Rozdział Piąty

460 39 22
                                    

tw: samookaleczanie, przemoc

Nico

Gdy tylko wchodzę do mieszkania, zamykam się w łazience i przyglądam się notatce.

Jeśli będziesz miał jakikolwiek problem, zadzwoń. Dalej jest numer telefonu. Jego pismo jest piękne, litery są okrągłe i eleganckie. Przynajmniej porównując do mojego bazgrania.

Nie mogę do niego zadzwonić... Prawda?

Decyduję, że zatrzymam kartkę, tak na wszelki wypadek. Szukam za zlewem, aż moje ręce zatrzymują się na kluczu. Jest to klucz do apteczki. Bynajmniej, tak myśli Luke. W rzeczywistości, ukryte są tutaj moje żyletki.

Umieszczam tam kartkę i wpatruję się w ostrza. Nie używałem ich od tygodni. Luke nigdy nie wydaje się zauważać i może to odwórcić moją uwagę od wewnętrznego bólu, ale... wiem, że to nie jest dla mnie dobre.

Po chwili namysłu, biorę jedną do ręki. Zamykam pudełko i odkładam je na miejsce, po czym staję przed umywalką. Trzymam żyletkę nad lewym nadgarstkiem i biorę głęboki wdech. Z lekko trzęsącymi się rękoma, robię pierwsze nacięcie.

Pojawiają się krople czerwieni i przekręcam nadgarstek na bok. Krew spływa po mojej ręce i skapuje do zlewu. Wypuszczam powietrze i powtarzam czynność, zamykając oczy.

Przynosisz hańbę.
Zdrajca.
Kłamca.
Bezużyteczny.
Tylko marnujesz miejsce.
Przegrany.
Bezsensowny.
Obrzydliwy.
Niepotrzebny.
Niekochany.
Lista staje się coraz dłuższa.

Kiedy otwieram oczy, widzę wyrządzone szkody. Głębokie cięcia ciągną się przez całą długość mojego przedramienia, od nadgarstka aż po miejsce tuż poniżej łokcia. Cała ręka oblepiona jest krwią. Zmywam ją i ostrożnie osuszam rękę, krzywiąc się. Biorę bandaż i próbuję to uporządkować. Zawiązuję go byle jak.

Wtedy przychodzi poczucie winy. Zawsze czuję się okropnie tuż potem, wiedząc że ludzie, którym kiedyś na mnie zależało by tego nienawidzili. Staram się o tym nie myśleć, powtarzając sobie, że moje czyny nie mogą ich skrzywdzić. Wszyscy mnie zostawili, lub gorzej.

- Nico? - Luke woła. Cholera. Odkładam pudełko i wybiegam z toalety. Stoi na środku salonu, wygląda na lekko zdezorientowanego.

- Luke? - mówię cicho. Odwraca się w moją stronę i marszczy brwi.

- Gdzie byłeś?

- Uh... w toalecie - mówię. To nie jest kłamstwo.

Przytakuje i zmierza w moją stronę zygzakiem. Uśmiecha się jakby był upity i podchodzi bliżej, a moje podejrzenia zostają potwierdzone kiedy wyraźnie wyczuwam alkohol w jego oddechu.

- Przypomnij, ile masz lat? - pyta z uśmiechem przyprawiającym mnie o ciarki.

- Osiemnaście - odpowiadam. Jego uśmiech się poszerza.

- Wiesz co to znaczy? - pyta.

- Nie - kręcę głową. Przybliża się jeszcze bardziej.

- To znaczy, że jesteś legalny - mówi szeptem.

Gwałtownie się odsuwam, co go rozśmiesza.

- Luke, nie - kręcę głową, jednak on nie przestaje się uśmiechać. Robi krok w przód, a ja przesuwam się do tyłu, jednak on znowu się zbliża.Czuję, jak moje plecy dotykają ściany, kiedy on opiera ręce po obu stronach mojej głowy, uniemożliwiając mi ucieczkę. Pochyla się i mnie całuje, moje próby ucieczki zdają się na nic.

Boleśnie chwyta mnie za nadgarstki, przygważdżając je nad moją głową i trzymając je jedną ręką, unosząc drugą w stronę mojego uda. Wydaję stłumiony okrzyk, a on tylko się uśmiecha.

- Nie boisz się, prawda? - komentuje. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Jestem przerażony.

- Luke, zostaw mnie! - udaje mi się go odepchnąć. Patrzy na mnie wściekłym wzrokiem. O nie. Podnosi rękę, aby mnie uderzyć, ale się zatrzymuje. Wygląda na skonfundowanego.

Odchodzi w stronę toalety, a ja natychmiast się odsuwam, panicznie próbując wpatrzyć drogę ucieczki. Kilka minut później jednak Luke wraca, wyraźnie wściekły.

- Co to jest? - pyta ze złością, pokazując mi kartkę, którą dał mi ratownik. Cholera, zapomniałem zamknąć pudełko!

- Nic! - mówię w panice. Luke wygląda na coraz bardziej wściekłego.

- Zdradzasz mnie? - wrzeszczy.

- Nie!

- Kłamiesz!

- Nie kłamię! - podchodzi do mnie i uderza mnie tak mocno, że upadam. Mroczki pojawiają się w moim polu widzenia, podczas gdy on pochyla się nade mną.

- Kto to jest? -pyta. - Czyj to numer? - rozważam powiedzenie prawdy, ale zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepszy pomysł.

- To numer lekarza - kłamię. Marszczy brwi.

- Kiedy byłeś u lekarza?

- To było dawno temu. Lata temu. Zanim się spotkaliśmy - kłamię zawzięcie.

Luke upuszcza kartkę lekceważąco.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Nie myślałem, że to może być ważne - wciąż leżę na ziemi, bezbronny. Wstaję chwiejnie tuż przed nim.

- Powinienieś mówić mi o wszystkim - mówi, wrząc z wściekłości.

- Przepraszam.

- "Przepraszam" tego nie naprawi! - jego pięść ląduje na moim brzuchu. Zginam się wpół z bólu.

Spoglądam na niego przez łzy i czuję nagły przypływ złości. Kiedy znów robi zamach pięścią, unikam jej. To sprawia, że robi się jeszcze bardziej rozeźlony i chwyta za najbliższy obiekt - prawie pustą szklankę z wodą. Rzuca nią we mnie i naczynie roztrzaskuje się na ścianie za moimi plecami.

Luke nie przestaje rzucać we mnie rzeczami, jego oczy są przepełnione złością. Kiedy wreszcie kończą mu się przedmioty, szarżuje na mnie. Unikam go w ostatniej chwili, przy czym niechcący sprawiam, że potyka się i upada.

Ląduje twarzą w roztrzaskanym szkle z ozdoby, którą we mnie rzucił. Jego głowa uderza w wykafelkowaną podłogę z obrzydliwym trzaskiem, a dookoła zaczyna rozlewać się krew.

Luke nie wstaje.

Safe In My Arms (Solangelo AU) (Tłumaczenie PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz