Akt II

255 17 18
                                    

Akt II: Ból

Spoglądam na zegar zawieszony na białej ścianie. A przynajmniej kiedyś była biała, kilka lat temu po otwarciu nowo wyremontowanego szpitala. Gdzieniegdzie są szare plamy, jaśniejsze lub ciemniejsze, nadające znak, jak wiele tragedii się tu działo, ile ludzkich istnień stało na krawędzi życia i śmierci, ile łez zostało wylanych przed siedzących tu godzinami odwiedzających.

— A jak poszły ci egzaminy? — Pyta się z ciekawością moja mama, wciąż zajmując swoje miejsce na krześle w rogu sali, z książką w ręku, podczas gdy ja w swoich trzymam tylko dłoń nieprzytomnej wciąż Akity.

Z jednej strony, mam ochotę zapytać ją, jak może takiej chwili myśleć o czymś takim jak moja sesja, którą zdałem tak poza tym. Ale z drugiej mam ochotę ucałować ją za to, że właśnie tym pytaniem stara się jakoś zająć mój umysł, bylebym nie myślał o obecnej sytuacji, żebym nie zastanawiał, co będzie dalej.

— Super — Mówię, siląc się na lekki uśmiech — Powiedziałem, że jeśli nie zdam, napuszczę na nich mojego ojca mafioza. Szefa rodziny mafijnej i tak dalej.

— Uwierzyli? — Zaciekawia się, zamykając właśnie książkę, wcześniej zaznaczając stronę papierową zakładką z różowym frędzelkiem, który lata na lewo i prawo.

— Nie, ale powiedzieli, że jestem bardzo zabawny i następne lata ze mną będą udane, jeśli będę ich tak rozśmieszać i że mogę swoje żarty wepchnąć w esej raz na jakiś czas. Ważne, że zdałem.

Ba, zdałem z nawet bardzo dobrym wynikiem, jak na moje możliwości i lenistwo.

Ciekawiło mnie, czy gdybym co kilka tygodni nie przejeżdżał kilkadziesiąt kilometrów do oddalonej uczelni, by spędzić tam weekend u boku dziewczyny, czy zaliczyłbym wszystkie przedmioty z jeszcze lepszym wynikiem, pewnie nie, bo to głównie Akita w jakimś stopniu dopingowała i kazała przykładać się do wszystkich zajęć, by później bez problemu je zdać, bo ona nie ma zamiaru czekać na mnie w Ninjago City kilkanaście tygodni, kiedy czekają nas jedne z najlepszych wakacji, jakie kiedykolwiek zaplanowaliśmy.

Tak było być.

Jako że skończyła się umowa w jej malutkim mieszkanku, a ona nie chce mieć z rodziną nic wspólnego, najbliższe tygodnie mieliśmy spędzić w moim domu rodzinnym. Rodzicom to w żadnym wypadku nie przeszkadzało, przecież ją uwielbiają i za każdym razem nie szczędzili jej komplementów, jaka jest śliczna i jakie ich syn ma szczęście, że może się z nią umawiać. A ja zawsze wtedy kręciłem głową z grymasem na twarzy, kiedy zazwyczaj siedząca obok mnie dziewczyna nie wiedziała, co powinna powiedzieć i jak zareagować. Miałem plan, by zająć jej czas, kiedy w naszym salonie odbywały się te ważne lub mniej ważna spotkania Rodzinne. Choć reszta, która by wtedy przyszła, chciałaby wymienić tylko zdań z moją dziewczyną.

Wszystko, byleby nie musiała wsadzać na razie nosa w gangsterskie sprawy, chociaż wiem, jak bardzo ją to ingeruje, bo jest to coś, z czym nie ma styczności na co dzień.

No właśnie, dziewczyną. Choć oboje śmialiśmy się, że zachowujemy się czasami jak stare małżeństwo z przynajmniej dziesięcioletnim stażem. Specjalnie przyjechałem do miasta szybciej, niż planowaliśmy razem, by mieć wystarczająco dużo czasu, by razem z Jay'em obskoczyć wszystkie najlepsze jubilery w poszukiwaniu najlepszego pierścionka, który mogłaby nosić z dumą i z uśmiechem ogłaszać swoim przyjaciółkom w uczelni, że nie jest już zwykłą dziewczyną w wieloletnim związku, jak one. Teraz jest narzeczoną. Kupiłem ten głupi pierścionek, wynająłem mały domek na wybrzeżu na weekend, a w mojej głowie miał pojawiał się super romantyczny plan, jak dokładnie powinienem się oświadczyć. Bo chciałem, żeby było po prostu zajebiście, żeby miała to, co zawsze chciała. Do tej pory nie wymyśliłem nic romantycznego, oprócz tego głupiego domku.

𝓚𝓪𝔀𝓪 𝔃 𝓬𝓾𝓴𝓻𝓮𝓶 |𝓛𝓵𝓸𝔂𝓴𝓲𝓽𝓪|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz