Kiedy wrócił do środka Styles od razu znalazł się przy nim. Chciał go zignorować, ale tamten zastąpił mu drogę, pstrykając mu przed oczami.
— Louis, wiem, że mnie nie lubisz, ale mamy w rękach los mieszkańców Londynu, więc zatrzymaj się, do cholery i mnie posłuchaj — powiedział.
Szatyn uniósł brwi na władczy ton chłopaka. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie wywołało to u niego przyjemnych ciarek. Szybko jednak doprowadził się do porządku.
— Co tam masz? — westchnął.
— Notatki Eleanor — oznajmił.
Tomlinson chwilę czekał, aż Harry rozwinie swoją wypowiedź, ale nic na to nie wskazywało. Wywrócił oczami.
— A konkretniej?
— W mieszkaniu Calder, w szafie znaleźliśmy te papiery, pamiętasz? — zapytał podchodząc do biurka. Louis automatycznie podążył za nim. — Jednak przez ten tydzień, gdy mnie nie było żadne z was nie pofatygowało się żeby je przeczytać. Błąd.
Louis przez chwilę marszczył brwi próbując przypomnieć sobie o zapiskach, o których mówił brunet, po czym uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
Styles posłał mu znaczące spojrzenie.
— No dobra, może o nich zapomnieliśmy — przyznał niechętnie. — Ale lepiej powiedz co znalazłeś.
Harry zaczął klikać coś na komputerze i przerzucać jakieś kartki. Wreszcie podsunął Tomlinsonowi pod nos, na pierwszy rzut oka nic nie znaczące zdanie.
Chłopak przeczytał je raz, a potem drugi, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Starał się skupić na kartce, jednak wzrok Stylesa skutecznie go rozpraszał.
— Dobra, poddaję się — powiedział w końcu. — O co tu chodzi?
— W szafie znaleźliśmy zdjęcia magazynu — zaczął tłumaczyć. — Było ich kilka. Na jednym były zapisane jakieś liczby, na które na początku nie zwróciliśmy uwagi. Podczas kiedy ty popijałeś kawusię na ławeczce, ja poszedłem do Perrie. Okazało się, że to współrzędne.
Szatyn uchylił usta ze zdziwienia.
— Jesteś naprawdę dobry — wyszeptał. Szybko jednak się ogarnął. — To znaczy, do Perrie to pójść każdy umie — dodał z wyższością.
Brunet pokręcił głową, ale nie skomentował.
— Tak czy inaczej — kontynuował. — Znajduje się tam opuszczone sanatorium. Teoryrycznie wstępu tam nie ma, ale w znalezionych raportach przeczytałem, że często handlują tam narkotykami. To może być siedziba tego gangu. Jeśli nam się poszczęści znajdziemy tam też Cowella.
Louis musiał przyznać, że był pod dużym wrażeniem. Jedno tylko mu nie pasowało.
— Wszystko pięknie — zaczął. — Ale zostało nam tak mało czasu, że nie możemy marnować go na hasanie po opuszczonych budynkach, jeśli nie mamy pewności, że nie znajdziemy tam czegoś konkretnego. Szczęście tym razem może nie wystarczyć.
Stali w ciszy, analizując wszystkie za i przeciw. Teoretycznie mogło to być coś pomocnego, ale jakie są szanse, że Cowell będzie tam akurat w momencie, gdy się pojawią?
To graniczyło z cudem. A Louis miał wrażenie, że tych limit już wyczerpał. No bo to, że Harry'emu nie stało się nic poważniejszego i, że mógł tak szybko wrócić do pracy nie było przypadkiem. Chyba.
— Jeśli będziemy tak stać, też nam to nie pomoże — usłyszeli głos Liama.
Obrócili się jednocześnie i zobaczyli Payne'a stojącego parę kroków dalej z kluczykami od samochodu w dłoni.
— Musimy spróbować. Innego tropu nie mamy.
Szatyn spojrzał jeszcze raz na Stylesa. Zamyślił się na moment i w końcu westchnął.
— A co jeśli oni tam będą? — zwrócił się do bruneta. — Jeśli jednak będziemy mieć to "szczęście" i na nic trafimy? Tyle, że tamci okażą się cholernie niebezpieczni, do tego uzbrojeni i będziemy musieli spieprzać, chyba, że któremuś z nas zamarzy się niespodziewana wycieczka w zaświaty? Dopiero co wyszedłeś ze szpitala. Dasz radę?
Harry w zaskoczeniu wpatrywała się w Louisa, wyrzucającego z siebie swoje obawy, które w dodatku dotyczyły jego. Musiał przyznać, że było to nawet urocze.
— Nie jestem niepełnosprawny, co najwyżej lekko poobijany — wzruszył ramionami.
Chłopak przygryzł wargę. Wyglądał jakby toczył wewnętrzną walkę z samym sobą. W końcu jednak skinął głową i ruszył w stronę wyjścia.
*
Okolica była podejrzana. Na kilometr dało się wyczuć, że nie kręcą się tu przyzwoici ludzie z psami na spacerze.
Wysiedli z samochodu rozglądając się uważnie. Zaparkowali ulicę od adresu, który wskazała im Perrie. Niepewnie szli w stronę dużego budynku, który niegdyś służył jako sanatorium.
Jego ściany były naznaczone czymś, co osoby przebywające w okolicy mogłyby uznać w najgorszym wypadku za sztukę nowoczesną. Dla Louisa jednak, były to tylko nic nie znaczące, wulgarne, a do tego niezbyt udane bohomazy. Okna były powybijane, a kawałki szkła walały się po ziemi wraz z puszami, opakowaniami po papierosach, niedopałkami, butelkami po alkoholu i bliżej niezidentyfikowanymi przedmiotami. Ogólnie panował tu syf.
Podeszli do miejsca, gdzie niegdyś musiała znajdować się recepcja. Teraz z przedniej ściany zostały pojedyncze cegły. Już z zewnątrz można było dostrzec schody prowadzące na górę.
Liam ruchem głowy pokazał, by pozostała dwójka trzymała broń w pogotowiu. Tak też zrobili.
Powoli, starając się robić jak najmniej hałasu weszli do środka i zaczęli się rozglądać. Świecili latarkami przeczesując każdy skrawek przestrzeni.
Gdy stało się jasne, że na parterze nikogo nie znajdą, o ile w ogóle ktoś tu jest, bo wszędzie panowała głucha cisza, z samej góry dobiegł ich dziwny dźwięk.
CZYTASZ
Partners in crime || Larry ✔
FanfictionGdzie Harry to prywatny detektyw, a Louis funkcjonariusz londyńskiego wydziału zabójstw, oboje starający się złapać seryjnego mordercę, który grasuje w Londynie. Nie brak zdrowej dawki rywalizacji i sarkazmu, a do tego wszystkiego dochodzą uczucia...