4.

258 15 3
                                    

Anastazja niezwykle zdziwiona propozycją mężczyzny, z początku nie wiedziała co odpowiedzieć. Siedziała na wykładzinie po turecku, mając obok stos dokumentacji a Trzaskowski stał nad nią z założonymi rękoma i jedynie uśmiechał się uroczo. Bo co jak co, ale uśmiech to ma przeuroczy.

- To jak będzie, przyjmie pani moją skromną pomoc? - Zaśmiał się.

Oh, jak ona miała ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.

- O ile nie ma prezydent nic ciekawszego do roboty, to proszę bardzo - odparła.

Przyglądała mu się, kiedy ściągnął marynarkę, odwiązał krawat, a rękawy podwinął do łokci. Przeczesał ręką włosy i odpiął trzy górne guziki śnieżnobiałej koszuli. Oh, God, pieprzony Adonis się znalazł. Usiadł obok niej i zaczął bacznie przyglądać się dokumentom.

- Kurczę, sporo tego - stwierdził, spoglądając na zegarek. - Nie obraź się, ale muszę na chwilę wyskoczyć, powinienem niedługo wrócić - po czym wstał i skierował się w stronę drzwi, zamykając je za sobą.

An opadła szczęka. Albo ten facet ma nieco nierówno pod sufitem, albo to ona ma jakiejś problemy z interpretowaniem jego zachowania. Może zatęsknił za Wisłą? - Zaśmiała się na tę myśl. Z przeogromną niechęcią wróciła do przeglądania papierów, kiedy zegar wskazywał za dziesięć ósma wieczorem.

Nie miała pojęcia ile czasu minęło, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się a w progu stał Trzaskowski z naręczem papierowych toreb.

-Ah, a już myślałam, że utopiłeś się w Wiśle - mruknęła kobieta podnosząc wzrok. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i odłożył pakunki na biurko.

- Jak widzisz, jestem cały i zdrowy. Przepraszam, że wyszedłem ale pomyślałem, że spędzimy tu co najmniej pół nocy, więc przyda się coś do jedzenia. Rozumiesz?

- Ta, powiedzmy - odburknęła. Była jedynie trochę zła. No bo przecież koniec końców, obiecał jej pomóc, a tu nie dość, że zniknął na dobrą chwilę, to jeszcze sobie wymyślił i będzie piknik urządzać. Świetnie, jeszcze rozpalmy ognisko i upieczmy kiełbaski - pomyślała. Podniosła wzrok na wciąż stojącego nad nią mężczyznę i niemalże cała złość gdzieś uleciała. On i ten jego pieprzony urok osobisty.

- Dobra, panie kelner, coś tam przyniósł? - Spytała nieśmiało. Mężczyzna roześmiał się, słysząc jej słowa i już bez ociągania, wyjął z torby styropianowe pudełka wypełnione makaronem i butelkę wina.

-Skromne, a dobre - powiedział, podając kobiecie kubeczek z winem. Usiadł obok niej, znów krytycznie spoglądając na dokumenty. - Dobra, im szybciej się za to weźmiemy, tym szybciej skończymy.


Niezliczoną ilość papierów potem, oboje siedzieli oparci o ścianę, spoglądając groźnie na stos przed nimi. Trzaskowski zerknął na zegarek - Druga w nocy - mruknął - zawsze mogło być gorzej.

An poczuła się nieco niekomfortowo. W końcu nie codziennie mogła liczyć na pomoc prezydenta Warszawy i to w dodatku przy tak trywialnej rzeczy. Nie miała pojęcia jak wyrazić mu swoją wdzięczność, bo dobrze wiedziała, że gdyby nie on tkwiłaby tutaj do wczesnych godzin porannych. Przechyliła głowę w stronę mężczyzny i bacznie mu się przyjrzała. Nie sprawiał wrażenia zmęczonego, siedział z podkurczonymi nogami, kręcąc w kubku ostatkami wina. A właśnie - wino - szlag by to, jak ona miała wrócić teraz do domu?

- Em, Rafał? - Spytała.

- Tak? - Mężczyzna jakby tylko na to czekał, momentalnie przekręcił się w stronę kobiety, odstawiając trunek na biurko.

Trzasnąłeś tę miłość II R. TrzaskowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz