Rozdział trzeci

5K 408 59
                                    


Przez całą drogę jestem kłębkiem nerwów. Rosario i Adi przysypiają, co przyjmuję z ulgą. Nie byłabym w stanie prowadzić rozmowy, słuchać wesołego świergotania. Tak mocno ściskam palce na kierownicy, aż pobielały mi knykcie, a palce rozbolały. Wbijam wzrok w przednią szybę, i staram się skupić uwagę na drodze. Nie jest łatwo. W mojej głowie szaleje tornado, podsuwając coraz czarniejsze wizje przyszłości. Ktoś siedzi mi na ogonie, znalazł mnie w Alicante, tysiące kilometrów od Sinaloi! To oczywiste, iż ten człowiek został wysłany przez mojego ojca albo, co gorsza, przez Cruza.

Chryste! Jak to możliwe, że mnie znalazł? Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nie rzucać się w oczy. Pracować musiałam, nie miałam innego wyjścia, jeśli chciałam za coś żyć. Mam córkę, jej potrzeby są na pierwszym miejscu. Pieniądze, które dała mi ciotka, skończyły się rok temu i nie mogłam już liczyć na niczyją pomoc. Nie pokazywałam Adriany nikomu, prócz Rosi, Marii, Mateo i Césarowi. Nikt prócz nich nie wiedział o jej istnieniu, a ci ludzie byli mi naprawdę bliscy. Nie sądzę, by zagrozili jej bezpieczeństwu. Może i nie znali całej prawdy, jednak wyznałam, że jeśli ktoś się o nas dowie, stracimy życie.

Cztery lata właśnie szły się pieprzyć. Każdy dzień uwagi, oglądania się przez ramię, ostrożności na nic się zdały. Miałam nadzieję, że Cruz i ojciec odpuścili, chociaż znając i jednego, i drugiego, to dosyć naiwne myślenie z mojej strony. Zdrady się nie wybacza... nigdy.

W niedzielę budzę się obok Adriany. Śpi wtulona w poduszkę i oddycha spokojnie, a ja, mimo iż dochodzi dopiero siódma trzydzieści, nie jestem w stanie zmrużyć oka.

Opuszczam łóżko, podchodzę do ściany i uważnie oglądam nagranie na małym monitorze. Śledzę minutę po minucie minionej nocy, upewniając się, że nikt nie pojawił się na terenie mojej małej posesji.

Nic. Pusto.

Na tyłach domu stoi gotowy do drogi samochód. Dawno temu zapakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy, jak koce, jedzenie z długim terminem ważności, jak i lewe paszporty. Wszystko schowałam w bagażniku, pod kołem zapasowym, by móc uciec w przeciągu minuty.

Noc jednak minęła spokojnie. Na nagraniu nie ma nikogo, nie widzę nic podejrzanego. Oddycham z ulgą, idę do kuchni i włączam ekspres. Nie podoba mi się obecny stan rzeczy. Ponowny stres, który powrócił ze zdwojoną siłą. Było tak dobrze i dopiero teraz zastanawiam się, czy nie za długo zostałam w jednym miejscu. Może powinnam poszukać nowego, uciec jeszcze dalej? Na samą myśl robi mi się smutno. To moje miejsce, kocham je!

Szlag by to! Ile jeszcze będę musiała uciekać?

Moja podświadomość szydzi ze mnie, podpowiadając... całe życie.

Po południu, po obfitym obiedzie, przenosimy się przed dom. Siadamy na drewnianej huśtawce, bujamy się i delektujemy piękną pogodą. Jest początek lipca, słońce przygrzewa, a temperatura wynosi prawie trzydzieści dwa stopnie. Adriana zażyczyła sobie dmuchany basen, czym mnie zaskoczyła. Jutro, w drodze do domu, wyskoczę do sklepu i zrobię jej prezent. Gdybym tak nie fiksowała, zabrałabym ją na prawdziwy basen, jednak w tej sytuacji nie biorę tego pod uwagę.

Dźwięk silnika samochodowego burzy mój spokój. Gwałtownie przekręcam głowę, wypatrując intruza. Kątem oka spoglądam na schowek tuż obok drzwi, gdzie trzymam mały pistolet. Kupiłam go na lewo, bez numeru, by w razie czego mieć się czym bronić. Na szczęście dzisiaj go nie użyję, ponieważ naszym gościem jest César, wnuk pana Mateo.

KRÓL POŁUDNIA: WYDANE - 17.03.2021Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz