Reklamacji nie uwzględnia się

4 0 0
                                    

- Ten wasz chłopak od ruchów miejskich wreszcie chyba spoważniał – szeptała konspiracyjnie Daniela Tofanu do koleżanki z socjaldemokratów. – Ostatnio widziałam u niego muchę i rękawiczki. Pamiętasz ten film Kusturicy o Cyganach? Elegancki jak wampir.

- Faktycznie, zmienił styl – odmruknęła tamta. – Wiesz, jak to jest. Pewnie jakaś nowa miłość. Z konserwatywnym ojcem.

- Psssst, stoi za tobą.

Radu udał, że nie słyszał całej rozmowy radnych. Przywykł już do kpin, a obecnie pochłaniała go myśl, jak tu sobie dyskretnie zapuścić krople. Soczewki imitujące jego naturalny, piwny kolor oczu uwierały jak sumienie grzesznika. Ocieranie łzawiących kącików rękawiczkami zostawiającymi mikro włoski było jeszcze gorszym pomysłem.

- Mici! Dwie porcje! – ryknęła bufetowa, stawiając na blacie talerze. Radu normalnie cofnąłby się o krok, ale zapach mięsa zatrzymał go w miejscu. Był jakiś inny niż dotąd. Podobnie jak większość wegetarian, Calarasi w pewnym momencie nabrał obrzydzenia do smaku i zapachu martwych zwierząt. Na pytania o to, czy nie kusi go aby porcja ciorba de burta, odpowiadał obojętnym wzruszeniem ramion. Jednak te kiełbaski, naprawdę nie wybitne na tle tego, co można było dostać w Bukareszcie, zapachniały mu nagle niebiańsko.

- Jeśli nikt nie odbierze – szepnął konspiracyjnie do bufetowej – to ja mogę odkupić.

Schował się z talerzami w najdalszym kąciku bufetu, ale i tak wypatrzyła go szefowa klubu, Andreea. Obrzuciła dwie porcje mici zdziwionym spojrzeniem. Radu kilka miesięcy wcześniej złożył przygotowywany mozolnie wniosek o dofinansowanie z kasy miejskiej do wegetariańskich punktów gastronomicznych.

- Kac? Faza gastro? – spytała sucho, dosiadając się. – Na Boga, wszystkim się zdarza, ale chociaż jedz dyskretniej. Interpelacja gotowa? – pytanie zawisło nad kiełbaskami. Z oczu radnego popłynęły łzy.

- Ja... nie miałem czasu.

- Jak to kurwa nie miałeś czasu?! – Andreea nachyliła się nad blatem, prawie zakrywając go obfitym biustem. – Ostatnio tylko bierzesz wolne! Ojej, Radu, tylko nie płacz. No, spokojnie, no...

Istotnie, po twarzy młodego polityka płynęły łzy i skapywały do talerza z mici. Próbował je ocierać serwetkami, ale i tak wyłapał pełne współczucia zerknięcia kolegów z klubu, ustawiających się w kolejce po gorące papanasi z kawą. Normalnie je uwielbiał, co mogły potwierdzić jego opięte spodnie. Teraz myślał jedynie o tym, czy w menu jest jeszcze ciorba de burta.

- Na jutro będzie – wyburczał, a zmieszana mina Andrei świadczyła, że tym razem wziął ją na litość. A raczej na uwierające soczewki, ale to zachował dla siebie. Krzesła zaszurały, wszyscy wstawali, bo zaczynało się głosowanie.

Na sesji myślał o siekanej baraninie w mici. Wielokrotnie widział, jak pomoc kuchenna formuje z niego gładkie, mięsne paluszki. Zastanawiał się, jak smakują na surowo. Nigdy w życiu nie próbował mięsa nieobrobionego termicznie. Jaki smak mają takie... podroby? Serca indycze, nabiegłe jeszcze ciemną krwią?

- Głosuj, debilu – szturchnął go w ramię kolega i Radu wcisnął przycisk. Jakiś. Ku swojej grozie zorientował się, że zagłosował przeciw uchwale swojego własnego klubu. Rozejrzał się, ale chyba nikt tego nie odnotował. Chyba. Calarasi obserwował kolegę obok, starając się nie oddychać za głośno, by nie zwracać na siebie uwagi. Kolega z napięciem wpatrywał się w telebim, oczekując na wyniki. A potem opadł na krzesło, gdy się pokazały. Przerżnęli.

Radu przyłapał się na tym, że patrzy tylko i wyłącznie na szyję radnego. Na której odcinała się pulsująca żyłka.

- Wnoszę o reasumpcję głosowania!

Zabawne żyły, wyraźne jak u Deathmastrona, przypomniał sobie radny Calarasi. A potem jego wyobraźnia pomknęła do Parvy, której pobierano krew na produkcję preparatu. Tego samego, co spoczywał w szufladzie jego biurka, czekając na kolejną podróż. Początkowo zapach i smak Sangria Dyoli go obrzydzał. Teraz jednak pomyślał o nim jak o wytrawnym winie.

Co się z nim działo? Najpierw kolorowe paznokcie, potem oczy, a teraz to?

- Panie przewodniczący! – wykłócał się sąsiad z klubu, ale wyłączono mu mikrofon. Zirytowany radny przerzucał z zapałem regulamin obrad, szukając podstaw do skargi. W pewnym momencie syknął, bo zaciął się w palec. Radu poczuł zapach świeżej krwi i w jego głowie wybuchły fajerwerki.

Zamieniam się w cholernego mutanta, pomyślał z rozpaczą. Kiedy Andreea Gabor razem z delegacją klubową podeszła do prezydium dyskutować o powtórzeniu głosowania, Radu jak zahipotyzowany wpatrywał się w brudną chusteczkę, którą kolega otarł krew. Rozejrzał się, brak świadków, porwał chusteczkę do kieszeni. Odskubał ubrudzony skrawek i dyskretnie wsunął sobie do ust.

Jakie dobre. Sto razy lepsze niż grillowane mici. Radu poczuł się dokładnie tak jak wtedy, gdy pierwszy raz w żyły uderzyła mu marihuana. Zawrót głowy, poczucie nierealności, euforia. Przymknął oczy z zachwytem, nie zważając na to, że z oczu znowu płyną mu łzy.

- Masz rację, tu można tylko usiąść i płakać z tymi chujami – warknął kolega, opadając na krzesło obok.

W domu Radu wyrzucił soczewki do zlewu, z satysfakcją spłukując je mocnym strumieniem wody. Zdjął rękawiczki i cisnął je w kąt. Jeśli miał rację, mógł tylko odwlekać nieuniknione. Chyba że... jego wzrok spoczął na szufladzie z palantirem. Przyznawanie się teraz Serendi mogło skończyć się wyłącznie awanturą i zerwaniem współpracy. Nie da się ukryć, że mocno nadszarpnął lojalności wobec Dynastii, podróżując sobie po wymiarach z pirackim preparatem. Utoczonym z krwi dziedziczki, o czym niestety doskonale wiedział. Napychając kabzę organizacji terrorystycznej. A już najgorszy grzech popełnił, nie meldując o portalu. Czymś, czego pewnie cały Wywiad szukał teraz z ogniem w dupie, szykując kolejną odsiecz dla Parvy.

A jednak, ziemska medycyna nie mogła mu pomóc. Jeśli zamieniał się w wampira, to była sprawa Magikówka. Matka na pewno by teraz mu nagadała. Czego się spodziewał, kupując szemrany magiczny eliksir? Gwarancji satysfakcji lub zwrotu pieniędzy? Jeśli produkt nie spełnia twoich oczekiwań, weź berettę i skontaktuj się ze sprzedawcą?

Nie, nie pójdzie samotnie przeciwko Czarnym Jaskółkom, które były ewidentnie wystarczająco potężne, by pokonać Deathmastrona. Co robić zatem? Przyznać się Wywiadowi, jednocześnie ściągając na siebie jego gniew?

A gdyby... ominąć Wywiad? Spróbować załatwić sprawę samemu? Rozmyślał tak ponuro, zajadając surową wątróbkę. Śmierdziała jak sumienie Ceausescu, na dodatek kupił ją na wyprzedaży, lekko nieświeżą. Jednak zawierała ten najważniejszy składnik. Krew. Popatrzył na swoje umazane ręce z niebieskimi paznokciami. A potem podjął decyzję. 

Subiektywny przewodnik po wymiarach (cykl o multiversum #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz