1.

409 14 1
                                    


Piosenka za piosenką rozbrzmiewała w słuchawkach Anastazji, kiedy ta wracała z ratusza. Za pięć pierwsza w nocy, cóż za perfekcyjna pora na zwiedzanie urzędu własnego miasta. I żeby to jeszcze z własnej woli, ale nie. Tak to jest, jak masz dobre serce i pomagasz wszystkim wokół, jedyna nadzieja, że ciocia, której właśnie pomagała w uprzątnięciu papierów, rzeczywiście załatwi jej tę robotę w kancelarii brata w stolicy.

Za dnia studentka prawa, wieczorami korposzczur, zagrzebany w papierach, idealnie. Spacer ulicami starego miasta nocą to zdecydowanie najbardziej przerażająca część dnia. Dobra, An, prosto przed siebie, kaptur na łeb, nikt nie zauważy, że srasz po gaciach, to tylko paręset metrów. 

I oto jest, w blasku księżyca stojący, volkswagen passat czekający. Jeszcze dziesięć minut drogi do domu i koniec dzisiejszego jestestwa.



Następnego dnia obudził ją dzwonek telefonu. - Natka, błagam cię, dziś ostatni dzień musisz przyjść i ogarnąć biuro, delegacja z Warszawy przyjeżdża, nie wiem dokładnie kto i po co i dlatego muszę sama się tym zająć - usłyszała głos ciotki, który był tak zdyszany, jakby właśnie przebiegła maraton.

- Jasne, ciociu, będę niedługo, tylko się ogarnę - ucięła.

Poranna toaleta była niczym droga usiana rozżarzonymi węglikami. Anastazja wciągnęła na siebie pierwszą z brzegu białą koszulę, zawiązała pasek w swoich ulubionych spodniach i już była gotowa by stawić czoła wyleniałym, starym babom z biura ciotki. Po drodze do garażu zgarnęła termos z kawą zostawiony przez rodzicielkę, torebkę i klucze do auta. Minutę po 8 była już na moście Piłsudskiego. 


Ruch niczym na Marszałkowskiej - mruknęła do siebie wchodząc do głównej auli ratusza. Zauważywszy ciocię przechadzającą się z miejsca na miejsce, wydającą rozkazy na prawo i lewo, szybko do niej podleciała, przywitała się buziakiem w policzek i tyle ją widziała. Ruszyła na piętro, by ją zastąpić i spędzić kolejny, uroczy dzień w towarzystwie zacnych dam.  Perfekcyjnie.

Już na samym progu słyszała podniesione głosy Grażynki i Bożenki, które zawzięcie o czymś dyskutowały. 

- O, czołem, pani mecenas - rzuciły chórem, unosząc kąciki ust w ironicznym uśmieszku. 

- Cześć wam, nie wiecie czasem, co za osobistość dziś u nas, że taki ruch? - Spytała, z nadzieją, że te wszystkowiedzące wiedźmy będą coś jak zwykle wiedzieć. 

- No jak to, młoda, to ty nic nie wiesz? Do naszego Andrzejka wpada z wizytą prezydent Warszawy, to kumple podobno, a przy okazji i miasto wypromuje. - Oświeciła ją Bożenka, siorbiąc kawę.

- To nasz prezydent z nim się zna? W sumie, jakby nie patrzeć, ta sama partia, to samo koryto, dobra, drogie panie, koniec tego, bierzcie się do pracy, nie będę tu gnić do ciemnej nocy.


Chwile po dwunastej, kiedy An stwierdziła, że nadszedł najwyższy czas na lunch, wzięła swój żakiet i telefon, po czym poszła szukać ciotki. Schodząc do głównego audytorium zauważyła, że ruch w budynku znacznie spowolnił, Ciastkowski pewnie już zajechał, każdy się napatrzył i wrócił do swojej obory.  W końcu znalazła ciocię krzątającą się przy drzwiach gabinetu prezydenta.

- Chodź, ciotka, idziemy coś zjeść - rzuciła i pociągnęła ją za ramię.

- O kochana, nawet nie ma takiej opcji, muszę tu być gdyby któryś z prezydentów coś chciał. 

- Ach tak? i to dlatego sterczysz tutaj, jak widły w gnoju? - Ciotka pokręciła tylko karcąco głową i odgoniła ją, jak nachalnego owada.


Półtorej godziny później, kiedy zjadła już posiłek i wzięła kawę na wynos, znów zmierzała w kierunku ratusza. Pociągnęła właśnie za mosiężną klamkę, gdy totalnie znikąd pojawił się prezydent Warszawy, a zaraz za nim Andrzej - prezydent jej miasta. Chcąc nie chcąc, jej ulubiona kawa, znalazła się właśnie na błękitnej koszuli pana Rafała - jak to wszyscy o nim mówili.

- Po prostu świetnie! Musieliście akurat teraz wyleźć, nie ma co, cudowne powitanie, siemasz Andrzej - sarknęła, po czym podeszła bliżej, by przyjrzeć się wyrządzonej szkodzie. - Dobra, prezydenciku, przepraszam, ale pojawiłeś się tak szybko, a zresztą, ugh, patrzy się przed siebie jak się wychodzi, no! Bynajmniej, daj mi tę koszulę, zapiorę, bo będzie plama, a ty Andrej, nie patrz tak, tylko śmigaj do swojego gabinetu po jakąś czystą koszulę. Rafał za mną. - rzuciła i poszła, nie oglądając się nawet, czy prezydenci spełnili jej życzenia.

- A tak w ogóle to jak się pani nazywa? - Zagadnął Rafał, gdy  w końcu do niej dopadł.

- Anastazja, miło mi, teraz tędy.

- A ja Rafał, ale to już pani wie, jak zdążyłem się zorientować, również bardzo mi miło, sekretarka Andrzeja? - Spytał.

-Ja? Dobre sobie, nie, pomagam ciotce, zapewne zdążył ją już pan poznać, zajmuję się promocją miasta i tak dalej, a że wpadł pan do nas, to muszę ją zastąpić, bo ona lata za panem, jak kot z pęcherzem - odpowiedziała, wchodząc już do łazienki - swoją drogą, jak już się tak poznajemy, to proszę mi powiedzieć, te ścieki w Wiśle, to co, rzeczywiście pan tam do niej sra? 

Trzasnąłeś tę miłość II R. TrzaskowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz