PROLOG

968 43 4
                                    

Sala spowita była miarowym stukotem kieliszków, gwarem głośnej rozmowy znajdujących się na sali arystokratów i powolną, spokojną muzyką przygrywaną na lutni. Kobiety znajdujące się w pomieszczeniu przystrojone były wymyślnymi sukniami, każda w kolorze czerni i złota, lecz każda w innym kroju. Niektóre miały bufiaste rękawki, niektóre rozkloszowane spódnice, a jeszcze inne dostojne, nakrochmalone i śmierdzące mdlącymi perfumami dekolty. Wszystkie jednak zlewały się w jedność, pozostając w tych samych odcieniach. Jedynie pani gospodarz, wyróżniała się znad tłumu arystokratek, które zaszczyciły ją swoją obecnością. Jej włosy zdobiła bowiem gustowna, krwistoczerwona kokarda, dzięki której goście szybko orientowali się, kim kobieta jest.

Wino lało się strumieniami. Bankiet można było więc uważać za udany. Towarzystwo rozochociło się już znacznie, niektórzy rozmawiali na tematy mniej, lub bardziej poważne, odrzucając dworską etykietę, inni tańczyli w rytm spokojnej muzyki, a nieliczna garstka znajdujących się na przyjęciu gości zebrała się w kącie, by knuć jakieś intrygi. Tylko właścicielka posiadłości siedziała przy długim stole, znajdującym się nieopodal jednej ze ścian i popijała wino, wsłuchując się ze znudzeniem w słowa jakiejś pary, która stała zaraz przed nią. Kiedy zadali jej pytanie, którego nawet nie zrozumiała, przytaknęła tylko, zbywając ich gestem dłoni. Odeszli. Wtedy zauważyła kątem oka siedzącego na parapecie jednego z okien, kruka. Uśmiechnęła się półgębkiem.

- Marco - zwróciła się do stojącego nieopodal lokaja. Ten ożywił się i spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem. - Jesteś pewien, że odebrałeś wszystkie listy zaadresowane do mnie? - zapytała, po czym wbiła wzrok w pozłacany kielich trzymany w jej ręku.

- Tak, pani, wszystkie pisma posegregowałem wedle nazwisk nadawców i ułożyłem na biurku w pani pracowni - odparł, pochylając się nieznacznie w jej kierunku. Kobieta zmarszczyła brwi i wydęła dziwnie usta, ale skinęła głową na znak, że zrozumiała. Potem ułożyła starannie znajdującą się przed nią serwetkę. I poprawiła ją, bo wydała się jej leżeć nierówno.

- Zawiadom biesiadników, chętnych ze mną rozmawiać, że wypadła mi arcypilna sprawa i przeproś ich w moim imieniu za chwilową niedyspozycję, winnam niedługo wrócić - powiedziała, wstając powoli. Wyrównała mankiety czarnej, prostej sukni i otrzepała je starannie. Lokaj przytaknął. A ona zniknęła na schodach prowadzących na wyższe piętro.

***

Pokój opanował mrok. Kobieta zdawała się to jednak ignorować, radząc sobie dobrze zarówno w świetle słońca, jak i księżyca. Na jej przedramieniu siedział czarny niczym węgiel, opasły kruk, kraczący złowieszczo. Wydawać się mogło że nim rozmawia. Zupełnie, jakby potrafiła spomiędzy pokrakiwań wyróżnić słowa. Słuchała więc w milczeniu, uważnie, dokładnie przestudiowała w myślach każdy dźwięk, który wydobył się z dziobu ptaka. Co jakiś czas tylko przytakiwała, by w końcu szepnąć coś w kierunku zwierzęcia. Tym razem kruk przytaknął, zakrakał ochoczo i odleciał przez otwarte okno. Czarnowłosa natychmiast poprawiła rozwiane firanki, otrzepała dół swojej sukni i przysiadła na krańcu ogromnego łoża. Krwistoczerwona narzuta zmięła się pod jej ciężarem. Dziewczyna wygładziła ją niemal od razu. Westchnęła. Wiadomość, którą doniósł jej kruk nie była dla niej bynajmniej szczęśliwa. Musiała wyruszyć natychmiast. Jej dawny przyjaciel potrzebował jej pomocy. Chwilowa niedyspozycja okazała się potrwać nieco dłużej.

Biały Kruk || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz