Jednia

4 0 0
                                    

Największy problem polegał na tym, że nie znał numeru geolokalizacyjnego świata Dynastii ani nawet jego nazwy. Zawsze posługiwano się przy nim terminami ogólnymi: Wywiad, Dynastia, Car. Jak najmniej imion. Teraz, znając zasadę światomobilności, Radu dostrzegał w tym sens. Miał bardzo niewiele danych, a jednak postanowił spróbować. Powtarzając w myślach świat ludzi o niebieskich paznokciach i fioletowych oczach, z którego pochodzi Car Dynastii, generał Wywiadu Serendi Ioala, księżniczka Parva Dick i Kyle Deathmastron, wkroczył odważnie w Łuk Triumfalny.

Po drugiej stronie też zapadł już zmrok. Tyle stwierdził Calarasi, bo nie zobaczył kompletnie nic. Namacał latarkę w plecaku. Kolejna jaskinia. No dobrze. Z westchnieniem ruszył ciemnym korytarzem w kierunku, skąd dobiegał go powiew świeżego powietrza. Pachniało lasem. Czyli znowu trafił z klimatem.

I tyle zdążył pomyśleć, bo coś ciemnego spadło mu na głowę. Radu zachrypiał, gdy otoczyła go gruba tkanina, odcinając powietrze. Mocny kopniak pod kolanem podciął mu nogi, radny upadł na trawę. Czyjeś ręce sprawnie go związały, a potem podniosły do góry. Równomierne kołysanie świadczyło o tym, że dokądś jest niesiony.

- Tylko nie zgubcie plecaka! – jęknął. Koc intensywnie pachniał jakimś zwierzęciem, tyle potrafił rozpoznać. Oddychało się fatalnie, więc z ulgą powitał moment, gdy wreszcie położono go na ziemię i uwolniono z więzów. Wraz ze zdjęciem zasłony wskoczył świat wokół, jak wjeżdżający w filmie kadr: pomieszczenie o kamiennych ścianach i podłodze, stół, ława, troje ludzi o błękitnawej skórze i zielonych włosach. Epokę żelaza musieli mieć już zaliczoną, bo pokrywały ich tuniki ściągnięte metalowymi pasami, proste kolczugi i hełmy. Byli mniej więcej ziemskiego wzrostu, a twarze ciężko było rozpoznać w cieniu przyłbic. Pomieszczenie oświetlał ogień rozpalony na trójnogu. Jedna z postaci otworzyła plecak Radu i w nim grzebała, pozostali trzymali straż. W rękach mieli długie ostrza przypominające europejskie szable, o rękojeściach z koszem zakrywającym dłoń. Całkiem zaawansowana epoka żelaza, pomyślał Radu.

- Patrz – powiedziała jedna z postaci, chyba do niego – że też kolumny cię przepuściły.

- Kolumny? – Radu zorientował się, że wypowiedział to na głos. A potem spojrzał na framugę drzwi: nadproże podpierały dwie kolumny w kształcie czterogłowych bóstw. Był w świecie numer jeden, tam, skąd przegonił go gigantyczny mamut-czy-co-to-tam-było.

- Są połączone z Jednią – wyjaśniła postać, jakby to cokolwiek mu tłumaczyło. – A Jednia natychmiast podnosi alarm, gdy zbliża się ktoś o złowrogich zamiarach.

- Nie mam złych zamiarów – uśmiechnął się czarująco radny. W odpowiedzi tuż przed nosem zamajaczył mu czubek ostrza.

- Wstawiaj te pierdy swoim kolesiom w Terra Val. Jednia poznała się na was. Chwalić Giganta, że nas ocalił.

- To tu byli inni Ziemianie? – Radu skupił się na wątku poznania się na was.

Postacie spojrzały po sobie. Z wyjątkiem tego, co bebeszył plecak. Znalazł batoniki proteinowe, rozerwał folię, obwąchał.

- Naprawdę, przestań udawać – strażnik dźgnął go delikatnie sztychem broni w bark. – Inni Ziemianie, dobre sobie. Akurat Jaskółki to my znamy i ty do nich nie należysz. A Jednia zna twój gatunek. Macie tupet, wracając tu po przegranej. Nie myślcie jednak, że damy się zaskoczyć jak ostatnim razem.

Do Radu dopiero teraz dotarło, że biorą go za przedstawiciela Dynastii. Jak to szło? Terra Val?

- Nie rozumiecie – machnął ręką w ferworze gestykulacji, co spowodowało natychmiastowe podjechanie sztychu pod brodę. – Jestem Ziemianinem. Spójrzcie tylko na moje rzeczy. Widzieliście tych... Dynastyjczyków, czy jak im tam, z podobnym wyposażeniem?

- Tak – odpowiedziała sucho postać przy plecaku, nadgryzając czekoladowy baton.

- O chuj – zmartwiony Radu zapatrzył się w ostrze przed swoją twarzą. Sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej nieprzyjemna. Nie miał pomysłu, w jaki sposób przekonać ich, że nie tylko nie pochodzi z Terra Val, ale nawet nigdy tam nie był. Aby uniknąć kontaktu z bronią, oparł się subtelnie plecami o kamienną ścianę i namacując wygodny punkt podparcia na podłodze trącił ramieniem o kaburę. Beretta wyrosła w jego głowie jak wielki wykrzyknik, ale jednocześnie bardzo komplikowała sytuację. Pióro zakrzywionego ostrza znajdowało się tuż przed jego twarzą, a jak usłyszał kiedyś Radu od dziennikarza komentującego olimpiadę, cios bronią białą ustępuje pod względem prędkości tylko pociskowi lecącemu z broni palnej. Nie było najmniejszych szans, aby zdążył dobyć pistoletu, odbezpieczyć, wycelować i wypalić, zanim naostrzona stal wyjdzie mu plecami. Pod tym względem epoka żelaza wygrywała.

- Co ze mną zrobicie? – spytał więzień, jednocześnie powoli przesuwając dłoń pod luźnym płaszczem. Powoli, jak najciszej odbezpieczył pistolet.

- Cóż, jesteś nam potrzebny. Farmoz mówił, że twoja krew...

Mówiący urwał nagle. Wszystkie trzy postacie obróciły głowy ku niemu. Musiała zachodzić pomiędzy nimi jakaś niewerbalna komunikacja, bo otoczyły Ziemianina.

- Jednia wyczuwa, że się boisz i planujesz atak – powiedziała spokojnie jedna z nich.

Przyparty do muru Radu nie miał wyboru. W panice dobył beretty i strzelił w sufit. Huknęło, a gruz posypał się na głowy zebranych. Efekt był nadzwyczajny, bo strażnicy w przerażeniu padli na podłogę. Ziemianin zerwał się na równe nogi, przeskoczył nad najbliższym z błękitnoskórych i rzucił po swój plecak. Widząc to, strażnik próbował go powstrzymać. Radu niewiele myśląc wypalił w podłogę obok jego ręki. Zadziałało, bo tamten cofnął się i zakrył uszy rękami. Dopiero dużo później do Calarasiego dotarło, że najbardziej podziałał sam huk – mieszkańcy wymiaru z kolorowym lasem mieli bardzo wrażliwy słuch.

Pchnął tymczasem drewniane drzwi, wypadł na zewnątrz. Ta cywilizacja nie znała jeszcze brukowanych dróg, za to rozmieszczone strategicznie paleniska skutecznie oświetlały okolicę. Znajdował się w osadzie kamiennych domów, na szczęście nieotoczonej z żadnej strony murem ani palisadą. Paru miejscowych zaczęło krzyczeć na jego widok, ale strzał oddany w powietrze powstrzymał ewentualnych napastników. Radu pognał w stronę lasu. Dopiero w ciemnym gąszczu zatrzymał się, musiał bowiem nie tylko złapać oddech, ale też znaleźć latarkę. Oraz ustalić, ile rzeczy stracił z plecaka podczas porwania i ucieczki.

Szczęśliwie plastikowe buteleczki z krwią Parvy ocalały. Radu zacisnął na nich palce, uspokoił zadyszkę i dopiero wtedy rozejrzał się po cudownie pachnącym lesie. Niesiono go z kocem na głowie, ale płynący w jego żyłach hormon światomobilności nieomylnie pokazywał drogę do portalu. Calarasi podążył za nim, powtarzając w myślach Terra Val, Terra Val. 

Subiektywny przewodnik po wymiarach (cykl o multiversum #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz