IV. Zmiany których nie zatrzymamy.

959 51 9
                                    

     Zmiany. Nie ważne jakie, czy duże, czy małe. Te bardziej znaczące, jak i te niepozorne. Ludzie od zawsze byli do nich źle nastawieni, woleli żyć otaczając się tym co już znają. Trudno im się dziwić, zmiany potrafią być bolesne. Zmiana otoczenia, oraz otaczających cię ludzi u większości z nas budzi dyskomfort,  zabiera wrodzoną pewność siebie. Stajemy się małymi, nic nie znaczącym pionkami w misternej grze Boga. Ustawia nas pod swoje dyktando, tworząc ciąg teoretycznie zwykłych przypadków, które zmieniają się w przygody naszego życia. Nie wielu osobników populacji ludzkiej zawierza całą swoją przygodę Bogu, chcą oni odciąć niewidzialne nici, które mają ich prowadzić ścieżką pokoju oraz światła.
     Nowy rozdział w życiu Abigail, miał wreszcie położyć kres wiecznym kłótniom i niedomówieniom. Przeprowadzka do innego miasta, miała odciąć młodą Wattsównę oraz jej matkę od, przeżywającego drugą młodość, męża pani Joanny. Jak na razie wszystko toczyło się jak w jakiejś telenoweli, gdzie głowni bohaterowie borykają się z problemami egzystencji ludzkiej. Brzmi nudno i pospolicie, nieprawdaż? Jednak Abigail gdzieś w tym szarym świecie dostrzegała malutką iskierkę, za którą goniła nieuchwytnie. Poznając niepozornego przywódcę Chłopców z Placu Broni, Janosza, poczuła, że to właśnie jej iskierka. Chłopak pełen charyzmy, nie będący przy tym gburowaty ani nie wychowany, zaintrygował Abigail. Pełne optymizmu spojrzenie na otaczający ich okrutny świat, było dla nastolatki czymś odplmiennym ale jednocześnie tak znajomym.
     Wstając o poranku, młoda Wattsówna od razu ruszyła do łazienki, by ubrać swoje ukochane brązowe spodnie na szelki oraz dosyć sporych rozmiarów, luźną, beżową koszulę. Stojąc przed lustrem pokręciła kilkukrotnie głową, po czym rozczesała swoje krótkie, kasztanowe włosy, nucąc przy tym jakąś wesołą melodię. W nocy spała niespokojnie, z resztą tak jak zawsze, gdy śpi w obcym miejscu. Musiała się jednak przestawić, choć nie łatwo przekonać serce, że nie możesz kochać już człowieka, który niegdyś był na ciebie wzorem do naśladowania. Pełne szczesliwych chwil wspomnienia, zostały przyslonięte przez ból oraz falę goryczy. Jednak serce rzadko kiedy słucha się rozumu. Ale jak można wybaczyć zdradę? Zdradzając kogoś pokazujemy, że tak na prawdę nigdy nie byliśmy głodni zaufania tamtej osoby. Nie ważne, czy to zdrada w związku, czy zdrada czyjejś bardzo ważnej, lub mniej ważnej tajemnicy.
Kończąc codzienne poranne czynności, dziewczyna skocznyn krokiem ruszyła ku wyjściu ze swojego niedużego pokoju. Pokoj szesnastolatki mieścił się na poddaszu, przez co jego powierzchnia wcale nie była łatwa do zagospodarowania, jednak ten mały fakt nie zniechęcił Abi. Z wielkim uporem do późnych godzin wieczornych próbowała jakkolwiek urozmaicić schematyczny wygląd pomieszczenia. Dziś mogła stwierdzić, że wiszące na pochyłych ścianach obrazy oraz szkice, nadały surowym scianom trochę życia.

— Abi! — donośny krzyk ciotki dziewczyny sprowadził nastolatkę na ziemię, wyrywając ją z głębokiej zadumy. Stojące na niedużej kołodzie zdjęcie rodziców znów przywołało falę wspomnień. — Zejdź na dół!  Masz gościa! - słysząc te słowa, Abigail mimowolne poprawiła swoją koszulę, po czym zbiegła jak najszybciej po schodach na parter. Tak jak przypuszczała, stał tam we własnej osobie Janosz Boka.

— Witaj Abigail. - ciemnowłosy chłopak zdjął ze swej głowy charakterystyczną czapkę i skłonił się delikatnie w stronę dziewczyny,  na co ona mimowolnie odpowiedziała delikatnym dygnięciem. Tej dwójce przyglądała się z zaciekawieniem ciotka młodej Wattsówny, która krojąc warzywa na obiad, miała doskonały powod, by stać blisko nich i bezkarnie przyglądać się ich poczynaniom. — Tak jak wczoraj wspomniałem, chciałbym cię zabrać na Plac Broni.

— Z chęcią się z tobą tam wybiorę Janoszu. — odparła grzecznie szesnastolatka, odchodząc do niego bliżej. — Jak długo będziemy szli?

— To niedaleko, ale chciałbym ci jeszcze pokazać miasto. — zaproponował grzecznie niebieskooki. — Ostatnio zauwazylemy, że przeszkodzili ci bracia pastorowie, członkowie czerwonych koszul. — dodał po chwili namysłu.

— Masz rację nie zwiedziłam dużo, nie chciałam też bardzo oddalać się od domu, nie znam przecież miasta, a jest ono dosyć spore i nie trudo się w nim zgubić. — zaśmiała się cicho ciemnooka — Kim tak wogóle są Czerwone Koszule?

— Jeżeli pozwolisz, to wytłumaczę ci to wszystko na placu. — zaproponował skubiąc rękaw swojej białej koszuli. Stresował się, po raz pierwszy przeszedł po jakąkolwiek dziewczynę do domu. Nigdy wcześniej nie musiał mierzyć się z takimi trudnościami, gdyż jego znajomi to byli tylko i wyłącznie chłopcy, członkowie jego drużyny. Nie wiedział jak ma postępować, a to, że Abigail okazała się wyjątkowa, inna wcale mu nie pomagało. — Możemy już ruszać?

— Tylko Abi nie wpakuj się w żadne klopoty.... — zarządziła rodzicielka nastolatki, która z książka w ręku przekroczyła próg korytarza. — Przynamniej przez te sześć godzin. — dodała po chwili widząc rozbawiony wzrok swojej podopiecznej.

— Nic nie obiecuję. — westchnęła ciemnowłosa u złapała chłopaka za rękę, by jak najszybciej wyciągnąć go z domu. Kochała swoją matkę, calym sercem, ale momentami straszliwie ją zawstydzała. — Przepraszam za nią. — mruknęła, kiedy to odeszli już soiry kawałek od jej niego domu. Speszona puściła dłoń chłopaka, który co jakiś czas zerkał właśnie na nie.

— Nic się nie stało Abi. — roześmiany nastolatek, wzruszył jedynie ramionami. — Mów mi Boka.

— Po nazwisku? — zdziwiła się dziewczyna, ruszając wrqz z chłopakiem krętymi uluczkami Budapesztu, zwiedzając okolicę.

— Tak. Wszyscy moi znajomi tak na mnie mówią. — mruknął chłopak.

Spacerując ramie w ramię, nastolatka zauważyła, jak chłopak jest wysoki, przewyższał ją o mniej więcej półtorej głowy. Abi nie należała do wysokich osób, ale mimo wszytsko chłopak był wyższy od większości mijanych przez nich ludzi.
Ludzie obdarowywali parę oceniającymi spojrzeniami. Bo bo, jak to? Dziewczyna w spodniach? Skandal na całe miasto. Jednak ani jedynemu, ani drugiemu to nie przeszkadzało. Janosz uważnie opowiadał nowej znajomej o mijanych miejscach, które jego zdaniem były godne uwagi, zaś dziewczyna uważnie go słuchała, chcąc zapamietac jak najwiecej. Tracąc zupełnie poczucie czasu nastolatkowie nim się zorientowali, byli już przed ich miejscem docelowym.
Starszy mężczyzna siedział na oddałabym, drewnianym krzesełku i głaskał psa. Zauważając tak dobrze mu znanego i lubianego chłopka, na jego wąskich, pomarszczonych ustach zakwitł szeroki uśmiech.

— A kogóż to moje oczy widzą?! — wykrzyknął radośnie — Tuż to nasz młody dowódca Janosz Boka.

— Witaj drogi Jano. — młodzieniec przywitał się uprzejmie ze strażnikiem, który był już w podeszłym wieku. — Przyprowadziłem dzisiaj gościa... — wskazał dłonią na stojąca za nim Abigail. — Czy mógłbyś poprosić chłopaków zanim wejdą, aby się jakoś zachowywali? — zwrócił się z prośbą do starca.

— Ależ oczywiście mój drogi. Masz rację, trzeba zrobić dobre pierwsze wrażenie na takiej uroczej osobie. — przyjrzał się uważnie towarzysce dowódcy Chłopców z Placu Broni i pokiwał głową z uznaniem, stwierdzając w duchu, że pasują do siebie. Oboje charyzmatyczny i zapewne temoeramentni.

TEOTIA PODRYWU WEDŁUG CHŁOPCÓW: chlopcy z placu broniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz