1. Powołanie

896 24 0
                                    

~ Inne życie ~

„ Los jest ślepy... ale trafia bez pudła.”

~ Powołanie ~

1. Czy to musiało potoczyć się w ten sposób? Sama wielokrotnie z powodu tego pytania byłam bliska obłędu. Przez jedno nieodpowiednie słowo strach, ból i zwątpienie stały się nieodłącznymi towarzyszkami mojego życia. A przecież wystarczyło powiedzieć NIE.

Ta noc była okropna. Budziłam się kilkakrotnie z nadzieją, że sen nie powróci. Na próżno. 

Dźwięk budzika przyjęłam z ulgą. Wiedziałam, że to wszystko co się wokół mnie dzieje to tylko senne koszmary. Wiedziałam, że jeżeli tylko zadzwoni, ja wrócę do normalnego świata. 

Łazienka, ciepła woda i dres. Gdy otworzyłam drzwi, pies radośnie zamachał ogonem i zaskamlał. 

-Cicho zołzo, bo wszystkich pobudzisz!- mruknęłam niechętnie.

Było dopiero przed piątą i wcale nie uśmiechało mi się zaczynać dnia od harmideru dzieci i zrzędzeń męża.

Kurtka, buty.

-Idziemy.

Chłodne powietrze przyjemnie owiało moją twarz. Był początek stycznia, zero śniegu i temperatura iście wiosenna. Uwielbiałam te poranne spacery, ciszę panującą wokół i bezruch. Mogłam wtedy spokojnie iść przed siebie i myśleć. Pies zajęty zabawą w odkurzacz, ani na sekundę nie podnosił nosa z trawy, a ja miałam nadzieję, że idąc tak kiedyś zbiorę się na odwagę i zwyczajnie odejdę. Pójdę za daleko i nie wrócę już. 

Wróciłam. Tak jak zawsze. Byłam zbyt wielkim tchórzem by cokolwiek zmienić w swoim życiu. 

Kawa, papieros i pies wiernie leżący u stóp. Zapatrzyłam się w ciemność za oknem, zupełnie taką samą jak w moim śnie. Wszystko zaczęło się tak niewinnie...

Spacer brzegiem lasu. Szłam z synem za rękę i napawałam się przyrodą budzącą do życia. Droga prowadząca w las była dość szeroka, wygodnie „udeptana”. Z dezaprobatą poczułam jak syn wyrywa rękę i biegiem puszcza się przed siebie. 

>>No i szlag trafił spokojny spacer!<<- pomyślałam zgnębiona. Zawsze mi tak robił. 

-Maciek!- zawołałam surowo.

Miałam nadzieję na chwilę wytchnienia, a nie na pogoń za nieposłusznym dzieciakiem. Czym szybciej szłam, tym Maciek szybciej uciekał zanosząc się od śmiechu. Zrezygnowana przystanęłam i oparłam się plecami o rozłożysty dąb. Maciek właśnie zniknął za zakrętem, a mnie ogarniała coraz większa złość. 

-Czekaj smarkaczu!- mruknęłam ze złością. 

Rozgarnęłam zarośla i przycupnęłam za drzewem. Może jak się wystraszy, że zgubił się, raz na zawsze skończą się jego ucieczki? 

Jedna, dwie,... trzy minuty. Cisza. 

>>Jak nic trzeba go złapać.<<- pomyślałam gramoląc się w krzakach. 

Jeden krok w tył i ze zgrozą poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Bałam się krzyknąć by nie wystraszyć syna, więc tylko zacisnęłam zęby czując jak ostre gałązki nieprzyjemnie chłostają mnie po twarzy. Upadek nie był bolesny, a co najważniejsze nie spadłam zbyt głęboko. Otrzepując się z ziemi i mchów popatrzyłam w górę. Najwyżej trzy- cztery metry. Wydrapać się pod skarpę? Za stromo, ale... dalej w głąb lasu parów wydawał się mieć łagodniejsze zbocza.

Inne życie 12.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz