II Bezpieczna Przystań

275 26 2
                                    

Neville aż podskoczył, gdy ciężki rulon porannej gazety pacnął w stół tuż przed jego nosem, rozchlapując kawę. Przeklinając pod nosem, rzucił szybkie Chłoszczyść na blat oraz swoja codzienna szatę.

‒ Oszalałaś? ‒ posłał pełne wyrzutu spojrzenie Hermionie, która z dłońmi wspartymi na biodrach stała bokiem do niego, wpatrzona w ruch uliczny za oknem. Była niemal ósma rano, za pół godziny mieli konferencje prasową i proces pewnej wili.

‒ Sam przeczytaj ‒ mruknęła, po czym z wyraźna złością wyszła z pokoju. ‒ Lepiej, żebyś miał na to dobre wytłumaczenie ‒ rzuciła jeszcze z przedpokoju, po czym wyszła.

Mężczyzna chrząknął, po czym rozłożył przed sobą gazetę, by zobaczyć o co tym razem mięli pokłócić się do porannej kawy i croissantów. Nie miał pojęcia, czym zawinił, ale coś musiało być na rzeczy, bo jak dotąd, choćby nie wiem jak się nie posprzeczali, nigdy nie wyszła sama do pracy. Zawsze przed przystąpieniem do obowiązków godzili się dla dobra własnego i klientów, których reprezentowali.

Przejrzał pobieżnie pierwsze strony Proroka codziennego, nie znajdując nic godnego zainteresowania. Bez wahania ominął części sportową i biznesową, pod wpływem nagłego przeczucia kierując się od razu do rubryki towarzyskiej.

‒ A niech to...

Na samym środku, wielkimi literami krzyczał tytuł, który z całą pewnością odpowiadał za wybuch złości jego żony:

Trzy razy „L" pan Longbottom już nie taki święty

Pod spodem umieszczono ogromne zdjęcie jego i Luny w pobliskiej kawiarni.

‒ Jasna cholera!

Uderzył pięścią w stół. Filiżanka przewróciła się, a reszta brązowego płynu wylała się i mocząc gazetę ściekła mu na kolana.

Podniósł się i po raz kolejny tego dnia wyczyścił szatę. Wściekły i poparzony zaczął zakładać zimowe buty; zawzięcie mocując się ze sznurowadłami zastanawiał się, jak przetrwać kolejny dzień prawniczego bełkotu u boku swojej rozjuszonej jak urażony hipogryf żony.

Cholera...

A wystarczyłoby tylko, żeby powiedział jej wczoraj o tym spotkaniu, a dzisiejsza reakcja Hermiony byłaby jedną z tych pełnych pogardy dla rzetelności mediów tyrad. Wprawdzie nasłuchałby się, że nie powinien spotykać się w miejscach publicznych z przedstawicielami mediów na prywatnym gruncie nawet jeśli byli to jego szkolni koledzy, jednak dogłębnie żałował swojej decyzji o przemilczeniu tej drobnostki. Jak niby miał wytłumaczyć to Hermionie? Że próbował namówić Lunę do współpracy, że prosił ją o zostawienie ich fundacji w spokoju, bo ta nie zajmowała się ekscentrycznymi odkryciami dziedziny magicznych stworzeń, ale obroną już znanych i obdarzonych inteligencją uciskanych jednostek oraz grup. Nic z jego przemowy nie wyszło. Po kilku minutach uprzejmej ciszy, z którą blondynka go wysłuchała, usłyszał, że on i Hermiona jeszcze nie rozumieją, że te sprawy są nierozdzielne i że ona, Luna zrobi wszystko, by ich go tego przekonać, bo walczą po tej samej stronie barykady. Kiedy Neville zapytał, o jakich barykadach mowa, Luna oświadczyła, że jeszcze nie ma żadnych ale pojawienie się ich jest tylko kwestią czasu i zapytała, czy słyszał kiedyś o metaforach. Musiał przyznać, że poczuł się wtedy jak kompletny głupek. Przywykł do życia w cieniu nadambitnej i nadinteligentnej Hermiony, ale specyficzny sposób rozmowy, jaki przyjęła krukonka, zbił go z pantałyku. Widząc jego oniemiałą minę, Luna roześmiała się tak serdecznie, że i on nie mógł powstrzymać uśmiechu. Chichocząc, kobieta wykonała dość poufały gest: położyła dłoń na jego spoczywającym na blacie kawowego stolika przedramieniu. To wtedy paparazzi musiał pstryknąć feralne zdjęcie. Na ruchomym ujęciu Luna śmiała się, pochylając w jego stronę, on również pochylał się w jej kierunku, by po chwili usiąść wygodniej. Następnie znów obydwoje zaczynali się śmiać, a kobieta mrugała swoimi dużymi oczami, które w narzuconym przez gazetę kontekście nie wyglądały tyle na nieobecne, co na maślane. Zamówił Ekspresowego Świstoklika czując, że teleportacja w stanie tak silnego wzburzenia byłaby wyjątkowo feralnym pomysłem. Dłonie drżały i pociły mu się z nerwów. Nie był jeszcze stary, na czarodziejskie kryteria był zaledwie młodym dorosłym, jednak trudne dzieciństwo oraz stresująca praca odcisnęły na nim swoje piętno, także jego skłonność do zabijania stresu jedzeniem zbyt dużych porcji jedzenia nie polepszała jego stanu zdrowia. W efekcie w wieku trzydziestu siedmiu lat leczył się na nadciśnienie i borykał z podwyższonym poziomem cholesterolu. Od pewnego czasu zdarzały mu się zawroty głowy i nasilające się bóle w klatce piersiowej, jednak nic o tym nie mówił Hermionie, nie chcąc jej martwić. Ona i tak miała zbyt wiele na głowie... Cały ten bajzel prawniczy, wszystkie te sprawy sądowe, w których albo sama broniła ofiar ksenofobicznej polityki albo biegała i szukała na tyle liberalnych (czy też szalonych i nie dbających o swoja reputację) magoprawników, którzy zajęliby się tym czy innym podopiecznym... On był teoretykiem, kiepsko radził sobie z tłumami, sędziami Wizengamotu i opryskliwymi typami, z którymi musiała potykać się podczas prowadzonych spraw. Ona miała w sobie tyle charyzmy, że Neville czasem zastanawiał się, czemu jego żona nie została po prostu politykiem...

Mistrz (sevmione) polityczno-szpiegowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz