Rozdział 1

325 23 4
                                    

Lexa Pov.

Budzi mnie cichy szept.
- Lex kochanie, wstawaj, to już czas.
Przecieram zaspane oczy i widzę zatroskany uśmiech mojego ojca. Rozpoznaje od razu, że to jeden z jego udawanych uśmiechów, za którym kryje się zmartwienie.
Podnoszę się powoli.
- Skarbie to już czas, przebierz się i spakuj swoje rzeczy, a potem wsiądź do auta. - mówi cichym głosem po czym wychodzi z pokoju.
Na zegarku widnieje trzecia w nocy. Ach tak, przypomniałam sobie. Dzisiaj uciekamy w lepsze miejsce gdzie nas nie znajdą.

Wstaje tak szybko, że aż zaczyna mi się kręcić w głowie. Lecz nie przejmuję się tym zbytnio, nie mam na to czasu. Szybko ubieram na siebie pierwsze lepsze spodnie oraz koszulkę. Łapie w pośpiechu torbę i pakuje resztę potrzebnych ubrań. Zabieram jedynie zdjęcie mojej mamy z biurka, najważniejszą rzecz jaką posiadam, nie mogę zostawić go za sobą. 
Szybkim krokiem idę przez hol i na wyjściu łapie jedynie ciepłą kurtkę. Wychodzę i wsiadam do pick up'a ojca, w którym już na mnie czeka. Słyszę głośny pisk opon oraz czuje jak moje ciało lekko leci do przodu. Odwracam się tylko na chwilę by ostatni raz spojrzeć na naszego kampera z którym wiążę się tak wiele wspomnień, dobrych jak i złych. Już nigdy go nie zobaczę.

Jedziemy po lekko oświetlonej drodze pośród lasów i rozrośniętych krzaków. Widzę lekkie zdenerwowanie ojca gdy w pośpiechu zmienia bieg lekko trzęsącą się ręką. Granica stanu już blisko, już blisko by się stąd wydostać i wyjechać jak najdalej, już blisko by zostawić cały ten syf za sobą. Z oddali widać zielonkawy znak z napisem "Witamy w Oregonie". Jesteśmy coraz bliżej aż nagle oślepia nas jasny blask reflektorów. Przy znaku stoją cztery czarne auta marki Cadillac torujące nam wyjazd. Wiedziałam co to oznacza, wiedziałam, że już stąd nie wyjedziemy. To już koniec. Tata zatrzymał auto, w którym teraz napięcie można było zbierać łyżeczką, a cisza była głośniejsza niż krzyk. Nagle drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a silne ramiona wywlekły mojego ojca przed samochód. Zamarłam, nie mogłam oddychać a moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Jedyne co usłyszałam to głośny strzał, a przed oczami zrobiło mi się czarno.

Podskoczyłam na łóżku a pot lał się strumieniami z mojego czoła. Rozbudziłam się w parę sekund, wszystkie mięśnie w moim ciele się spięły. Znowu ten sam koszmar, który śni mi się co noc.
Wspomnienia torturują mnie a ja nie mogę nic na to poradzić. Staram się to jakoś wyprzeć z pamięci i zastąpić myśli czymś innym. Zaczynam rozmyślanie o tym co dziś mam do zrobienia w pracy. Pamiętam mój pierwszy dzień w Starbucksie, jak zagubiona byłam i jak przyjemnie było poczuć się na chwilę normalnie. Wszystkie stosunki międzyludzkie były tak fascynujące, a uśmiech zadowolonych klientów poprawiał humor na cały dzień. Pracuje tam już od trzech lat, przez ten czas wspiełam się w górę i zostałam menadżerem.

Spojrzałam na ekran telefonu na którym wyświetliła mi się godzina szósta rano i jeden SMS od Tytusa. Otworzyłam go i przeczytałam przewracając oczami.
Tytus: Dobrze sobie wczoraj poradziłaś! Wpadnij wieczorem a dam ci kolejne zlecenie.
To okropne uczucie kiedy musisz znosić kogoś kogo szczerze nienawidzisz. To Tytus nie pozwolił nam odejść i zabił mojego tatę. Przygarnął mnie po jego śmierci gdy miałam 16 lat. Jak dobrze że 2 lata później mogłam spowrotem zamieszkać w moim ukochanym kamperze i nie patrzeć na niego aż tak często. Po śmierci ojca wszystkie jego długi przeszły na mnie a ja zostałam po pachy wciągnięta w to gówno zwane mafią. Przyzwyczaiłam się już do tego na szczęście lub nieszczęście.

Zwlekłam się leniwie z łóżka i poszłam wziąć chłodny prysznic, który zmył każdą drobinkę potu z mojego ciała. Zjadłam jajecznicę i powędrowałam umyć zęby przed wyjściem. Wsiadłam do jeepa, który odziedziczyłam po moim ojcu i pojechałam do pracy rozmyślając o planach jakie mam na dzisiaj.

Stanęłam na kasie by obsłużyć klientów i zaserwować im najlepszą kawę z rana. Wykonywałam wszystkie ruchy już automatycznie wkręcając się w moją codzienną rutynę, która nagle została przerwana. Usłyszałam otwierające się dzwi i ujrzałam ją, blond włosą piękność z urzekającymi oczami koloru niebieskiej laguny. Moje serce lekko zadrżało na ten widok, a kąciki ust samoistnie powędrowały w górę. Nie wiem czemu, ale chciałam jak najszybciej z nią porozmawiać a raczej wyrecytować moją formułkę "Dzień dobry, co mogę Pani podać?". Szybko i niechlujnie obsłużyłam klientkę przed niebieskooką pięknością aż w końcu stanęła przedemną ze szczerym przyjaznym uśmiechem.
Chciałam się odezwać ale nie mogłam i dalej uśmiechałam się jak jakaś idiotka:
- Dzień dobry - powiedziała pięknym dźwięcznym głosem
- Yyy...Dzień dobry, w czym mogę służyć?  - odpowiedziałam zacinając się przy każdym słowie jakbym zapomniała co chce powiedzieć.
- Poproszę duże cappuccino i ciastko czekoladowe. - powiedziała obdarzając mnie kolejnym szerokim uśmiechem.
-Dobrze już się robi, na jakie imię ta kawa ?
-Clark.
Hmmm Clark, masz tak piękne imię pomyślałam sobie. Podeszłam do ekspresu i starałam się zrobić najlepszą kawę jaką kiedykolwiek wykonałam co oczywiście wyszło mi niezdarnie przez nadmiar stresu. Podeszłam do lady z kawą i ciastkiem.
- Jedno duże cappuccino i ciastko dla Clark.
- Dziękuję ile płace?
- Na koszt firmy za ten piękny uśmiech.
Cholera! Nie zdążyłam się ugryźć w język. Co ja wygaduje. Poczułam jak fala gorąca uderza moje policzki tworząc ze mnie buraka.
Clark zaśmiała się najpiękniejszym śmiechem jaki kiedykolwiek słyszałam.
- Dziękuję bardzo, życzę miłego dnia i do zobaczenia.
Do zobaczenia? To ona tu wróci? Proszę wróć jak najprędzej. Jezu myśli ogarnijcie się! Co się ze mną dzisiaj dzieje...
Drzwi zamknęły się, piękna blondynka zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
_______________________________________
Po 3 latach stwierdziłam, że dokończę tę historię skoro paru osobom podobał się wstęp. Rozdział 1 był zapowiedzią i postaram się wstawiać kolejne w najbliższym czasie.

Podwójna tożsamość | Clexa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz