Rozdział ósmy

64 11 49
                                    

Stoję na tarasie ponoć największego budynku w Polsce i muszę przyznać, że nieco trzęsą mi się nogi.

Zośka została przed Pałacem, twierdząc, że życie jej jeszcze miłe i zanim byłaby na górze, to zdążyłaby trzy razy zemdleć i powstać. W to akurat wątpię, bo czas wjazdu windą był mega szybki — ulotka twierdzi, że trwa dziewiętnaście sekund. Śmiem twierdzić, że nie kłamie.

Pocieram nieco ramiona i wpatruję się w rozgwieżdżone niebo, uśmiechając się sama do siebie.

— Wiesz, że przymocowany zegar waży czterysta pięćdziesiąt kilogramów? — Słyszę przy uchu znajomy głos i aż otwieram usta.

Zdzichu?!

— Ty łajzo jedna! W końcu cię znalazłam! — krzyczę, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy przypatrują mi się ze śmiechem. — Ani myśl uciekać! Jak tylko spróbujesz, to dostaniesz torebką w łeb!

Zdzisiek śmieje się serdecznie, ale na wszelki wypadek cofa się o krok.

— Słyszałaś o tym, że Pałac Kultury i Nauki jest nazywany potocznie Pekin? Na ten moment zamieszkuje go jedenaście kotów! — kontynuuje, całkowicie ignorując moją frustrację. — Byłaś już w sklepie z pamiątkami?

— Czy jak cię naprawdę walnę, to zostanę oskarżona o napaść na policjanta? — pytam, mrużąc złowieszczo oczy i tak jak on ignorował mnie, tak ja odpłacam się tym samym.

Jednakże muszę przyznać, że to, co mówi jest interesujące. Chciałabym zobaczyć te jedenaście kotów...

— Na wszelki wypadek powiem, że tak — odpowiada Zdzichu i poprawia swoją blado-niebieską koszulę. — Co ty tutaj robisz, Janinka? Albo nie. Czekaj. To pewnie pomysł Rozalci? Kazała mnie odnaleźć? — Przekrzywia zaciekawiony głowę, a ja niechętnie przytakuję. — I ty się jej tak dałaś wmanewrować? — niedowierza, po czym wybucha głośnym rechotem.

Biorę głęboko powietrze do płuc i wypuszczam je nosem, po czym przyklepuję swoje kłaki.

— Nawet nie wiesz, co się w Hucisku wyrabia! Sklep obrabowali! — grzmię, zaciskając mocno dłonie na torebce. — Tych twoich podwładnych nic nie interesuje! Labę mają, a co!

Dobra, zdecydowanie muszę zejść z tonu, bo wiem, że krzykami go nie przekonam do powrotu, a nie jestem pewna, czy uda mi się go opić i wpakować w pociąg. No i też nie lubię robić aż takiego widowiska.

Żeby była jasność, dynda mi, co ci ludzie sobie o mnie pomyślą, ale nie chcę zakłócać ich wycieczki swoim jazgotem.

— Oj, Janinko, Janinko. — Cmoka w powietrze. — Nasi ludzie są dobrzy w tym, co robią. Uwierz, że złapią tych gówniarzy, którym się nudzi i to raz dwa. Niepotrzebnie się denerwujesz. — Wzdycha ostentacyjnie. — Poza tym nie uważasz, że mi też potrzebny urlop? Nie uciekłem bez słowa, nikt mnie nie porwał, więc myślę, że najwyższy czas odwołać tę waszą akcję poszukiwawczą, czy co wy tam wymyśliliście. Zadzwonię do Rozalci  jutro, ale wiem, że ona i tak będzie swoje...

— Zdzisiek — zaczynam niepewnie i łapię go za ramię, przerywając ten potok słów. — Wrócisz ze mną do Huciska, zaprowadzisz spokój, uspokoisz ludzi i możesz sobie dalej jeździć. Pasuje?

Patrzę na niego i niemal się zapowietrzam, kiedy on w odpowiedzi kręci głową.

— Wykluczone. Mam szczegółowo zaplanowane wakacje, więc nie mam czasu na powroty. Zrobię tak, jak zaplanowałem.

Wdech i wydech. Wdech i wydech.

— Porozmawiamy na dole? — proponuję i chociaż teraz Zdzisiek przytakuje.


***

Jest już dwudziesta trzecia, kiedy osiągamy względny kompromis. Ja, Zośka i Zdzisiek wybierzemy się jutro razem zobaczyć pomnik syrenki, a potem Starówkę. On w tym czasie spróbuje mnie przekonać do odpuszczenia, ja do powrotu do domu.

Moje przeczucie podpowiada mi, że wygram tę walkę.

Rozchodzimy się zgodnie i kiedy docieramy z Zośką do hotelu, czuję brak sił. Ten dzień zdecydowanie dał mi popalić, ale też nie mogę powiedzieć, że czegokolwiek żałuję.

Było fajnie i powoli zaczynam żałować, że to wszystko jutro się skończy.

— Janinka?

Przenoszę wzrok na Zośkę, przypominając sobie jej minę, gdy zobaczyła mnie pod Pałacem razem ze Zdzichem. Kiedy jeszcze zrobiła do tego szybki znak krzyża nad głową, to już myślałam, że całkiem polegnę.

— Tak? — pytam, ledwo powstrzymując się przed wypomnieniem jej tej chwili.

— Bo ja, tak sobie myślę... — urywa na moment i głośno przełyka ślinę. — Tak właściwie to chciałam zapytać...

Znów przestaje mówić, a ja zaczynam się coraz bardziej stresować. Źle się czuje? Coś się stało?

— Co się dzieje, Zosia? — Przyjmuję jak najmilszy ton, chcąc ją tym skłonić do zwierzeń. — Możesz mi powiedzieć wszystko, spokojnie.
Zośka lekko się krzywi.

— Ja to wiem, ale sprawa jest nieco delikatna. Odkąd wróciliśmy, to nie czuję się za dobrze.

Jezusie, wiedziałam!

— Co cię boli, Zośka? Serce? Nerki? Może ciśnienie masz za słabe? Albo za duże? — rzucam potokiem pytań, bo co jak co, ale zdrowie Zośki jest dla mnie priorytetowe.

— Nie, nie o taki ból chodzi. Powiem wprost — postanawia. — Masz stoperan?

Że. Kurde. Co?! Patrzę na nią, mrugam szybko i nie wytrzymuję.

Poszukiwania PolicjantaWhere stories live. Discover now