Niezwykły splot wydarzeń

103 11 61
                                    

Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma... – Przed oczami mignęły mi szczupłe palce Ronalda, które po chwili złapały delikatnie moją rękę – Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe – z cienia wyłoniła się zalana uśmiechem twarz chłopaka – Odpokutować usta me gotowe, pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.

Niespodziewany całus w policzek wywołał u mnie rumieniec, na co mój przyjaciel zaśmiał się i schował za gałęzią drzewa. Oparłem się ramieniem o pień, czując pod lnianym materiałem koszulki chropowatą korę.

– Teraz ty, twoja kwestia! – wykrzyknął i puścił się biegiem w stronę lasu, przeskakując konary drzew – Julianie, bądź mi Julią, o najdroższy! – Zaniósł się szczerym śmiechem.

Na obrzeżach niedużego, liściastego lasu, stał pieniek ściętego dawno temu drzewa. Ronald zgrabnie wskoczył na niego, czekając aż do niego podejdę, żeby zacząć recytować. Dobrze wiedział, że nie znam dialogów z "Romea i Julii". On za to ubóstwiał tę książkę i wydawać by się mogło, że miał w pamięci wyryte całe strony tego dramatu. Wiedziałem, że kocha deklamować utwory Shakespeare'a, często urządzał przedstawienia fragmentów dzieła, które na dany moment go pochłaniało.

Stanąłem pod pieńkiem, przez co wydawał się dużo wyższy ode mnie, więcej niż zazwyczaj. Wzniósł zielone oczy do nieba, a zachodzące słońce rzuciło cień na jego blade rzęsy, przez co wyglądał jak grecki półbóg.

Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni, która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem – wyrecytował naśladując kobiecy głos, na co uśmiechnąłem się pod nosem. – Jestli ujęcie rąk pocałowaniem, nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.

Niespodziewanie zeskoczył z pnia i stanął blisko mnie, prawie stykaliśmy się czołami. Poczułem, jak serce bije mi w piersi i westchnąłem chcąc je uspokoić. Ronald położył mi rękę na ramieniu.

Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie. – szepnął, przyjmując swój normalny ton głosu – I z ust moich daj wziąć rozgrzeszenie. – Zbliżył twarz do mojej, a ja poczułem jak skóra mnie pali. Widziałem dwa ogniki w spojrzeniu Ronalda, oraz jego ledwo widoczne piegi, które kiedyś niepostrzeżenie policzyłem. Wiedziałem, że ominął fragmenty dialogów między Romeem i Julią, przechodząc do tego konkretnego. Nigdy recytując nie zaszedł aż tu, toteż nie wiedziałem co wydarzy się dalej. Nieznaczne otworzył usta i nagle odwrócił się gwałtownie i zaczął biec w głąb lasu z niewinnym śmiechem, który odbijał się od drzew. Jego kroki dźwięczały, a zanim zdążyłem puścić się biegiem za nim, straciłem go z oczu.

– Goń mnie Julianie, szybko!!! – śmiał się zdyszany. – Goń swojego Romea, nie pozwól mu uciec!

Na mojej twarzy szybko zagościł szeroki uśmiech, a śmiech mimowolnie wydobył się z moich płuc. Taki właśnie był Ronald, a ja za to go uwielbiałem. Nie dało się nie zarazić jego pozytywną energią, kochałem czas, który spędzaliśmy razem i wiedziałem, że on również ceni sobie moje towarzystwo. Jego oczy zawsze błyszczały, gdy byłem obok. Czasami odgarniałem jego jasne, falujące włosy z czoła, aby upewnić się, że dwie iskry nie uciekły z jego tęczówek. Choć nie wiedział czemu to robię, za każdym razem się uśmiechał.

Nie czekając długo, począłem biec za nim. Wiał lekki wiatr, zachodzące słońce przebijało się przez chmury pozostawiając przebłyski światła w ciemnym lesie, tak jakby pokazywało mi drogę, którą pobiegł mój przyjaciel. Dźwięk śpiewu ptaków przerzedzał się, pozostała tylko sowa, która siedząc gdzieś, pohukiwała przypominając nam, że zbliża się późna pora. W dźwiękach, jakie pojawiają się wieczorem w lesie usłyszałem szelest liści, który informował mnie, że zbliżam się do Ronalda. Przeskoczyłem mały rów i zobaczyłem jego sylwetkę. Odwrócił się, gdy tylko moje buty uderzyły o ziemię. Próbując złapać oddech podszedł i położył mi rękę na ramieniu z szarmanckim uśmiechem.

Srebro i diatrybyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz