I. Rusałka

431 9 15
                                    

Słońce świeciło, znajdując się wysoko na niebie, wyglądając spod puchatych obłoków, które wiatr popychał co chwilę, wiejąc lekko. Ptaki świergotały wesoło, przelatując nad bogato zdobionymi, różnymi odcieniami zieleni, koronami drzew, a nieliczne przysiadywały na ich gałęziach, chcąc odpocząć trochę. Kary koń kroczył pewnie po piaszczystej ziemi, na grzbiecie wioząc dumnie swojego właściciela - rosłego mężczyznę, którego twarz przeszywała obrzydliwa, szarpana blizna budząca w ludziach strach i zniesmaczenie. Mężczyzna ten popędził swojego ogiera i uchylił się, przyciskając głowę do szyi wierzchowca, licząc, że to pomoże przy zachowaniu prędkości. Jego brązowe włosy rozwiewały się, co rusz wpadając mu do dzikich, kocich oczu, które mieniły się złowrogo, co jednak zdawało się mu nie przeszkadzać. Skórzana kurta trzeszczała miarowo, gdy podskakiwał w siodle, a miecze, znajdujące się w pochwach, przytroczonych do jego pleców skrzeczały gniewnie obijając się o siebie. 

Po jakimś czasie, jeździec widząc, że las przerzedza się coraz bardziej, pociągnął za lejce, dając zwierzęciu sygnał, by zwolniło i rozejrzał się po okolicy. Słońce dalej spoglądało na wszystko, będąc wysunięte wysoko na niebie, spowitym małymi, białymi chmurkami gonionymi szaleńczo przez wiatr. Na horyzoncie widać było chłopskie chałupy, przyozdobione różnokolorowymi girlandami i rzędami pięknych, kwitnących kwiatów. Chłopi szwendali się po pozłoconych zbożem polach, ścinając je i zwijając w snopy, kobiety ganiały dzieci, bądź wieszały pranie, mrucząc niezrozumiałe przyśpiewki, a same dzieci biegały po piaszczystych drogach i wykrzykiwały, pełne nieznanych mężczyźnie słów, zdania. Klomby kwiatów, zdobiące niektóre podwórka mieniły się ślicznie wszystkimi kolorami tęczy, uprzyjemniając okolicę. Wiedźmin poklepał konia po grzywie i uśmiechnął się półgębkiem, po czym zeskoczył miękko z siodła i złapał za lejce, ciągnąc zwierzę przed siebie. Ludzie schodzili mu z drogi, posyłając pełne przerażenia i pogardy spojrzenia, co jakiś czas wykrzykując rozmaite obelgi w jego stronę. Jeździec ignorował ich, idąc pewnie po udeptanej ścieżce, pogwizdując cicho. Po chwili zatrzymał się jednak i przywiązał wierzchowca do drewnianego słupka, poklepał go po zadzie i zniknął za drzwiami oberży.

Izba przepełniona była smrodem alkoholu i wymiocin. Wiedźmin skrzywił się w obrzydzeniu i usiadł przy wolnym stoliku. Odczepił oręż z pleców, by oprzeć go o ławę i pochylił głowę do przodu, tak, by nikt nie mógł dostrzec przenikliwości jego kocich oczu. W karczmie panował dziki zgiełk, pijacy wrzeszczeli, błagając o więcej piwa, chłopi przekrzykiwali się, przekonując jeden drugiego, którego plony gorzej obrodziły, a nieliczne kobiety siedzące przy szynkwasie spławiały coraz głośniej zaloty mężczyzn. Jeździec poruszył się niespokojnie i przywołał jedną z kelnerek do siebie ruchem dłoni.

- Czołem panie bracie - powiedziała dziarsko dziewczyna kładąc ręce na biodrach.

- Czołem - odparł, nie patrząc na nią. - Przynieś mi piwa dziecinko - wymruczał. Kelnerka skinęła głową i zaczęła już odchodzić, gdy poczuła mocny ścisk na przedramieniu. Odwróciła się gwałtownie i strząsnęła dłoń wiedźmina ze swojej ręki i spojrzała na niego spode łba. - I powiedz proszę wójtowi, że chcę się z nim widzieć - powiedział, puszczając ją. Dziewka westchnęła ze zirytowaniem i zniknęła w kuchni. Jeździec splótł palce swoich dłoni na stole i pochylił się jeszcze bardziej do przodu. Nie minęło kilka minut, jak usłyszał stukot kufla stawianego na drewnianym blacie stołu i zobaczył dosiadającą się naprzeciw niego tę samą dziewczynę, która odbierała jego zamówienie.

- Ja wiem kim jesteś! - rzekła pewnie, przyciszonym głosem. Wiedźmin podniósł naczynie z piwem, przystawił je sobie do ust i upił kilka łyków trunku, po czym odstawił kufel na stół. Piwo z pewnością była mocno rozcieńczone, smakowało paskudnie, skrzywił się w obrzydzeniu. Milczał, nie patrząc na kelnerkę, która stukała paznokciami w blat. - Mało rozmowny jesteś - burknęła, po czym wydęła żałośnie dolną wargę. - Marilka jestem, mój tato jest wójtem, ale nie ma czasu, może się więc mości pan do mnie zwrócić ze swoją sprawą - dodała wyciągając drobną dłoń w jego stronę. Mężczyzna westchnął cicho i spojrzał na nią z ukosa, uścisnął pewnie jej rękę i na powrót zajął się swoim kuflem.

One Shoty || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz