Prolog

589 40 11
                                    

Prolog

Harry Potter leżał na swoim wąskim łóżku w komórce pod schodami i zaciskał mocno powieki; już nie po raz pierwszy starał się zasnąć mimo, że w brzuchu burczało mu niemiłosiernie z głodu. Dziś znów zrobił coś dziwnego i niespodziewanego coś, czego sam zupełnie się nie spodziewał: sprawił, że but, którym Dudley rzucił w niego z końca salonu, zamienił się w powietrzu w małą, różowa poduszkę i pacnął miękko o podłogę, zamiast uderzyć go boleśnie w głowę. Oczywiście tym, co Dursley'om nie spodobało się w całej zaistniałej sytuacji, nie była agresja ich jedynego, wychuchanego i rozpieszczonego do granic możliwości prosiaczkowatego synalka. To nienaturalne zachowanie buta, za co winę automatycznie przypisano Potterowi, wywołało odpowiednio: wybuch furii wuja Vernona i paniki u ciotki Petunii. Już nawet przestał ich winić za takie zachowanie ‒ być może z nim rzeczywiście było coś mocno nie w porządku. Czemu więc nie zabrali go do psychologa albo psychiatry? Może dałoby się naprawić to, co popsuł ten cholerny wypadek i mógłby stać się najnormalniejszym na świecie chłopcem i zaznać wreszcie odrobinę szczęścia w swoim pokręconym życiu? Ileż to już razy marzył o tym, żeby przyszedł ktoś i zabrał go stąd: dokądkolwiek, byle z dala od Dursley'ów.

Westchnął głęboko i natychmiast poczuł, że to był błąd. Potłuczone żebra wciąż jeszcze bolały go niemiłosiernie ‒ skutek łomotu, jaki spuścili mu w zeszły czwartek koledzy Dudley'a.

Wtem ze smętnego zamyślenia wyrwał go dźwięk pukania do drzwi.

Dochodzący dotąd salonu cichy szum rozmowy wuja i ciotki oraz nieco głośniejszy głos spikera telewizyjnego, raptownie przycichły. Potem rozległy się szybkie, niepewne kroki Petunii.

‒ Kto nas nachodzi o tak późnej porze? ‒ mamrotała, niezadowolona.

Przekręciła zamek w drzwiach, po czym otworzyła je z cichym skrzypnięciem.

‒ Słucham?

W odpowiedzi rozległ się cichy, miękki męski głos, niski i jedwabisty. Do kogo mógł należeć?

Harry nigdy nie słyszał takiego głosu. Brzmiał jak... wszystko, czego mu brakowało dotąd w życiu...

‒ Brat? ‒ zapytała Petunia skrzekliwie. ‒ Jaki brat?

Harry wzdrygnął się na dźwięk jej słów. Wysoki, lekko ochrypły ton ciotki na tle tego ciepłego, nieznajomego głosu sprawiał, że cierpła mu skóra.

‒ Proszę wejść ‒ powiedziała kobieta już spokojniej. ‒ Jeśli tak stawia pan sprawę, myślę, że możemy się dogadać... Vernon! Vernon! Ktoś nas odwiedził!

Przez następne pół godziny Harry stał z uchem przyciśniętym do dziurki od klucza i nasłuchiwał. Najpierw słychać było tylko buczące szepty dwóch mężczyzn, jeden gruby i nadęty, drugi łagodny i jakby... melancholijny? Ciotka podzwaniała szklankami i kieliszkami w kuchni, to otwierała, to zamykała lodówkę. Mówiła coś do siebie, ale chłopak nie był w stanie zrozumieć, co takiego. Po kilku minutach zaskrzypiały klepki schodów: to Dudley zwlekł swoje tłuste dupsko, żeby sprawdzić, kto odwiedził mamusię i tatusia i czy przyniósł prezent dla Dudziaczka. Ciotka Petunia odesłała go na górę tak stanowczo, że Dudley nawet nie próbował tym razem swoich przebłagalnych dąsów.

Potem wszystkie odgłosy, poza ściszoną rozmową dorosłych, ucichły i Harry stał, wstrzymując oddech i bezskutecznie próbując dosłyszeć treść dyskusji.

Potem i szepty trojga ludzi ucichły, za to rozległy się ponownie kroki ciotki, które tym razem skierowały się prosto do drzwi jego komórki. Szczęk zamka. Zgrzyt obracanej gałki.

‒ Ktoś do ciebie, Harry ‒ głos kobiety był stanowczo zbyt słodki, ale czarnowłosy chłopak miał to gdzieś. Kim był mężczyzna, który chciał się z nim spotkać w ten piątkowy wieczór, w przeddzień jego jedenastych urodzin?

Drżącymi palcami poprawił na nosie posklejane taśmą okulary i podreptał za ciotka do salonu. Na fotelu obok wuja siedział ciemnowłosy mężczyzna o bladej, gładkiej twarzy i brązowych oczach. Uśmiechał się. Trudno było określić jego wiek, był jednak z pewnością młodszy od jego wuja.

Na widok chłopaka wstał i wyciągnął dłoń w powitalnym geście.

‒ Harry ‒ powiedział z entuzjazmem i estymą. ‒ Tak długo czekałem, aby cię poznać.

Harry patrzył na niego w zdumieniu. Podał oczywiście dłoń, którą tamten uścisnął serdecznie.

‒ Kim... kim pan jest? ‒ zapytał zaskoczony.

Ciotka dobrotliwie pogroziła mu palcem.

‒ Nie bądź niegrzeczny, kochanie.

Skinął głową i wybąkał przeprosiny, wciąż nie wiedząc, czy to co się dzieje, nie jest tylko snem.

‒ Jestem bratem twojego ojca, właściwie... przyrodnim bratem, nie dzielimy tego samego nazwiska ‒ podrapał się po głowie z lekkim zażenowaniem. ‒ Sam rozumiesz, różni ojcowie.

Harry pokiwał bezmyślnie głową. W tym momencie ów człowiek mógłby równie dobrze zapytać się go, czy nie jest przypadkiem wielka tarantulą i chłopak również odruchowo by mu przytaknął.

‒ W każdym razie... Jestem tym rozsądniejszym bratem ‒ uśmiechnął się porozumiewawczo do Petunii, na co ona spłonęła rumieńcem. ‒ Ze mną będziesz zupełnie bezpieczny.

‒ Z-z panem?

Oczy Harry'ego otworzyły się szeroko pod okularami.

‒ Ze mną. Ale mów mi proszę Tom. Lub wujku, jeśli oczywiście wolisz.

‒ Okej... Tom, to znaczy wujku...

Obydwoje roześmiali się.

Teraz, gdy Harry przyjrzał mu się uważnie, mężczyzna rzeczywiście był nieco do niego podobny. Chociaż znacznie wyższy, był raczej drobnej budowy. Włosy miał ciemne i bujne, chociaż u niego jakoś ładniej okładały się na głowie. Ale mieli przecież różnych przodków, prawda?

‒ Jak pan... jak się nazywasz, wuju?

‒ Tom Riddle, Harry ‒ odpowiedział z szerokim uśmiechem. ‒ Idź się spakować. Wyjeżdżamy jeszcze tej nocy. 

Mistrz - szpiegowski, polityczny, SevmioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz