Rozdział 9

297 63 190
                                    

Przespałabym pewnie cały dzisiejszy dzień, gdyby nie Minsun, która buszowała ostentacyjnie po pokoju. Miałam wrażenie, że po pomieszczeniu biegało stado dzikich koni. Robiła taki hałas, że zmarłego postawiłaby na nogi, a co dopiero śpiącą osobę. Kuszącą perspektywą było wygonienie jej z pokoju —  wtedy tylko zamknęłabym za sobą drzwi, a kwestia dobrego wychowania latałaby mi, niczym mucha koło nosa. Przewróciłam się na bok i opatuliłam szczelnie kołdrą. Fuknęłam pod nosem jedno niepochlebne zdanie pod adresem dziewczyny, a w zamian usłyszałam jej chichot oraz skrzypnięcie otwieranej szafy.

Wredna jędza — pomyślałam i otworzyłam zaspane oczy.  

Jej uśmiechnięta twarz promieniała, gdy tak się krzątała po moim pokoju. Ja natomiast, miałam ochotę przewrócić się na drugi bok, by móc dalej spać, jak ten przysłowiowy borsuk, co nie wychylał się ze swojej nory. Spojrzałam na zegarek ścienny. Wskazówki niemiłosiernie zbliżały się do godziny dziesiątej. Jęknęłam, gdy na mojej głowie wylądował zwitek ubrań, na co posłałam Minsun gniewny grymas, ale coś mi nie wyszło, bo Koreanka zaśmiała się serdecznie.

— Wstawaj, śpiochu. Wszyscy już wstali, a ty jeszcze leżysz w pierzynach — zakpiła z założonymi rękami.

—Uciekaj, zmoro… — zajęczałam tylko do poduszki.

— Spotkamy się na dole i jedziemy w miasto. — Puściła mi oczko uradowana i zamknęła za sobą drzwi. 

Już miałam jej odkrzyknąć, że jednak rezygnuję ze zwiedzania Seulu i nieprzyzwoicie będę się lenić w łóżku, ale jeśli się „powiedziało A, to trzeba powiedzieć B”. Nie chciałam też robić Koreance przykrości — specjalnie wzięła dzień wolnego, bym mogła poznać ten orientalny zakątek, w którym zakochali się moi dziadkowie. No i jest jeszcze Sam, z którym się umówiłam... Coś czułam, że ten dzień będzie obfitował w różne niespodzianki…

No… Nana, zwijaj się z wyrka. To nic, że całą noc praktycznie masz nieprzespaną… przez pewnego pijanego mężczyznę.

Wolałam jednak nie zwlekać dłużej ze wstawaniem, bo obawiałam się, że ta aparatka-tajfun o imieniu Kim Min Sun mogłaby tu wrócić i sama by mnie zgoniła z posłania, a wolałabym tego uniknąć.

Ziewnęłam, zabrałam ciuchy z poduszki i weszłam do łazienki… i to był błąd, ponieważ zajmowała ją osoba, której się tutaj nie spodziewałam. Momentalnie oprzytomniałam na widok, jaki miałam przed oczami, a z wrażenia ciuchy wyślizgnęły mi się z dłoni.

Mianowicie, w mojej łazience znajdował się — tak jak go Pan Bóg stworzył — Sojoon. Stał do mnie odwrócony tyłem i mył zęby. Przepraszam, był prawie nagi, bo od pasa w dół miał na sobie ręcznik. Jego wilgotne włosy żyły swoim rytmem, a grzywka przysłoniła oczy. Mój wzrok instynktownie prześlizgnął się po jego sylwetce, umięśnionych plecach i zgrabnych męskich nogach. Patrzyłam jak ciele na malowane wrota i nie wiedziałam, czy miałam krzyczeć, czy uciekać, gdzie pieprz rośnie. A może obie te rzeczy jednocześnie? Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą w lustrze. Pierwsza odwróciłam z zażenowaniem wzrok, jakbym zrobiła coś złego. Zamknęłam drzwi i wiedziałam jedno — wizja z pocałunkiem, będzie mi się przeplatała na przemian z półnagim Azjatą.

Od tych obrazów wirowało mi w głowie tak, że musiałam podtrzymać się klamki, aby nie klapnąć na podłogę. Policzki paliły mnie żywym ogniem. Zachowywałam się jak cnotka, chociaż męska półnaga sylwetka od dawna nie była mi już obca. Złapałam się poręczy i zeszłam na dół.

Na parterze usłyszałam przytłumione głosy moich dziadków i Minsun.

Jeszcze dziadków mi tu brakowało... – pomyślałam zawstydzona  

Singielka Stop! Chcę Miłości.  Where stories live. Discover now