Rozdział 3

823 96 16
                                    

(3990 słów)

Draco odłożył realizację swojego planu do dnia następnego, ponieważ wyznawał zasadę: co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro.
Cały dzień kręcił się po Pokątnej, wydając drobne z kieszeni kurtki na przekąski, aż wreszcie jego narządy wewnętrzne zadowoliły się ilością przysporzonej pracy i w spokoju poczęły trawić dostarczony pokarm, zamiast dopominać się o więcej.
Mijał niekiedy znajomych ludzi, ale nie śmiał nawet zaczepić któregokolwiek z nich; po pierwsze, oficjalnie ich nie znał, a po drugie... był charłakiem. Nie chciał wystawiać się na ryzyko obezwładniającego zawstydzenia w momencie, w którym ktoś odkryłby jego ułomność. Trochę irytowała go własna niepewność siebie, która pojawiła się dokładnie wtedy, gdy zniknęła jego przynależność do czystokrwistego, niewątpliwie magicznego rodu Malfoyów, ale uznał, że zwyczajnie musi oswoić się z nowym ciałem i nowymi, znacznie mniejszymi możliwościami. Niemniej, ciężko było na to czekać - Draco nigdy nie słynął z cierpliwości.
Wreszcie, zmęczony wszystkimi rewelacjami, jakie napotkały go tuż po jego śmierci, wrócił do domu, zażył ciepłej kąpieli i położył się do łóżka.
Długo nie mógł zasnąć, wpatrując się w sufit. Sen skutecznie odpędzały myśli o tym, że jutro będzie musiał zabrać się do działania. Wzdychając raz po raz nad swoim nędznym losem, przewracał się z boku na bok, aż w końcu, sam nie wiedział kiedy, odpłynął w krainę słodkiej nieświadomości, gdzie nikt nie kazał mu zmuszać się do ludzkich uczuć względem obrzydliwych osób.

Czasem ludziom wydaje się, że gorzej nie będzie, a później potykają się o miliony kłód rzucanych pod nogi.
Przekonał się o tym Draco Malfoy, który po krótkiej - choć i tak zbyt długiej - i powodującej mdłości przejażdżce w wagoniku kopalnianym, zajrzał do swojej skrytki w Banku Gringotta.
Wcześniej bardzo zdumiał go fakt, że jego pieniądze ulokowano na jednym z wyższych - czyli mniej ważnych - poziomów. Potem ogarnęły go złe przeczucia, gdy wózek zatrzymał się daleko, daleko przed Wodospadem Złodzieja. Nie żeby chciał zmoknąć, ale dlaczego jego skarbca należycie nie strzeżono?
Odpowiedzi nie udzielił towarzyszący mu dziwnie osowiały goblin - przyszła sama. Klucz został wsunięty w zamek, następnie przekręcony i drzwi do skrytki otworzyły się.
A wtedy Draco zobaczył, że nie było czego strzec.
- Zaszła pomyłka - powiedział wbrew temu, co tak naprawdę myślał.
- Oczywiście, prezesie - mruknął z ironią goblin, odzywając się po raz pierwszy. - Szczęście, że cię mamy, żebyś nam wytykał błędy.
Draco, nie zwracając uwagi na trwającą gdzieś na poziomie jego kolan tyradę, wszedł do skrytki i podniósł niewielki woreczek z pieniędzmi.
- Oni chcą mnie wykończyć - burknął pod nosem, a milczący znów goblin tylko popatrzył na niego podejrzliwie.
W zaświatach ludzie są naprawdę skąpi, pomyślał Draco. A ja wczoraj kąpałem się w wannie pełnej wody! Chyba będę musiał zacząć oszczędzać, westchnął w duchu.
Przynajmniej ojciec byłby zadowolony, że jego jedyny syn wreszcie zaczyna doceniać wagę pieniądza. W tym przypadku niezbyt wielką (woreczek był naprawdę lekki), ale zawsze to jakąkolwiek. Draco przypomniał sobie, ile razy ojciec powtarzał: „Nie musisz szanować ludzi, ale pieniądz - zawsze".
Mocniej zacisnął dłoń na schowanej w kieszeni sakiewce i z powrotem usadowił się w wagoniku. Skrzywił się na myśl o podróży powrotnej. Byłoby lepiej, gdyby nie cierpiał na chorobę lokomocyjną.

Z bledszym niż zwykle licem i żołądkiem trenującym capoeirę, nieco chwiejnym krokiem wydostał się z budynku Gringotta. Schodząc po schodach, uchwycił kątem oka znajomą sylwetkę. Przekręcił głowę w prawo i zaraz tego pożałował, ponieważ naszła go ponowna fala nudności, a ponadto jego wzrok napotkał twarz ojca.
Przez chwilę Draco zapomniał, że umarł i chciał krzyknąć: „cześć, tato!", ale opamiętał się. Przeniósł spojrzenie na własne stopy, usiłując wyrzucić z pamięci ciemne pręgi pod oczami i dziwnie zmizerniałą fizjonomię ojca.
Zacisnął na chwilę powieki, kiedy nieznane uczucie rozeszło się po jego klatce piersiowej.
Co niby mógł zrobić? Nie jego wina, że nie żyje. To znaczy, owszem, nikt go nie popchnął na szafkę z kosmetykami, ale kto w ogóle pozwolił na produkcję tak niebezpiecznego mebla? To jasne, że w łazience zazwyczaj jest ślisko i chyba nie urodził się jeszcze człowiek o stopach tak klejących się do podłoża, by zdołał uchronić się przed upadkiem na mokrej i zamydlonej podłodze. Draco poważnie rozważył nawet możliwość, że przeklętą szafkę zaprojektował mugolski terrorysta liczący na powolną zagładę czarodziejskiego świata.
Dotychczas ani razu nie pożałował utraty życia. Owszem, frustrował go sposób, w jaki skonał, a także system rządzenia w zaświatach i otrzymane zadanie, ale nie pomyślał jeszcze o przeklęciu wszystkich twórców mebli - aż do teraz.
To widok ojca wyzwolił w nim te emocje i Draco chyba zrozumiał, dlaczego według zasad nie powinien kontaktować się z członkami rodziny. Wolał nie wyobrażać sobie, jak czuje się matka.
Westchnął. Świeże powietrze powoli poprawiało jego samopoczucie. Metalowa obręcz zaciśnięta wokół czaszki stopniowo odpuszczała, by w końcu zniknąć całkowicie. Żołądek zaprzestał dzikich harców.
Zadrżał, kiedy chłodny wiatr wsunął się w rękawy jego kurtki, i mocniej opatulił się szalikiem. Zastanawiał się, czy pogoda wkrótce się poprawi. W końcu był już marzec - w każdym powiewie czuło się przyjemną woń wiosny, ale temperatura uparcie nie współgrała z zapachem.
Pozbywając się resztek swojej godności, przekroczył próg „Magicznych Dowcipów Weasleyów". Pamiętał o tym, że niedawno niezwykle surowo ocenił ten sklep, jednak usiłował zakopać to wspomnienie gdzieś z tyłu czaszki. W końcu wydał osąd wtedy, kiedy jeszcze nie wiedział, że będzie czegoś od Weasleya potrzebował.
Wszystko wskazywało na to, że drugi raz w życiu praca irytujących rudzielców uratuje mu tyłek. Pierwszy raz zdarzyło się to na szóstym roku nauki Draco w Hogwarcie; dzięki Peruwiańskiemu Proszkowi Natychmiastowej Ciemności Śmierciożercy mogli grasować po szkole do woli. Teraz Draco zamierzał wykorzystać któryś ze sprzedawanych w sklepie eliksirów miłosnych. Myślał nad udaniem się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, gdzie z pewnością dostałby silniej i dłużej działającą miksturę, ale wolał nie zapuszczać się tam jako nikomu nieznany Frank Badman (ugh, to wciąż bolało!), w dodatku zupełnie pozbawiony magii (a to jak bolało!).
Sklep był zdecydowanie obrzydliwy. Kiedy Draco wszedł do środka, w jego głowie automatycznie rozbrzmiała wesoła, irytująca muzyczka z rodzaju tych, których nie da się zapomnieć, i które kojarzą się z przenośnymi lodziarniami na kółkach.
Zamrugał, próbując ogarnąć wzrokiem piętrzące się na półkach niezliczone ilości produktów. Może uda mu się w dwa miesiące odnaleźć to, czego szukał. Akurat by się wyrobił na czas.
Z miną pełną dezorientacji rozglądał się dookoła. Minął stos pluszowego Merlin-wie-czego i uskoczył przed atakującą go obślizgłą ośmiornicą wydającą z siebie niepokojące dźwięki.
Przydałby się jakiś ochroniarz strzegący klientów przed niebezpieczeństwem. Weasley powinien to rozważyć. Ale Draco wiedział, że zbyt wiele wymaga od potomka zakochanego w mugolach idioty.
George Weasley, jakby wyczuwając, że się o nim myśli, wyrósł gdzieś obok i zapytał:
- Szuka pan czegoś?
Draco zwykle nie znosił wścibskich sprzedawców, którzy momentalnie napadali na dopiero co przybyłych klientów. Zawsze podskakiwał, przestraszony, kiedy za jego plecami rozlegało się pełne sztucznej uprzejmości pytanie: „Mogę w czymś pomóc?". Niektórzy sklepikarze nie reagowali na odmowę i łazili za Draco krok w krok, dysząc mu prosto w kark. Jakby myśleli, że trzeba go mieć na oku, bo jeszcze coś ukradnie. Myślałby kto! Będąc dziedzicem fortuny Malfoyów, miał kraść?
Ale Weasley inaczej sformułował pytanie i udało mu się nikogo nie wystraszyć. Poza tym Draco naprawdę potrzebował pomocy człowieka orientującego się w tym labiryncie.
- Są tu jakieś eliksiry miłosne? - zapytał zatem, nieco spłoszony osobliwością swojej prośby. Nigdy nie przypuszczał, że dożyje dnia, w którym kupi tę żałosną miksturę. Cóż, formalnie rzecz biorąc, intuicja go nie zawiodła - w istocie nie dożył.
- Oczywiście, że są. - Weasley wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Do wyboru, do koloru. Proszę za mną.
Draco poszedł za nim posłusznie, rozglądając się przy okazji dookoła. Wiele rzeczy by zmienił; przede wszystkim zacząłby od samej nazwy. Szyld „Magiczne Dowcipy Weasleyów" wyglądał raczej głupio. Ale znów - czego tu się spodziewać po potomkach zakochanego w mugolach idioty.
Wędrówka trwała niewiarygodnie długo. Draco niejasno zastanawiał się, czy ta część sklepu nadal znajduje się na Pokątnej, czy może już w kompletnie innej części Londynu. Albo w ogóle w Europie Wschodniej. Zdążył się nawet zmęczyć, lawirując między strzelistymi półkami i wchodząc po długich schodach.
- Na zewnątrz budynek wygląda na mniejszy - mruknął, a pretensja w jego głosie od razu rzuciła się w uszy Weasleyowi, który odparł łagodnym tonem:
- Spokojnie, już jesteśmy.
Draco nie lubił, kiedy uspokajano go w sytuacjach, w których wręcz wskazanym było się denerwować.
- Nie czuję się niespokojny - rzekł oschle.
- I tak trzymać.
Wzruszył ramionami. Weasley raczej nie był w nastroju do kłótni.
Stanęli wreszcie przy czteropoziomowej półce wypełnionej od góry do dołu różnej wielkości fiolkami (przeważały te w kształcie serc). Każdą z nich przewiązano ozdobną, różową wstążką.
- Więc czego pan sobie życzy?
- Eliksiru miłosnego.
Draco widział, że Weasley w ostatniej chwili powstrzymał gałki oczne od przewrócenia się.
- Ale konkretnie? Długoterminowego czy o krótkim działaniu? Silnego czy umiarkowanego? Wreszcie, dla kogo ten eliksir?
- Dla mnie!
Weasley uniósł brwi.
- Sam go pan zamierza zażyć?
- A czy to ważne? Jeden mężczyzna ma wypić i zakochać się w drugim.
- O, czyli eliksir z rodzaju tęczowych.
- Jak pan uważa - odburknął Draco, zły na siebie z powodu gorąca, jakim emanowała jego twarz. - Chcę, żeby działało mocno i możliwie długo.
- Rozumiem. - Weasley odwrócił się w stronę półek i zdjął z nich jedną fiolkę, wyjątkowo w kształcie męskiej sylwetki. - Proponuję „Do zakochania jeden łyk".
- Ile kosztuje?
- Pięćdziesiąt galeonów.
- Co?! - Draco wciągnął gwałtownie powietrze. Nie potrafił zapanować nad wzbierającą irytacją. Dopiero drugi dzień był biedakiem, wiedział o tym od trzydziestu minut i już musiał z tego powodu cierpieć. Przeczesał palcami włosy, westchnął i przemówił napiętym głosem: - Nie ma pan niczego... w bardziej przystępnej cenie?
- Z długoterminowych nie. Te są najdroższe.
Draco westchnął. Niech będzie.
- No to co pan proponuje z tych krótkoterminowych?
Weasley odstawił „Do zakochania jeden łyk". Zdjął z półki fiolkę w kształcie bliżej nieokreślonym.
- „Miłostka", względnie tani i silny. Nie testowany na zwierzętach.
- A na kim?
Weasley zawahał się, a przez jego twarz szybko przemaszerował szereg emocji.
- Na moim bracie.
Draco chciał powiedzieć: „Spokojna głowa, twoja kopia na pewno siedzi w niebie i działa wszystkim na nerwy", ale nie słynął z osobowości współczującej, a tym bardziej pocieszającej, więc powrócił do głównego tematu:
- I jakie były efekty?
- No więc... Eliksir działa w miarę silnie. Motylki w brzuchu, krew w kroczu i tak dalej. Ogłupia, ale raczej trudno, żeby dodawał inteligencji - nie ten dział.
A już na pewno nie był w stanie dodać inteligencji twojemu bratu, pomyślał Draco, a głośno zapytał:
- Ile?
- Piętnaście galeonów.
Draco opadła na moment szczęka.
- Względnie tani? To miał być eufemizm do raczej drogi, tak?
- A jakiej ceny się pan spodziewał? - Weasley uniósł ręce w geście bezradności. - Zawsze to mniej niż pięćdziesiąt. Jeśli pana nie stać, to proponuję najtańszy eliksir: trzy piwa. Trochę alkoholu i w każdym można się zakochać, poważnie. Mój znajomy spłodził w ten sposób trzy...
- Nie sądzi pan, że mnie to interesuje, prawda? - Draco zmarszczył brwi. Zaczynała go boleć głowa. - Nie ma pan nic... tańszego, tak?
- Mam, ale są nieciekawe skutki uboczne. - Weasley wyglądał na zakłopotanego. - Na przykład obowiązkowo biegunka. Czasem do pary z wymiotami. Okazjonalnie ślepota... Zdarzył się nawet atak serca. O, a kilku spadło ze schodów.
- Spadło ze schodów? - powtórzył Draco, zaskoczony. - Czyli co, zaburzenia ruchu?
- Nie, to przez ślepotę. Ale były cyrki - zaśmiał się Weasley. - Jeden klient ponoć kleił się nie do tej osoby, co trzeba.
Draco czuł się jak zwierzyna zapędzona w kozi róg. Zacisnął zęby.
- Dobra, biorę to. Gwarantuje pan brak skutków ubocznych?
- Oczywiście. Przysięgam na honor całej...
- Proszę sobie darować. Najwyżej spotkamy się w sądzie. - Słowo „sąd" nie przywoływało zbyt dobrych skojarzeń i Draco skrzywił się, gdy wydobyło się z jego ust.
Dał się zaprowadzić do kasy, gdzie z żalem wręczył Weasleyowi wysupłane piętnaście galeonów. Woreczek z pieniędzmi stał się jeszcze lżejszy i w Draco zaczęła wzbierać panika na myśl o tym, jak trudne będą te dwa miesiące. Jego ekscytacja wywołana wizją szybkiego wykonania misji powoli opadała. W końcu pod życiorysem napisano: „Po upływie dwóch miesięcy wskoczyć w którąkolwiek studzienkę", co znaczyło, że Draco - zakochany w Potterze czy nie - będzie musiał przetrwać pozostałych sześćdziesiąt dni. Z tak lichym majątkiem mogło się to okazać nad wyraz niewdzięczne.
- Wystarczy wrzucić swój włos i dolać ofierze kilka kropli do napoju. Mniej lub więcej, w zależności od upodobań. Dołączam ulotkę z opisanym działaniem eliksiru - mówił Weasley, pakując buteleczkę do tekturowego pudełka i wsuwając weń świstek papieru. Z jakiegoś powodu uśmiechał się jak wariat.
Draco zmełł w ustach przekleństwo i odetchnął głęboko.
- Włos - powtórzył martwo. - A jeśli byłbym łysy?
- Wtedy... Naskórek. Ślinę. Cokolwiek, co zawiera DNA.
- Słuchaj uważnie - wycedził Draco, ledwo nad sobą panując. - Nie mam naskórka. Ani śliny. Nie mam w ogóle DNA. Teraz łapiesz?
- Oooo. - W oczach Weasleya pojawił się błysk zrozumienia. - To trochę poważniejsza sprawa. A ma pan zdjęcie?
- Tak - odparł Draco. Fotografię Pottera bardzo łatwo było dostać. W końcu media okrzyknęły go bohaterem i za najwyższy punkt honoru postawiły sobie napisanie trzydziestu milionów artykułów o jego osobie.
- W takim razie... Proszę podpisać zdjęcie imieniem i nazwiskiem, potem spalić i wsypać popiół do eliksiru. Niezbyt to smaczne, ale cóż.
- Gwarantuje pan, że zadziała?
- Oczywiście.
- I lepiej dla pana, żeby zadziałało - burknął Draco.
Wziął z ręki Weasleya pudełeczko. Ściskając je w dłoni, oddalił się do wyjścia, a w jego głowie błąkała się jedna myśl.
JAK SPALIĆ ZDJĘCIE?!

✔️Ostatnia szansa | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz