Rozdział trzeci

73 19 72
                                    

Słucham do końca wypowiedzi Zośki o tym, jak to miejscowi chuligani zniszczyli wszystkie przystanki. Powybijali szyby, pomazali sprejem i połamali ławki. Po cholerę? Tego to nawet najświętszy nie zrozumie. We łbach się poprzewracało!

— Teraz już rozumiesz? — pyta koleżanka, kiwając głową, jakby już sama sobie odpowiadała.

— Co mam rozumieć? Że tych młokosów trzeba pogonić?

— Nie, Janinko. Ledwo Zdzisiu zniknął, a tu już się rozbudzili. Okradli sklep, zniszczyli przystanki. Co będzie następne? Może jeszcze cmentarz zdewastują?!

Krzywię się i chociaż bardzo mi się to nie podoba, muszę przyznać jej rację. Zdzisiek może i poczciwy, ale i spokój zaprowadzić potrafi. Wystarczy, że raz ryknie, a wszyscy jak w wojsku stoją!

— Znajdę go — mówię z całkowitą pewnością.

Może i od Rozalki odpocząć chce, ale w tym momencie mnie to guzik obchodzi! Ja co prawda potrafię się obronić, gdyby tak ktoś chciał skrzywdzić Bestię, to niech go ręka Boska broni! Wypatroszyłabym i zrobiłabym pierogi, o!

— Wiedziałam, że zrozumiesz. To, co? Zbierasz się już do tego Zawiercia? — szepcze i wyszczerza się szeroko, ukazując przy tym swojego złotego zęba na przodzie szczęki.

— A żebyś wiedziała, Zosiu. Dam tylko gadzinie jeść, bo nie wiem ile mi tam może zejść i wsiadam do samochodu!

— Ale że tak ty będziesz prowadzić? Janinko, ja cię bardzo szanuję, ale...

— Nawet nie kończ! — przerywam jej, tupiąc nogą i potrząsam gniewnie głową. — Już wałkowałyśmy ten temat. Nie wiek czyni kierowcę dobrym, a ilość przejechanych kilometrów!

— No dobrze, dobrze. Już się nie denerwuj. Po prostu się o ciebie martwię.

— Niepotrzebnie — burczę, ale widząc wzrok koleżanki, momentalnie łagodnieje. — No dobrze, dobrze — powtarzam niefortunnie użyte tyle co przez nią słowa. — Szkoda czasu na kłótnie. Trzeba znaleźć Zdziśka.

— Racja, Janinko, racja. To ja Bestię i kocura nakarmię i będę rzucać na nich okiem, a ty jedź. Tylko bezpiecznie i powoli! No i pamiętaj, żeby mieć oczy szeroko otwarte! Tyle się teraz słyszy o tych wypadkach...

Wywracam oczami, kiedy Zosia opuszcza wzrok i wpatruje się w swoje zielone, stylowe gumiaki. Po chwili zerka na mnie, więc i ja przybieram przejętą minę i powoli przytakuję. Koleżanka uszczęśliwiona moją reakcją uśmiecha się szeroko. Żegnam się z nią, w ekspresowym tempie zgarniam kluczyki do mojej petardy i jeszcze szybciej wsiadam do środka. Puszczam sobie jakieś radyjko, co by mi podróż lepiej minęła i wyjeżdżam z placu.

Na drodze orientuje się, że zapomniałam zapiąć pasów, więc prędko je przekładam i od tej pory koncentruję się w stu procentach na ulicy. Tu fotoradar, trzeba zwolnić. Tu policja stoi i odprawia łapankę. Tu jakiś debil mnie wyprzedza i mknie jak powalony — widocznie śpieszy mu się na tamten świat.

Docieram do dworca, zatrzaskuję drzwi i je zamykam kluczykiem. Chwytam mocno torebkę, widząc naprzeciw idącą grupkę chłopaków. Jakbym ich myślami ściągnęła, zwracają na mnie uwagę. Jeden młokos szturcha drugiego ramieniem i kiwa głową. Zaciskam zęby i marszczę brwi, odliczając w myślach do pięciu i ruszam. Jestem dwa kroki przed nimi, kiedy jeden cup moją torebkę! O, nie, nie! Tak być nie będzie!

Zaciskam dłoń jeszcze bardziej na skórzanej rączce i jak mu nie lufnę raz w głowę, a potem drugi! Tak, że nawet mnie kości zaczynają boleć!

Reszta gromadki stoi obok i podśmiewuje się pod nosem. Oho, bohaterzy się znaleźli!

— Przeklinam cię i całą twoją rodzinę do trzech pokoleń na przód! — wydzieram się. Może i tekst nie jest zbyt wysokich polotów, ale to pierwsze, co mi przyszło do głowy!

Na chłopaka najwyraźniej działa, bo wytrzeszcza oczy, luzuje chwyt i wtedy ja... z całej siły zasadzam mu kopniaka w kroczę! Coś mi tam strzyka, ale dopiero teraz czuję napływ adrenaliny. Zamachuję torebkę i ciul mu raz w głowę! I drugi raz!

— Zostaw mnie, wariatko! — wrzeszczy, a jego kompani zaśmiewają się w głos.

— Po moim trupie! Przerobię cię na pasztetkę!

I ciul mu kolejny raz!

Nim zdążę zamachnąć się jeszcze raz, koledzy zbierają nieboraka z asfaltu i drąc się wniebogłosy, odchodzą.

Biorę głęboki wdech i wracam się do samochodu. W gardle to mi zaschło jak cholera. Wygrzebuję butelkowaną wodę i odkręcam kapsel. Pociągam łyk, głośno przełykam, a potem pociągam kolejny.

Ta bitwa mnie zdecydowanie osłabiła. Może czas się zapisać na jakieś karate czy coś?  

***

Przeszukałam cały dworzec, a Zdzicha jak nie było tak nie ma. Siedzę na ławeczce i wpatruję się ludzi, którzy tyle co przyszli i tyle co wysiedli z pociągu. Jedni żegnają się wylewnie, inni witają z szerokim uśmiechem, a jeszcze inni podążają samotnie, dzierżąc torbę czy walizkę w dłoni. Ewentualnie mają założone plecaki. Oczywiście na jedno ramię, nie dwa! Przecież tak jest trendy!

Mój wzrok przykuwają dziewczyny, które tulą się i śmieją, jakby się widziały po raz pierwszy w życiu. Jedna z nich ma założoną fajną czapkę, z takim wiatraczkiem. Ciekawi mnie ile osób ją zaczepiło w życiu dzięki temu. Może i ja powinnam sobie taką kupić? Wtedy to by dopiero ludzie gadali! Druga z nich ma na sobie ogrodniczki. Ciekawa moda. Kiedyś to się w takich tylko plewić chodziło, a teraz proszę, jak te młode szykownie w nich wyglądają.

Potrząsam głową i przenoszę wzrok na kolejne osoby. Młodsi, starsi, zakochani, przyjaciele, rodziny. Każdy podąża w swoim kierunku i nie zwraca uwagi na innych.

Wstaję i kieruję się w stronę schodów, stwierdzając, że nic tu po mnie. Zdzicha nie ma, trzeba go szukać gdzie indziej. Schodzę po stopniach i układam sobie w głowie to, co powiem Zosi, jak wrócę. Sądziłam, że znajdę tu tego starego pryka. Nie zakładałam, że to może się nie udać. Nie cierpię porażek, skoro obieram sobie coś za cel, to muszę to osiągnąć i koniec kropka!

A gdyby tak zapytać w kasie, czy Zdzisiek nie kupował tu biletu? Może i mi nie będą chcieli udzielić takich informacji, ale co to dla mnie. Odegra się teatrzyk, udam, że przez ich znieczulicę zaczyna mnie boleć w klatce i gitara. Z kłamstwa wyspowiadam się potem.  

***

Tak, jak zakładałam, takich informacji nie mogą mi udzielić. Jednak kiedy odprawiam swój teatrzyk, szybko wyznają, że owszem był tu taki i kupił bilet do Radomia. Po co i dlaczego, to już nie mam pojęcia, ale tego się dowiem.

Zastanawia mnie tylko, dlaczego jego koledzy nie zawitali tu na dworzec i tego nie sprawdzili? Rozalia w końcu zaginięcie ponoć zgłosiła, więc coś mi tu śmierdzi. Wsiadam do samochodu, zatrzaskuję drzwi i wkładam kluczyki do stacyjki.

Nim wrócę do domu, chyba muszę odwiedzić Rozalię.  

Poszukiwania PolicjantaWhere stories live. Discover now