Epilog

650 59 63
                                    

Chcąc nie chcąc musiał przyznać Sergio rację. Napadów nie łączy się z uczuciami, a już zwłaszcza z takimi jak miłość. Niestety za późno to do niego dotarło.

Zakochał się, a miłość jego życia została zabita przez Gandię.

Chociaż minęły trzy miesiące od tamtych wydarzeń nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu Martina z dziurą po kuli w czaszce.

Gdyby tylko ten cholerny idiota nie pobiegł za Gandią do niczego by nie doszło. Skończyłoby się na jednej ofierze. Szatyn nadal by żył i z uśmiechem wspominaliby ten napad w domu na małej wyspie, na której zamieszkał razem z Sergio i Marsylią. Kto by się spodziewał, że jego brat jednak zakocha się w mężczyźnie i rzuci tę wkurzającą policjantkę?

Tamten dzień w banku odebrał mu nie tylko ukochanego, ale też cząstkę siebie samego. Nie potrafił cieszyć się z powodzenia planu. Może i zdobyli złoto, o którym marzył przez ostatnie kilka lat, ale stracił powód do życia. Jak mógł się w ogóle cieszyć z ucieczki ze świadomością, że ten plan w większości należał do Martina?

Czuł się odpowiedzialny za to, co się wtedy stało.

'''

Sergio z wyraźną irytacją zapukał po raz kolejny do drzwi domu Andresa. Rozumiał zachowanie swojego brata, ale nie podobał mu się fakt, że z każdym dniem coraz bardziej się od siebie oddalali. Chciał mu jakoś pomóc, ale Fonollosa nigdy mu na to nie pozwalał. Gdy tylko chciał zacząć temat Martina, Andres od razu kazał mu wyjść i przestawał odzywać się do niego na kilka dni. To był właśnie jeden z tych momentów, gdy unikał własnego brata.

Zdenerwowany nacisnął klamkę i popchnął drzwi, których brunet nigdy nie zamykał. Po śmierci szatyna przestał się zupełnie przejmować własnym bezpieczeństwem.

— Andres? Możesz przestać mnie unikać? Powinniśmy w końcu porozmawiać.  Potrzebujesz pomocy i nawet nie waż się zaprzeczać. Widzę, że ledwo sobie radzisz — krzyknął, ale odpowiedziała mu jedynie cisza. Westchnął i ruszył w kierunku schodów. Jego brat większość czasu spędzał w łóżku przeglądając zdjęcia i rysunki albo czytając ulubione książki Martina. Czasami zdarzało mu się również grać na starej gitarze szatyna, która na co dzień stała w rogu jego sypialni.

Przeklnął, gdy zauważył swojego brata siedzącego na fotelu tyłem do wejścia i pistolet leżący na podłodze. Bał się podejść bliżej. Wiedział, że jeśli to zrobi, zauważy dziurę po kuli i dużo krwi.

Wiedział, że Andres miał przed sobą wizję śmierci. Nie trudno było zauważyć, że wolałby umrzeć na własnych zasadach, ale jednak Sergio czuł się źle. Zamiast być obok i spróbować mu pomóc, siedział w domu swoim oraz Marsylii i całował się z blondynem. Miał przy sobie osobę, którą kochał i dla niego zaczął olewać własnego zniszczonego psychicznie brata.

Niepewnie podszedł do fotela, czując jak łzy powoli zaczęły napływać mu do oczu, gdy zauważył widok, którego się najbardziej obawiał. Próbując nie patrzeć na krew spływającą po skroni Andresa, sięgnął po kopertę z jego imieniem i kartkę, które leżały na kolanach mężczyzny. Psychicznie nie czuł się gotowy, by otworzyć najprawdopodobniej list, który Fonollosa napisał, by go chociaż trochę pocieszyć. Z tego powodu schował kopertę do kieszeni, by potem przejrzeć jej zawartość, a następnie rozłożył kartkę splamioną przez łzy i krew. Mimowolnie uśmiechnął się, czując spływające po policzkach łzy, gdy zauważył szkic przedstawiający Andresa z Martinem i napis "Jestem pewien, że w jakiś sposób jeszcze się odnajdziemy".

'''

O mało co nie stracił równowagi, gdy ktoś dosłownie rzucił mu się na szyję i poczuł tak dobrze znany zapach perfum Martina, za którym cholernie tęsknił.

— Błagam, powiedz, że nie zrobiłeś nic głupiego. Bo nie zrobiłeś, prawda?

— Lepiej, żebym nie odpowiadał na to pytanie. — Objął szatyna jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi, a na jego ustach pierwszy raz od wielu miesięcy pojawił się szczery uśmiech. Mógłby tak spędzić wieczność. — Mówiłem ci kiedyś przecież, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz.

Martin odsunął się od niego. Chociaż brunet ewidentnie był zadowolony z tego spotkania, on nie mógł powiedzieć tego samego. Nie chciał, by Andres odbierał sobie życie z jego powodu, chociaż to jedynie udowadniało, że bardzo go kochał.

— A Sergio? Nie pomyślałeś o tym, jak zareaguje, gdy dowie się o śmierci brata? — zapytał, a w jego tonie dało się wyczuć złość i żal. Mimo to dobry nastrój nie opuszczał bruneta.

— Zapewne w tej chwili ogląda zachód słońca leżąc na plaży razem z Marsylią. I tak miałem umrzeć. Mogłem jedynie wybrać, czy zrobię to na własnych zasadach, czy skończę przykuty do łóżka na całe tygodnie albo nawet miesiące. — Westchnął i rozczarowany pokręcił głową. Nie sądził, że to mogłoby się tak skończyć. Nie chciał się z nim kłócić, ale nie myślał, że Martin mógłby mu robić wyrzuty o śmierć. — Nie cieszysz się? W końcu mamy przed sobą wieczność i tym razem nic nas nie rozdzieli. To chyba najważniejsze.

Szatyn na chwilę zamknął oczy, próbując zebrać myśli, po czym z powrotem je otworzył.

— Naprawdę cieszę się, ale… — Nie zdążył dokończyć, bo poczuł usta Andresa na swoich. Mimowolnie odwzajemnił pocałunek, kładąc dłonie na szyi bruneta, by nie mógł się za szybko odsunąć. Mimo wszystko był wdzięczny za to, że jego wypowiedź została przerwana, bo nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć po "ale".

Tak, to koniec. Chciałam podziękować każdej osobie, która komentowała to, gwiazdkowała i wspierała mnie w pisaniu tego czegoś.
W końcu po raz pierwszy raz w życiu udało mi się skończyć jakąś książkę.
Zapraszam do reszty opowiadań na moim profilu, jeśli jeszcze ktoś ich nie czyta.

Z każdą kolejną maską |Berlermo|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz