnaleźć ten powód.
Zrobił już wszystko, co mógł zrobić sam. Tym razem Dumbledore nie potrafił mu pomóc.
Nie było sensu dłużej o tym myśleć.
Ale nadal o tym myślał, przez cały czas.
Myślał o tym, przewracając się niespokojnie na łóżku. Zapomniał nawet rozebrać się i przykryć kocami.
Jutro...
Jutro będzie musiał stanąć twarzą w twarz z Malfoyem.

✔️Światło pod wodą/Underwater Light | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz