Do korzeni

44 4 1
                                    

... Ród ten przeklęty zostanie

Jej złość przez wieki nie ustanie

niszczyć fundament  Wam będzie

Aż jej zemsta końca nie nadejdzie ...

Świat pogrążał się w chaosie religijnym. Palono na stosach ludzi,odbierano wolność i zarzucano niepoczytalność i opętanie. Europa była jednym wielkim stosem prochów ludzkich... stworzonym przez innych ludzi. Czarownice, znachorki, wróżki... nikt nie przyznawał się do magii, była surowo karana. Jeżeli chciałeś przeżyć ze swoim darem, musiałeś uciekać.

Na niebie królowała ciemność, a na niej białe punkty, które widniały tam od zawsze i przyglądały się historii ludzkiej od wieków. Wielki księżyc, lśniący i duży jak nigdy wcześniej oświetlał leśne ścieżki obrośnięte mchem, wyłożone kamieniami i usiane trawą. Wyglądał jakby wiedział co dziś ma się stać. Ta noc była wyjątkowa, nie dla ludzi. Dla zwyczajnych ludzi na Ziemi nie znaczyła nic, lecz dla magicznych istot – wiele.

Tupot ludzkich nóg rozlegał się w całym lesie. Zwierzęta uciekały, gałęzie pękały, a ogień trzaskał w pochodniach. Usłyszeć można było przekleństwa rzucane z ust około kilkunastu, dobrze zbudowanych mężczyzn. Można stwierdzić, że są wieśniaczego pochodzenia, po ich ubiorze i gwarze. Gonili dwie osoby, prawdopodobnie uczniów, o czym świadczą ich czarne szaty. Była na nich wyszyta złota sowa eksponująca swoje skrzydła, siedząca w koronie. Nad nią był wyszyty napis „Audi, Vide, Sile". Mieli już styrane, skórzane buty i torby.

-Spłoń! Wiedźmy na pal! Nie stawiajcie się woli bożej-krzyczano.Dzieliła ich odległość zaledwie dwudziestu metrów. Uciekinierzy tak jak i wieśniaczy łowcy, tracili siły. Ci pierwsi nie mogli się poddać, gdyż chcieli nadal pozostać przy życiu, zaś tamci mieli bożą misje do wykonania. Szelest drzew, pękanie gałęzi, syczenie ognia i kroki zgrywały się w jedną pieśń.

Jeden z uciekinierów miał bardzo kobiecą posturę, lecz był bardzo wysportowany, zaś drugi,mimo swej męskiej budowy miał problemy z biegiem i szybko się męczył, co przeważyło o nieszczęściu. Upadł, ostatkiem sił próbował się podnieść, na próżno. Rozbłysło się światło, które oślepiło wszystkich. Pomiędzy nimi stała niczym szkło przeźroczysta ściana lodu, która ciągnęła się poza horyzont wzroku.

Stało się to za sprawą jednego z młodzieńców. Tak właściwie, to dziewczyny. Leżała na kolanach przy ścianie, miała ręce skute lodem,a z jej nosa leciała krew. Jej niebieskie oczy były we mgle, lecz szybko odzyskały swój blask. Podniosła się chwytając za rękę chłopaka, który zdążył już się podnieść. Rzucili się do dalszego biegu.

-Nie wiem kiedy ściana stopnieje, ani jak bardzo jest długa. Pospieszmy się-krzyknęła.Zniknęli z zasięgu wzroku misjonarzy bożych, tylko księżyc obserwował los tej historii.Minęło niespełna półgodziny zanim uciekinierzy dotarli do wybrzeża. Za pomocą mocy dziewczyny, która tworzyła lodowy most, udało się im przedostać na wyspę. Stopniał on na jej życzenie. Kiedy już stanęli na piasku poczuli na swojej skórze dreszcze. Wyspa nie wyglądała na zwyczajną, lecz oni nie przejmowali się tym. Dziękowali bóstwom za to, że udało im się to przeżyć.

Gdyby niebieskooka włożyła w lodowy mur nieco więcej mocy, możliwe, że tylko jej kompan mógłby ujść z życiem. Żadne z nich nie potrafiło zabijać, mimo że mogli to zrobić nie używając żadnej broni. Brzydziło ich zachowanie chrześcijan. Mówili „Nie zabijaj", topiąc starą znachorkę z workiem na głowie w rzece. Mówili „miłuj bliźniego swego" plując czarownicom w twarz, po tym jak polowanie się udało. Jakie mieli granice? Co tak właściwie oznaczały misje boże? Wiara ubóstwiająca życie stworzone przez boga, przynosiła śmierć.

Torby były wykonane z mocnej, porządnej skóry. Można było w nich odczytać znaki czasu, prawdopodobnie przeszły lata studenckie nie jednego studenta. Każdy szew był wykonany z prawdziwą wprawą. Na klapach można dostrzec ten sam herb co na płaszczach. W rogach widniały plakietki z bliżej nieokreślonego materiału, który imituje złoto. Widać, że były one niedawno wymieniane, gdyż zmieniły swoich właścicieli. Na jednej z nich było wygrawerowane „Angelica Snow", a na drugiej „Varian Snow". Torba dziewczyny zawierała sztylet, jedną książkę wielkości dłoni z prawie zdartym łacińskim napisem, skórzany bidon i malutkie pudełeczko. Druga torba miała o wiele więcej cięższych książek, kilka listów, przyrządy do pisania. Obie torby spoczywały pod drzewem.

Angelica siedziała na ziemi oparta plecami o pień drzewa, sprawowała pieczę nad rzeczami. Tymczasem jej brat (co możemy wywnioskować po nazwisku i podobieństwie), poszedł poszukać chrustu na ognisko. Liczne rany na jej nogach roniły krople krwi i nie szczędziły jej bólu. Krwotok z nosa ustał, ale adrenalina opuszczająca ciało przypominała w jak bardzo opłakanym stanie jest jej szyja, gdyż próbowano ją udusić tej nocy. Dotknęła ją głośno dysząc i przypominając sobie fiołkowe oczy tego, który tego prawie dokonał. Oczy w których niegdyś widziała poczucie bezpieczeństwa, dobroć i miłość. Teraz wiedziała, że były fałszywe, pełne nieprawdziwych słów i złych intencji, Kwiat fiołka, który można było wąchać cały czas stał się trucizną dla jej płuc.

Patrzyła w gwiaździste niebo a myśli uciekinierki krążyły wokół wydarzeń poprzednich trzech lat. Były one piekłem poprzeplatanym z chwilami spokoju. Myślała o swoich przyszywanych rodzicach, ich losie. Przed jej oczami ukazał się wspaniały budynek ukryty w pętlach, do których mogło wejść niewielu, a teraz? Teraz gdy pętla została zniszczona, jedna z jej ostoi została brutalnie spalona, zrównana z ziemią. Ludzie, którzy tam byli? Większość z nich tam poległa w bitwie. Tak ludzie ludziom zgotowali piekło.

Z rozmyślań wyrwały ją szybkie kroki, które docierały z środka lasu. Po rytmie uderzeń i ich sile wiedziała, że to Varian, który mimo ostatnich wydarzeń miał uśmiech na ustach. Chłopak mógł mierzyć około metr osiemdziesiąt. Miał ciemnobrązowe włosy i błękitne niczym niczym topaz oczy. Jego rysy z pewnością przykułyby uwagę wśród tłumu. Varian był z charakteru cichy, zajmował się nauką. Nie potrafił używać broni, lecz uczył się alchemii i zielarstwa. Nie przyniósł ze sobą chrustu, a dobrą nowinę.-Za tym lasem jest polana, znajduje się tam trwała i prawdopodobnie opustoszała skalna budowla.-Skąd wiesz, że nikogo tam nie ma? Jaką masz pewność?-Na tej wyspie nie wyczuwam niczyjej obecności poza twoją, która już jest tak nikła, że myślałem, że już jesteś po drugiej stronie Nieba. Za to wyspa ma potężne i prawdopodobnie stare złoża nie napoczętej energii przez człowieka od kilkuset lat. Myślę, że jesteśmy w pętli-odpowiedział Varian podając jej rękę.-Czyli póki co możemy spać spokojnie-westchnęła z ulgą i wstała.

Szli w stronę budowli. Varian po drodze zbierał zioła i kwiaty do swojej torby. Wiele z roślin było dla niego nowych, nie spotkał się z nimi w podręcznikach, ani na lekcjach zielarstwa. Chciał przestudiować ich właściwości medyczne i magiczne, ale prawdopodobnie pochłonie to wiele energii. Jego siostra trzymała w ręku lodowy miecz, był przeźroczysty a światło księżyca odbijało się od niego. Nosząc go czuła się bezpieczniej, mimo że nikogo nie było na wyspie wołała go mieć ze sobą.

Po kilku minutach przedzierania się przez lasek, ku ich oczom ukazała się piękna kamienna konstrukcja, przypominająca mały zamek. Kwiaty i trawa rosły tu samowolnie tworząc wrażenie kwiatowego oceanu, a polana pachniała głównie lawendą. Kamienna ścieżka przecinająca ocean prowadziła ku otwartemu na oścież dziedzińcowi. Światło księżycowe oświetlało całą polane. Sceneria była tak piękna i nieprawdopodobna, a jednak oni kroczyli po kamiennej ścieżce.

Byli już kilka stóp do wejścia. Energia unosząca się z kwiatów uspakajała zmysły Nad bramą widniał wyryty napis „ad fontes". Angelica i Varian w równym tempie wkroczyli przez łuk, gdy światło wypełniło całą przestrzeń, Varian zrozumiał znaczenie tych słów.



Pieśni MaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz