3. Barwy pomarańczu i fioletu

27 4 1
                                    

- Spotkam ich? - szepnęłam chyba sama do siebie, klęcząc na zimnej podłodze mieszkania.

Nie byłam fanką BTS od początku ich istnienia. Dopiero trzy lata temu wpadli do mojego życia, przewracając je o 180 stopni. Oczywiście na lepsze. W związku z dalszymi wydarzeniami, to dzięki nim stałam jeszcze na tej planecie.

- Nie spodziewałaś się tego po moim zachowaniu? - Olaf wyraźnie nie był przygotowany na taką reakcję i szybko zadzwonił po kogoś kto posprzątałby bałagan, który narobiłam.

- Nie śmiałabym o tym nawet śnić - mówiłam, nadal patrząc pustym wzrokiem przed siebie.

- Skaleczyłaś się - Olaf pomachał mi przed oczami, po czym pomógł mi wstać z podłogi. Jeden z odłamków szkła rozciął moje prawe kolano.

Mężczyzna zaprowadził mnie do łazienki, gdy tylko do środka weszła sprzątaczka. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie, kiedy spryskał ranę wodą utlenioną.

- Przepraszam za tę szklankę - zaśmiałam się cicho nie dowierzając w to co się właśnie wydarzyło - I za siebie.

Olaf tylko machnął dłonią i wręczył mi wilgotny ręcznik, który od razu przyłożyłam do kolana.

- I nawet nie wiem jak ci dziękować - dodałam.

- Możesz wpadać częściej.

Wyszliśmy z łazienki. W salonie nie było już nikogo. W powietrzu unosił się jedynie przyjemny cytrynowy zapach płynu do podłóg.

- Co nowego w Dover? - Zapytał blondyn podchodząc do wielkiego okna.

Dołączyłam do niego, dopiero odzyskując czucie w nogach z waty. Starałam się skupić. Wzruszyłam ramionami:

- Harriet i Octavia się wyprowadziły, zakład fotograficzny pani Farooq powoli upada, a ona sama nadal nie przestaje świecić uprzejmością. Przestałam chodzić tak często na klify, a moja sąsiadka miała zawał, ale już wróciła ze szpitala.

- Dajesz radę bez dziewczyn?

- Bywało lepiej, ale przyjeżdzają całkiem regularnie. A co nowego w Londynie?

Olaf zaśmiał się cicho, ale po chwili spoważniał. Spojrzał na mnie kątem oka i rzucił:

- Widziałem Tobiasa.

Dobry humor wyparował bardzo szybko. Za szybko. Nie widziałam się z bratem od roku. Od kiedy się wyprowadziłam, omijałam okolice dawnego domu szerokim łukiem gdy tylko znajdowałam się w Londynie. Kiedyś zadzwoniłam. Chyba chciałam wiedzieć czy u niego, czy u taty wszystko w porządku, ale nie byłam warta odebrania.

- Jak... Jak wyglądał?

Olaf zawahał się, ale pozbierał myśli i odpowiedział:

- Nie zmienił się. Miał nawet tę swoją koszulę w kratę - uśmiechnęłam się pod nosem - Jechał na rowerze wzdłuż Tamizy. Zmierzał w kierunku fabryki.

- Czyli nie rzucił pracy - stwierdziłam. Zawsze coś.

Zapadła cisza. Nie była jednak tą niezręczną. Zbierałam myśli, a Olaf zdawał się dawać mi czas. Wpatrywałam się w wielki zegar Wieży Elżbiety. Nienawidziłam Big Bena. Od zawsze źle mi się kojarzył - z tłumami.

- Będę się zbierać - westchnęłam.

- Czym wracasz?

- Autobusem. W tamtą stronę nie są tak tłoczne.

- Podwiozę cię.

Olaf ruszył za mną, ale zatrzymałam go gestem ręki. Zrobił dla mnie już zbyt wiele. Z resztą, chyba wolałam być teraz sama. Mężczyzna jednak nie dał sobie całkowicie zmienić zdania i zawiózł mnie na przystanek. Pożegnałam się z nim dziękując po raz kolejny. Obiecał, że jutro wyśle mi wszystkie szczegóły dotyczące sesji.

Wsiadłam do starego autobusu i zajęłam wolne miejsce z tyłu. Tak jak myślałam, o tej porze niewiele ludzi jechało do Dover. Założyłam słuchawki, ale wyjęłam je gdy tylko usłyszałam pierwsze dźwięki Tear. Zaczęłam płakać. Niebo również uroniło niejedną łzę. Nie byłam pewna dlaczego tak się czułam. Czy to przez sesję? Może przez myśli wracające do Tobiasa? A może tęsknota za ojcem? Tego było za wiele.

***

Następnego dnia znowu zaspałam. Tym razem nie poszczęściło mi się tak jak ostatnio - pani Farooq zastała mnie wbiegającą do zakładu cztery minuty po dziewiątej. Nie obyło się bez krzyków i ostrzeżeń o zwolnieniu. Zapewne przejęłabym się bardziej, ale od mojej wizyty u Olafa nie byłam w stanie zebrać myśli. Pomijając miażdżący powrót natłoku myśli o Tobiasie i naszym ojcu, miałam wrażenie, że wymyśliłam sobie całą tę sesję.

Nic bardziej mylnego. Blondyn zadzwonił do mnie, gdy uciekałam przed ulewą do domu. Miałam stawić się w jednym z wieżowców w dzielnicy Tower Hamlets we wtorek o dziesiątej rano. Olaf miał wtedy wolne i zaoferował się, że po mnie przyjedzie.

Byłam już kilkadziesiąt metrów od domu, ale gdy skończyłam połączenie zatrzymałam się. Nie wiedziałam co czuję. Radość? Za proste. Stres? Zbyt oczywiste. Zawróciłam. Pobiegłam w miejsce, w którym czułam się najlepiej. Na klify.

Odetchnęłam głęboko, wyczuwając w powietrzu morską bryzę. Byłam przemoczona co do suchej nitki, ale nie powstrzymało mnie to przed zejściem ze ścieżki i wbiegnięciem na jedno z trawiastych wzgórz. Miałam stamtąd piękny widok na Kanał Angielski. Co prawda, linia horyzontu była kompletnie rozmyta przez smugi ulewy. Rzuciłam się na ziemię i zamknęłam oczy. Krople spływały po mnie, ale chyba właśnie tego potrzebowałam.

Leżałam tak dopóki ulewa nie zmieniła się w mżawkę. Wtedy chmury nieco się rozeszły, a niebo przybrało cudowne barwy pomarańczu i fioletu. Może to był znak.

Zeszłam ze wzniesienia śmiejąc się w głos. Ja naprawdę zobaczę Bangtanów. To się nazywało szczęście głupiego.

***

Tak minęły te trzy dni. W sobotę się nie spóźniłam i z niemocą ukrycia strachu zawiadomiłam panią Farooq, że nie będzie mnie we wtorek. Nie obyło się bez marudzenia, ale na szczęście tylko na nim się skończyło. W niedzielę przyjechały do mnie Octavia i Harriet, a ja z drżącym głosem opowiedziałam im o tym co mnie czekało, a w poniedziałek poszłam na klify i próbowałam opanować stres.

I tak właśnie nadszedł... Wtorek. W nocy nie mogłam spać. Przysnęłam łącznie może na dwie godziny. O szóstej byłam już na nogach. Usiadłam do makijażu, ale oczywiście nie przesadziłam nie chcąc czegoś sknocić. Szłam do pracy.

Na wszelki wypadek spakowałam do plecaka swoje mizerne portfolio, a następnie założyłam szerokie jasne jeansy, obcisły czarny golf i o wiele za dużą tęczową koszulkę. Miało być ciepło, więc na wieszaku powiesiłam tylko skórzaną kurtkę.

Tego poranka zdążyłam nawet zjeść owsiankę, choć nie przechodziła mi przez gardło z łatwością. Wypiłam dwie kawy, a potem przez prawie godzinę siedziałam na podłodze wpatrując się w ścianę.

jestem

To był SMS od Olafa. Ostatni raz obejrzałam się w lustrze i upomniałam w myślach. To tylko praca. Mam się tam czegoś nauczyć. Mam słuchać poleceń i je wykonywać. To wyjątkowa praca.

- Gotowa? - Zapytał mnie blondyn, gdy zapinałam pasy.

Zgromiłam go wzrokiem. Włączyłam radio od razu rozpoznając lecące z niego On.

- To żart? - Zaśmiałam się nerwowo.

- Będzie dobrze. Pamiętaj tylko, że idziesz tam pracować.

Skinęłam głową i poczułam jak pocą mi się dłonie. Będzie dobrze. Musi być. Nie zemdleję. Nie zacznę płakać. Nie wywrócę się. Będę pracować i popatrzę na siedmiu mężczyzn, którzy znaczyli dla mnie naprawdę wiele tak żeby się nie zorientowali. Dam radę...

You Saved Me I JKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz