Hanahaki
Bucky Barnes był nieszczęśliwie zakochany. Od kilkudziesięciu lat. W swoim najlepszym przyjacielu. Jednak dopiero teraz zaczął odczuwać tego skutki.
Siedział w łazience, kaszląc niebieskimi, jak jego oczy, płatkami. Miał dosyć tej choroby, tych wszystkich kwiatów. Wiedział, że Steve nie odwzajemnia jego uczuć i to go zabijało od środka, dosłownie. Ciężko mu było złapać oddech. Chciał zakończyć cierpienie, umrzeć. Ale nie mógł zostawić swojego ukochanego, swojego Steve'a. Tylko jego szczęście się liczy. On, Bucky Barnes, jest niepotrzebny, jest gościem z metalową ręką, rosyjskim mordercą, ma pochrzaniony mózg. Nikt nie chciałby kochać takiego człowieka. O ile jeszcze nim był...
Kiedy atak kaszlu minął i mógł już wyjść z łazienki, jego wzrok przykuły białe kwiaty, leżące na dnie kosza. Wszystko wydawałoby się normalne, gdyby nie fakt, że były ubrudzone krwią. A skoro te kwiaty nie należały do niego i dzielił mieszkanie tylko z jedną osobą...
On też jest nieszczęśliwie zakochany...
Na samą myśl, że jego Steve mógłby zakochać się w kimś innym niż on, w jego gardle zaczęły pojawiać się nowe kwiaty. Nie mógł złapać tchu. To go dusiło. Oparł plecy o ścianę i zsunął się po niej. Rękę przyłożył do gardła, jakby chciał powstrzymać płatki, które bezdusznie próbowały zabrać mu oddech.
Bucky naprawdę chciał się pozbyć tej choroby. Wiedział, że istnieje jeden realny sposób. Niestety, gdyby Barnes zdecydował się na operację, straciłby wszystkie wspomnienia związane ze Steve'm, tym samym tracąc swoje życie. Całe jego życie, to szczęśliwe, było z nim związane. Nie chciał zapomnieć Rogersa. On był jego najcenniejszym skarbem.
Ale kiedy siedział pod ścianą i dusił się z miłości do tego człowieka... On naprawdę nie chciał z tym żyć. Nie chciał żyć ze świadomością, że Steve kochał kogoś innego. Nie chciał żyć, jeśli Rogers nie będzie go kochał.
Pogrążonych w swoich myślach nawet nie zauważył, że Steve stoi w drzwiach i patrzy z bólem na miłość swojego życia. Blondynowi serce się krajało na ten widok. Kolce jego kwiatów wbijały mu się w płuca. Ignorował ten ból tak długo, że już się do niego przyzwyczaił.
- Co się stało, Buck? - powiedział lekko zachrypniętym głosem.
Jakby wyrwany z transu brunet otworzył oczy. Nie chciał, żeby ktokolwiek, a tym bardziej Steve, widział go w takiej sytuacji. Gdyby tylko mógł odsunąć się od niego, od razu by to zrobił. Nie chciał mieć tych ust tak blisko, wystarczająco kusiły go przez te lata. Ale Bucky siedział pod ścianą. Nie mógł nic zrobić, jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Dusił się z miłości i nie mógł się powstrzymać od cichego, bezgłośnego pomóż, tonąc w jego błękitnych jak ocean tęczówkach. W tym amoku nie zauważył, że z tych pięknych oczu lały się wodospady łez.
Blondyn uklęknął przy nim i delikatnie otarł jego policzki. Nie wiedział, czym był spowodowany atak kaszlu, ale czuł, że jeśli zaraz mu nie pomoże, te piekielnie kolce przebiją jego płuca na wylot.
- Już dobrze Buck. Jestem tutaj.
- Nie zostawiaj mnie... - udało mu się wychrypać.
- Nigdy nie miałem zamiaru. Przecież wiesz, że jestem z tobą do końca linii.
Brunet pokiwał lekko głową i mocniej zacisnął dłonie na rękach Rogersa. Zamknął oczy i nawet nie wiedział, kiedy jego powieki zrobiły się takie ciężkie. Zasnął w jego ramionach. W ramionach, w których czuł się bezpiecznie.
Steve tylko uśmiechnął się i najdelikatniej jak tylko potrafił, podniósł go i zaniósł do łóżka. Chciał odejść, udać się do kuchni i zrobić sobie herbatę, ale jego wszystkie plany szlak trafił, gdy Bucky zacisnął rękę na jego nadgarstku i dosłownie zaciągnął go do łóżka, tak, że Rogers musiał położyć się obok niego. Blondyn westchnął. Zaczął bawić się włosami bruneta.
- Oj Bucky, gdybyś tylko wiedział, co do ciebie czuję...
Usłyszał jakby cichą odpowiedź, mamrotaną w jego klatkę piersiową.
- Ja do ciebie tylko miłość.
Tutaj możemy śmiało powiedzieć, że Steve'a zatkało. Nie dość, że Bucky wyznał mu miłość, to jeszcze poczuł, jak kolce zaczynają się powoli cofać. Otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale nie mógł. Nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Postanowił, że porozmawiają o tym później. Chwilę potem zasnął.
Pierwszy obudził się Barnes. Gdy poczuł, że leży w plątaninie prześcieradeł, trzymając drugiego mężczyznę za rękę, wtulając się w jego klatkę piersiową oraz mając nogę przerzuconą przez jego biodro, zarumienił się. Pomimo, że chciał zostać w tej pozycji na zawsze, mieć uczucie bezpieczeństwa i kochania, wiedział, że kiedy tylko Steve się obudzi, to wszystko zniknie. Te myśli wywołały kolejny atak kaszlu. Nie chciał zabrudzić koszuli blondyna kwiatami, dlatego starał się podnieść jak najszybciej.
Jednak drugi mężczyzna nie zamierzał mu tego ułatwić. Gdy poczuł, jak jego kochane źródło ogrzewania próbuje mu uciec, przytulił się do niego niego jeszcze bardziej.
Chyba będę musiał cię obudzić - pomyślał.
- Stevie - potrząsnął jego ramieniem. - Musimy wstawać. Nie chcę zabrudzić ci koszuli.
W odpowiedzi dostał ciche mruknięcie i wzmocniony uścisk. Zaśmiał się.
- Udusisz mnie zaraz. Pozwól mi wstać. Proszę.
- Moja grzałka nigdzie nie idzie - warknął.
- Założymy się?
- I tak zawsze wygrywasz.
- Bo mi na to pozwalasz.
Rogers otworzył jedno oko. Nie umknęła mu ich bardzo nieprzyjacielska pozycja. Zarumienił się i odchrząknął.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie jestem ślepy Rogers. Widzę, co robisz.
- Co takiego niby robię?
- Ty już dobrze wiesz.
- Tak samo jak wiem, że mnie kochasz.
- Tak, tak, oczywiście, wykręć się od pyta... Zaraz, co ty powiedziałeś?
Wyrwał się gwałtownie z jego uścisku, siadając na drugim końcu łóżka. Zmarszczył brwi, ale na jego twarzy nadal można było zobaczyć cień strachu.
- Ja, cholera, nie miałeś się dowiedzieć. Nikt nie miał. Przepraszam, Stevie. To nie tak, jak myślisz. Naprawdę, pewnie mnie teraz znienawi... - wypadające z jego ust kwiaty skutecznie przeszkodziły mu w myśleniu o nienawiści do siebie ze strony ukochanego. - Ch-cholera, przepraszam, zaraz posprzątam, daj mi min...
- Bucky... - spanikowane oczy spojrzały w kierunku tej spokojniej twarzy. Leciutki uśmiech pojawił się na niej, gdy Steve zobaczył reakcje przyjaciela. Miał pewność, że te słowa wypowiedziane w nocy nie były tylko pod wpływem chwili.
- Co Bucky, co Bucky? To jest jasne, że nie czu... - zamilkł czując jak kolce delikatnie wbijają się w jego płuca. - Chyba naprawdę muszę przestać o tym myśleć, cholera jasna. Przepra...
- Bucky przestań! Jestem w tobie zakochany i jak widzę z wzajemnością, więc przestań biadolić i po prostu mnie pocałuj - Steve zarumienił się na własne słowa.
- Wedle życzenia, kochanie.
Ich usta się spotkały, a kolce w płucach zaczęły znikać. Kwiaty oplatające ich układ oddechowy jakby zniknęły. Oboje westchnęli przez pocałunek, od dawna nie czuli takiej ulgi. Gdy oderwali się od siebie, mieli lekko zarumienione policzki, a na ich ustach można było dostrzec promienne uśmiechy.
- Całe szczęście, że już nie masz astmy.
- Bucky!
- Tylko prawdę mówię!
Zaśmiał się i po raz drugi tego dnia powrócił do tych cudownych ust Rogersa. Pocałował go zachłannie, chociaż nie musieli się nigdzie spieszyć. Przecież mieli dla siebie całą wieczność i żadne hanahaki czy inne wojny nie mogły im w tym przeszkodzić.
1115 słów
Jestem dosyć zadowolona z tego shota, zwłaszcza z początku. Tyle w temacie.
Miłego dnia/nocy!
[30.07.2020r.]
CZYTASZ
Ludzie widzą wszystko, gdy jest za późno | Stucky | One Shots
FanfictionSteve Rogers Bucky Barnes Stucky One Shot Postacie należą do Marvel'a Zakończone Poprawione ✔️ Daty ✔️