Avada Riddle

1.7K 35 13
                                    




Spojrzałam na wielki zegar. Minęło już pół godziny, a Hagrida nigdzie nie było. Zaczynałam się już stresować, że może jednak o mnie zapomniał, dlatego odetchnęłam głęboko i poprawiłam nową szatę. Grunt to być cierpliwym, muszę chyba częściej to sobie powtarzać, bo z cierpliwością to akurat miałam spory problem.  W końcu nadszedł ten dzień, że mogę stać na ulicy Pokątnej jako przyszła uczennica, a nie jako posłannik Albusa Dumbledor'a. Miałam już 13 lat, a dopiero teraz nauczyciele zgodzili się mnie przyjąć do szkoły jako uczennicę. Ilekroć pytałam o powód, odpowiadali, że jeszcze nie jestem gotowa. W końcu zaczęłam zadawać więcej pytań, co wiecie, na dłuższą metę jest strasznie męczące i w ten sposób znalazłam się tutaj! Z zamyślenia wyrwał mnie huk. Nim zdążyłam mrugnąć obok mnie zatrzymał się Hagrid i zszedł ze swojego wozu.

- Holipka! Przepraszam, że tyle musiałaś czekać, ale dzisiaj są twoje urodziny i poleciałem po twój prezent- zaskoczona spojrzałam na niego i dopiero teraz zauważyłam, że trzyma długi pakunek. Odkąd pamiętam Hagrid zawsze pamiętał o moich urodzinach i mi z tej okazji coś przynosił, albo zabierał w niesamowite miejsca. Był po prostu niezastąpiony i zdecydowanie należał do osób, do których miałam największe zaufanie. Wzięłam od niego prezent i o mało go nie upuściłam. Był dość ciężki. Ostrożnie go rozwinęłam i ujrzałam miotłę Nimbusa 2001!! Z piskiem rzuciłam się na Hagrida.

- Dziękuję!- krzyknęłam. Roześmiał się i odsunął się ode mnie.

- Dobrze, a teraz posłuchaj. Muszę pilnie wrócić do szkoły więc zostawię Ci trochę galeonów, abyś kupiła resztę rzeczy. Za godzinę odbierze Cię profesor McGonagall- pokiwałam głową, a Hagrid w odpowiedzi się uśmiechnął, wszedł do swojego wozu i po chwili nie było już po nim śladu. Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że kompletnie nie wiem, od którego sklepu zacząć. Co ja w ogóle miałam kupić? Potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć co tak naprawdę powinnam kupić. Stałam tak chyba z dziesięć minut, aż mój wzrok zatrzymał się na sklepie Pana Ollivandera. No jasne! Różdżka, brawo Avada, jaka ty jesteś inteligentna. Zdecydowanie ruszyłam w tamtą stronę. Przeszłam przez próg, ale ledwo zdążyłam zamknąć drzwi, a obok mnie przeleciał zielony płomień. Odwróciłam się i ujrzałam zdenerwowanego, platynowanego blondyna. Od razu poznałam chłopca. Oczywiście był nim: Draco Malfoy. Ulizany, blond włosy, dość wysoki chłopczyk, którego rodzina zalicza się do tak zwanej „śmietanki" w środowisku czarodziejów. Trudno było go nie znać. Jego ojciec jest przynajmniej raz w tygodniu w gazecie i jak zwykle wyraża wyższość w stosunku do innych i to tylko dlatego, że jego rodzina należy do jednej z najbogatszych. Nigdy nie miałam w zwyczaju oceniać kogoś przez pryzmat pochodzenia, aczkolwiek od nich chciałam trzymać się z daleka.  Przewróciłam oczami i czekałam pod drzwiami, aż chłopak nie wyszedł ze sklepu.

- Dzień dobry- uśmiechnęłam się, a staruszek odwzajemnił uśmiech i zniknął w korytarzu. Lekko zdezorientowana rozejrzałam się po sklepie. Wnętrze było w starym stylu, ale to właśnie przez to było magiczne. Usłyszałam kroki i po chwili za ladą ujrzałam sprzedawcę z paroma pudełkami. Wyciągnął z jednego różdżkę i mi ją podał.

- Proszę, spróbuj tę- ledwo wzięłam ją do ręki, a ta wystrzeliła zielonymi płomieniami. Przestraszona oddałam ją Ollivanderowi. Odkąd znalazłam się w Hogwarcie przeczytałam już praktycznie każdą książkę w szkolnej bibliotece, byłam tym tak zafascynowana, że każde zaklęcie miałam praktycznie w małych paluszku. Niestety w praktyce miałam okazję tylko raz je wykorzystać i ze względu na brak koncentracji podpaliłam jego dywanik w gabinecie. Wtedy Albus stwierdził, że to nie mój czas. Po tym wydarzeniu nigdy więcej nie tknęłam różdżki. Zaskoczony Ollivander znowu zniknął w korytarzu i szybko wrócił z następną różdżką. Delikatnie nią poruszyłam, a w powietrzu przeleciała niebieska smuga, która uformowała się w pięknego wilka.

- Czy to...- starzec szybkim krokiem podszedł do mnie. Patronus. Byłam w takim szoku, że nawet nie zauważyłam kiedy zniknął, Dlaczego?
Bo zaklęcie patronusa było naprawdę dla uczniów na zaawansowanym poziomie. Niektórzy nawet na trzecim roku nie potrafią go wyczarować. Nie tracąc czasu zapłaciłam za różdżkę i pospiesznie wyszłam ze sklepu. Potem reszta zakupów gładko poszła. Na sam koniec postanowiłam zostawić sobie sklep ze  zwierzętami. Spędziłam tam naprawdę dużo czasu. To zwierzę miało być moim towarzyszem na dobre i na złe, co w moim przypadku było bardzo ważne, ponieważ byłam typem samotnika i zdecydowanie wolałam zwierzęta od ludzi. Byłam tak niezdecydowana, wszystkie zwierzęta były słodkie i piękne, ale w końcu w rogu pomieszczenia ujrzałam dwa małe ślepka, które intensywnie mi się przyglądały. Z lekkim uśmiechem podeszłam do terrarium i już przez szybę dostrzegłam przepiękne białe, wężowe łuski. Wąż, powolutku wyciągnął swoją białą główkę na wysokość mojej i wysunął języczek.
Jestem taki samotny
Cichutki głosik w głowie sprawił, że poczułam więź, której do tej pory nie czułam z nikim innym i już wiedziałam, że bez tego stworzenia już nigdzie nie pójdę. Bez wachania podniosłam ciężkie terrarium i podeszłam do lady. Sprzedawczyni patrzyła na mnie, jakby na środku czoła wyrósł mi róg, ale to zignorowałam i zadowolona wyszłam ze sklepu. W pośpiechu o mało nie wpadłam na profesor McGonagall. Nauczycielka skarciła mnie tylko wzrokiem i razem wróciłyśmy do Hogwartu.

***

Byłam strasznie zestresowana kiedy profesor McGonagall zaprowadziła nas do Wielkiej Sali, na przydział domów. Po drodze słyszałam, jak niektórzy mówią gdzie chcieli by być, albo nawet i byli pewni gdzie trafią. Natomiast ja nawet nie wiedziałam, który dom byłby dla mnie odpowiedni. Byłam praktycznie wybuchową mieszanką. Idąc przez Salę miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą i chcą mi wywiercić dziurę w głowie. Stres ustąpił kiedy stanęłam w kolejce. Na szczęście przydziały przebiegały spokojnie, więc miałam okazję, żeby przyjrzeć się innym. Uczniowie ze starszych klas byli mało tym zainteresowani. Ale co się dziwić? Co roku patrzyli na to samo. Banda nowych gówniarzy przychodzi na przydział do domu. Ktoś mnie szturchnął łokciem, zdezorientowana zauważyłam,  że stoję pierwsza w kolejce, a nauczycielka niepewnie spogląda w moją stronę. Stres powrócił ze zdwojoną siłą do tego stopnia, że moje dłonie zrolowały się w piąstki.

- Avada Riddle!- wrzasnęła McGonagall i w tym momencie wszyscy uczniowie zamilkli, miałam wrażenie, że słyszałam własny oddech. Wiedziałam, że moje nazwisko może wzbudzić kontrowersje, ale nigdy nie wiedziałam dlaczego. Zaczęło się to odkąd poszłam z Albusem na jedno ze spotkań w ministerstwie. Ludzie spoglądali tam na mnie ze strachem i wykrzykiwali różne niestosowne rzeczy, ale dyrektor zapewniał ich, że to wcale nie oznacza, że jestem powiązana no właśnie z kim? Tego nigdy mi nie chciał wytłumaczyć, ciągle mnie zbywał, aż w końcu przestałam go wypytywać. Wiedziałam, że to nic nie da. Weszłam na podest i usiadłam na krześle. Po chwili na mojej głowie znalazła się tiara.

- Riddle? Hmmm... Dawno tego nazwiska tutaj nie było.... Gdzie by Cię tutaj wcisnąć? Hmmm.... - sekundy mijały, a tiara cały czas milczała. A ja co raz bardziej czułam się jak zwierzę w klatce bez wyjścia- Obawiam się o twój przydział, muszę się chwilę zastanowić.... Hmmmmm- tiara ponownie zamilkła- Albusie potrzebuję twojej pomocy- po sali rozeszła się fala szeptów. Starałam się głęboko oddychać i po prostu myśleć, o czymś innym. Dyrektor zabrał tiarę i zniknęli w drugim wyjściu z sali. Przez cały ten czas patrzyłam w swoje buty, bo miałam ochotę uciec stąd gdzieś daleko, albo najlepiej zniknąć. Po dłuższym czasie wrócili i ponownie tiara spoczęła na mojej głowie.

- Po naradzie ustaliliśmy, że twoim domem będzie...- zamilkła, a ja zamknęłam oczy - Gryffindor!!!

Avada Kedavra RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz