rozdział 2

741 34 3
                                    

Zacząłem się trząść ze strachu, Lou widząc że trzęsę się przybliżył się do mnie.

- Nic ci nie zrobię Hazz, nie bój się. Mogę ci mówić Hazz?

Jego głos działał na mnie strasznie kojąco. Kocham jak mówi do mnie Hazz.

- D-Dobrze.

Powoli wstałem, po kolei ściągając, kurtkę, koszulkę i spodnie. Miałem opuszczoną głowę mimo to czułem że obserwuje mnie  uważnie.

Wstał z łóżka.

- Możesz położyć się na łóżku? - Słyszałem jak głos mu się łamał.

Położyłem się. Lou wyszedł z pokoju, wrócił z apteczką.

- Może zaboleć.

Zaczął przeczyszczać moje rany, niestety też te na udach które mam przez moje samookaleczanie. Następnie wsmarował mi maść na siniaki.

- Możesz się ubrać.

Poszedł odnieść apteczkę, ja w tym czasie ubrałem się i usiadłem na łóżku z podwiniętymi nogami. Wrócił, bez słowa usiadł bardzo blisko mnie.

- Hazz, dlaczego jesteś taki chudy? - Zapytał z jak największą troską.

- Ponieważ mam anoreksje.

- Właściwie dlaczego oni cię biją.

Zacząłem się strasznie trząść przez strach że Lou odwróci się oddemnie. Widząc moje zdenerwowanie, wziął mnie i posadził sobie na kolach.

- Ciii.........., spokojnie.

Uspakajająco głaskał mnie po plecach.

- B-Bo j-jestem gejem.

- Co za idioci, znęcać się nad miłym chłopakiem który po prostu ma inną orjętacje.

Zdumiony spojrzałem mu w oczy.

- T-to nie będziesz mnie wyzywać.

- Dlaczego miałbym to robić Hazz?

Delikatnie głaskał mój policzek.

- Sam jestem bi. Nie martw się już nic ci się nie stanie.

- Obiecujesz ?

Patrzyłem prosto w jego piękne oczy.

- Obiecuję

Uwielbiam jak mówi do mnie tym czułym głosem.

Nagle w mojej głowie pojawił się promyczek nadziei.

- Masz jeszcze jakieś rodzeństwo ? - Zapytałem cichutko.

Uśmiechnął się radośnie.

- Hazz nie mów tak cichutko, tak, mam jeszcze młodszą siotre Diane.

Sam nie wiem ile siedzieliśmy ale wiem że w końcu miałem przyjaciela. Kiedy robiło się ciemno Lou odwiózł mnie do domu, zaproponował że zawiezie mnie jutro do szkoły bez przeszkód się zgodziłem.

Pierwszy raz od bardzo dawna nie miałem koszmarów w nocy. Rano obudziłem się wypoczęty. Ubrałem czarną koszulkę na to założyłem koszulę w kratkę, czarne rurki i trampki. Umyłem zęby, wziąłem torbę. Wyszłem z domu, zobaczyłem Lou siedzącego w aucie. Wszedłem do auta.

- Cześć Lou.

- Cześć Hazz

Tak jak Lou mi obiecał nikt mnie nie pobił, miałem swojego własnego aniołka. Minoł miesiąc, przywiązałem się do szatyna, chętnie mu pomagałem w lekcjach. Chociaż tego dnia było inaczej, kiedy skończyliśmy się uczyć, usiedliśmy na łóżku. Lou przyciągnął mnie na kolana, patrzyliśmy sobie w oczy kiedy nasze twarze zaczęły być niebezpiecznie blisko siebie.
Zamknąłem oczy, delikatnie dotkonąłem wargami jego piękne malinowe usta, od razu oddał pocałunek. Wplątał swoje palce w moje loki, przyciągając mnie bliżej siebie. Po raz pierwszy w życiu poczułem że żyję. Oderwaliśmy się od siebie, Lou perliście się uśmiechnął, odwzajemniłem uśmiech.

- Słodkie dołeczki Hazz.

Szepnął mi czule do ucha, momęntalnie się zarumieniłem. Położyłem głowę w zagłębieniu jego szyi, wzdychają jego zapach. Objął mnie w pasie, pocałował mnie w czoło.

- Nigdy nie pozwolę ci się ciąć, za bardzo mi na tobie zależy. - Szepnął mi czule do ucha.

W tym momęcie chciało mi się płakać, nie ze smutku ale ze szczęścia. Komuś zależało na takiej niedorajdzie jak ja.

Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz