Rozdział 2: Misja

509 50 53
                                    


Hermiona od zawsze należała do osób wstających z łóżka wcześnie. Nie lubiła marnować dnia, a leżenie zakopanej w pościeli uznawała za bezsensowne. Przewracanie się z boku na bok pod okryciem grubej, czerwonej kołdry Pani Weasley, było dla niej nieprzyjemne nie tylko z powodu gorąca, ale przede wszystkim frustracji, jaką wypełniała ją świadomość, że z każdą minutą, traci kolejne sześćdziesiąt sekund, które mogłaby jakoś wykorzystać, z którymi mogłaby coś zrobić.

W zasadzie, zawsze uznawała to za zdrowy i bardzo przydatny zwyczaj. Ze świadomością, że ma przed sobą jeszcze cały, zupełnie niewykorzystany dzień, dużo łatwiej było podejść jej do poranka z entuzjazmem i nie zważać na to, jak bardzo marudny jest Ron i Harry.

Teraz jednak, naprawdę wiele by dała, żeby było inaczej. Wstając tak jak większość stałych mieszkańców Nory, dopiero w okolicach dziewiątej lub dziesiątej, byłaby dużo spokojniejsza. Naprawdę dużo spokojniejsza.

Od samego początku traktowała Amerykanów z pewnym dystansem. Wolała poczekać, zanim w pełni im zaufa. Ich przyjazd był pomysłem tak nagłym i nieprzemyślanym, że oczywistym było dla niej, iż musi mieć on jakiś związek z tym co obecnie się działo, ze zbliżającą się wojną. Nie chciała się oszukiwać, choć wciąż miała nadzieję, na to, że nic złego się nie wydarzy, w głębi duszy wiedziała, że nie ma na co liczyć.

Nastolatkowie byli w Norze już tydzień i chociaż wydawali się być naprawdę przyjaźnie nastawieni, Hermiona zauważyła jak niechętnie mówili o sobie i o tym, skąd przyjechali. Na początku starała się to ignorować, wmawiać sobie, że to wszystko jest zupełnie normalne, ale kiedy z każdym dniem, dostrzegała coraz więcej nieprawidłowości w ich zachowaniu, naprawdę przestała im ufać. To wszystko wyjątkowo jej się nie podobało. Nie lubiła tego, że każde jej pytanie o amerykańską szkołę magii szybko zbywali, tego, że w zasadzie nie znali żadnych zaklęć, nawet tych podstawowych, tego, że nie mieli nawet własnych różdżek, a przede wszystkim tego, że nie ważne jak wcześnie by wstała, Annabeth, Piper i Sue, z którymi dzieliła pokój i tak nigdy nie było w łóżku.

Nawet teraz, chociaż słońce nie wychyliło się jeszcze całkowicie zza horyzontu.

Westchnęła z irytacją. Cała sytuacja nie wywoływała w niej niepewności. Ufała też wyborom Dumbledore'a, więc nie można było powiedzieć, że się bała. To wszystko wypełniało ją po prostu irytacją. Najzwyklejszą irytacją, bo naprawdę nienawidziła świadomości, że coś jest nie tak, a ona nie ma pojęcia co i nie jest w stanie nic z tym zrobić.

Przez jakieś dwadzieścia minut próbowała jeszcze zasnąć, ale kiedy blask wschodzącego słońca zaczął powoli wpadać do sypialni, oświetlając pokój specyficznym, pomarańczowym światłem, uznała, że nie ma to większego sensu. Wstała z łóżka i nie myśląc za wiele, założyła brązowe, sztruksowe spodnie i pierwszy lepszy T-Shirt. Miała go na sobie już wczoraj, ale naprawdę ostatnim na co miała teraz ochotę było zastanawianie się nad doborem ubrań.

W zasadzie, w ciągu tych dwudziestu paru minut, które minęły odkąd się obudziła, zdążyła tak zepsuć sobie humor, że w tej chwili jedyną słuszną rzeczą, zdawało jej się zejście na dół, do kuchni i zrobienie sobie herbaty. W tym ładnym, bladoróżowym kubku. Nie budząc gości, oczywiście. Jeśli, którykolwiek z nich w ogóle sypia.

Kuchnia Pani Weasley była chyba jej ulubionym miejscem w Norze. Choć zdecydowanie nazwałaby ją miejscem przestronnym, miała w sobie coś, co czyniło ją jednocześnie przytulną, a Hermiona nie potrafiła stwierdzić, czy jest to zasługa chwiejącego się lekko, starego stołu, poniszczonych firanek, czy też wychodzących na wschód okien, z których ram powoli odpadała farba. Chociaż równie dobrze mogła to być kwestia kolorowych naczyń, starannie poukładanych w półkach, kubków z delikatnymi pęknięciami, czy znajomych garnków o niespotykanych kształtach. Lub zakurzonych książek kucharskich, których Pani Weasley chyba nigdy nie używała, tak samo jak poradników, nieruszonych przez wieki. Ale Hermiona wątpiła, czy Molly w ogóle pozwoliłaby je ruszyć. Cały panujący tu bałagan, tworzył jednocześnie jakiś dziwny ład, do którego kobieta była bardzo przywiązana, jak do samej kuchni z resztą. A ona z kolei była przywiązana do niej, bo to pomieszczenie nawet pachniało Panią Weasley. Hermiona nie byłaby w stanie wyobrazić sobie miejsca, które bardziej miałoby duszę.

END. Herosi w Hogwarcie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz