25 OPERACJA BZYK - ANKO

1.4K 85 12
                                    

Opatulał mnie kokon ciepła, gwarantujący poczucie bezpieczeństwa i przyjemnego rozleniwienia. Byłam w swojej prywatnej bańce szczęścia. Nie spałam już od dobrych kilku minut, gdyż bezduszne słońce siłą wdzierało się pod kurtynę moich rzęs. Zamiast otworzyć oczy zacisnęłam mocniej powieki, marząc by dało się przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Mimo wszystko lubiłam budzić się w silnych i opiekuńczych ramionach Coli, ponieważ był jak skała, trwały, niezmienny, oferujący normalność w tym zwariowanym świecie. Oczywiście miałam świadomość tego, że wczorajszego felernego dnia zerwałam z tym gnojkiem, lecz potrzeba bliskości okazała się silniejsza ode mnie. Nie mogłam tak po prostu sama pozbawić się tej ostoi. W końcu tylu innych ludzi pragnęło mnie unieszczęśliwić, poczynając od Trzynastu, kończąc na zakapturzonym. Dlaczego więc sama miałabym sobie to robić?

W zasadzie nie gniewałam się już na Colę, tym bardziej, że jego ciepłe ciało działało na mnie kojąco. Palce naszych splecionych dłoni spoczywały na moim brzuchu. Jego tors napierał na moje plecy, twardy szczeciniasty zarost kłuł ramię, sztywne dżinsy drażniły nagą skórę ud, a coś twardego wbijało mi się w pośladki. Chwila! Wróć! Kurwa! Dżinsy? Cholera, przecież ściągałam mu je w nocy. Tego byłam pewna, choć pozbawiona jeszcze porannej dawki kofeiny, przez co mój mózg działał na zwolnionych obrotach. O MÓJ BOŻE! Otworzyłam szeroko oczy, prawda uderzyła we mnie z siłą pędzącego pociągu. Przede mną, okalany porannymi promieniami słońca, majaczył zarys opalonej sylwetki Coli. Wstrzymałam oddech i z całych sił starałam się nie spanikować. Skoro Cola leżał przede mną, to... Kurwa jego mać! Chciałam ostrożnie wyswobodzić się z zaborczego uścisku, lecz gdy tylko się poruszyłam, wprawne ręce złapały mnie jeszcze mocniej. Odwróciwszy powoli głowę nieco w lewo, zerknęłam prosto w lustro zawieszone na suficie. Z góry spoglądały na mnie roześmiane oczy kapitana. Zabrakło mi powietrza. Jezu, jak długo on się tak gapił?

Obrazek mnie wtulonej w tego dupka, jego sterczące we wszystkich kierunkach włosy, zaspane oczy, w których błyszczały niepokojące iskierki i ten czuły gest, gdy mnie do siebie przygarniał. To było jak zamieć śnieżna na pustyni, abstrakcja, a z drugiej strony niosło ze sobą wytchnienie w całej tej gorączce emocji szalejących w mojej głowie. A później ten kretyn zrobił coś, za co miałam ochotę zdzielić go z bejsbola. Uśmiechnął się szeroko, jak tylko on potrafił. Uczynił to w tak obrzydliwie arogancki, ironiczny sposób, że krew we mnie zawrzała. Zmrużyłam oczy i posłałam mu uśmiech, który ciął jak brzytwa.

– Mógłbyś mnie puścić? Coś twardego wżyna mi się w pośladki i doprawdy nie wiem czy to twoja spluwa, czy to mój widok tak cię cieszy?

Kapitan już otwierał usta, by z pewnością posłać mi jakąś ciętą ripostę, ale wyprzedził go Cola.

– Kochanie? – wychrypiał, walcząc ze skutkami wczorajszego pijaństwa.

Odwróciłam pospiesznie głowę i spojrzałam w jego przekrwione oczy, równocześnie czując jak kapitan uwalnia mnie ze swoich objęć. Momentalnie przeturlałam się na środek łóżka i położyłam na brzuchu, po lewej mając Colę, a po prawej kapitana.

– Po pierwsze, to nie nazywaj mnie swoim kochaniem, bo nie jesteśmy już parą. Pamiętasz?

Cola zmrużył oczy, próbując przedrzeć się przez zasłonę zapomnienia i przypomnieć sobie cokolwiek z wczorajszych wydarzeń. Swoją drogą obaj musieli mieć porządnego kaca.

– Czy my? – zapytał w końcu, wskazując na mnie, siebie i kapitana.

Zerknęłam w kierunku tego ostatniego. Przez jego pewne siebie, aroganckie oblicze przemknął cień zwątpienia, co dało mi pewność, że również chciał poznać odpowiedź na to pytanie.

COMA śpij słodko.  TOM 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz