Eryk prowadził samochód. Jego Honda wymagała przeglądu już od dawna, ale się tym nie przejmował. Grunt, że jeździła. Dla niego było to najważniejsze. Spojrzał w lusterko. Zobaczył w nim mężczyznę grubo po trzydziestce. Zobaczył też brązowe oczy oraz włosy. Podłużną twarz, mały prosty nos. Większość jego koleżanek z pracy mówiło, że jest przystojny. Przynajmniej tak podsłuchał na jednej z imprez firmowych.
Mijał jakieś wioski, miasta, które były mniejsze lub większe. Całą przyrodę zdominował listopad. Eryk nie znosił tego miesiąca. Kojarzył mu się z śmiercią i żalem. Może przez święto zmarłych? A może przez to, że listopad jest takim smutnym i ponurym miesiącem. Pola i lasy pokryte były czerwonymi, żółtymi i brunatnymi liśćmi. Gołe drzewa, ich powykręcane gałęzie przypominały mu jakieś upiorne, groźne stworzenia, które swoimi mackami chciały pochwycić każdego. W tym miesiącu czuć odór śmierci w powietrzu. Jednakże, nie przyglądał się temu jakoś bardziej uważnie. Chciał dotrzeć do swojego głównego celu. Wieś Areszkowice, miała około stu mieszkańców, znajdowała się około sto kilometrów na południe od morza. Erykowi, było to nie w smak, wyjeżdżając tak daleko od Warszawy. Nienawidził wsi. Ich smrodu, brak jakichkolwiek sklepów, brak internetu itp. Lubił Warszawę, jej ogrom, turystów, zabytki, nocne życie, kluby, perspektywy. Nic tylko żyć i nie umierać. A na takiej wsi, nic nie można porobić. Tylko się nudzić. Ale nie przyjechał tu dla przyjemności, tylko do pracy. Miał opisać zaginięcie piątki dzieci, które przepadły bez śladu, ponad dwadzieścia lat temu.
Minął znak mówiący o nazwie miejscowości Areszkowice. Miejscowość była położona pod wzgórzem. Nad całą wsią górowało owe wzgórze, na szczycie którego znajdował się opuszczony dom. Wieś, nie licząc pól, otaczały lasy i torfowiska. Idealne miejsce, żeby zaginąć lub żeby się zgubić.
Miał się zatrzymać u kobiety, od której wynajął pokój na kilka dni.
Zatrzymał się przed dużym, kremowym domem z zadbanym ogrodem. Spojrzał jeszcze raz kartkę z adresem, czy aby na pewno dobrze dojechał. Adres na kartce się zgadzał.
Wyszedł z auta i udał się w stronę szarych drzwi.
Zapukał.
Drzwi otworzyła Pani w wieku około sześćdziesięciu lat. Miała długie, szare włosy, które miała spięte klamrą, miłe oczy koloru wczesnoletniego miodu. Nosiła grube okulary na sznureczku. Cała jej okrągła twarz była pokryta miękkimi zmarszczkami, które nadawały jej wyglądu przemiłej staruszki. Była niska.- Dzień dobry. - przywitał się. - Jestem Eryk Drebek. Mam od Pani wynająć pokój.
- Tak, pamiętam.- powiedziała. - Proszę wejść. - powiedziała i zrobiła miejsce w drzwiach.
- Najpierw muszę bagaże wnieść do pokoju. - powiedział szybko.
- Najpierw, to Pan zje coś. - rzekła stanowczo starsza Pani. - Po takiej podróży, na pewno jest Pan głodny. No dalej, zapraszam. - po tonie głosu starszej Pani, Eryk doszedł do wniosku, że nie ma sensu się jej sprzeciwiać.
- Ja jestem Helena Banska. - przedstawiła się starsza Pani, kiedy zamknęła drzwi.
- Bardzo mi miło Panią poznać. - rzekł Eryk.
- Zapraszam do jadalni. - położyła swoją dłoń na jego plecach i zaprowadziła go do jadalni.
Na stole stała waza z zupą oraz dwa talerze. Kobieta musiała się przygotować. Eryk usiadł koło Pani Heleny, natomiast starsza pani zaczęła lać zupę do talerzy. Eryk miał szczęście, bo Pani Helena umiała dobrze gotować. Przez pewien czas jedli w ciszy.
- Smakuje Panu? - przerwała ciszę pytaniem starsza kobieta.
- Naprawdę bardzo dobre. Nie pamiętam, kiedy jadłem taki dobry rosół. Świetnie Pani gotuję. - pochwalił gospodynie.
CZYTASZ
Dom na wzgórzu
Short StoryDziennikarz Eryk Drebek, przybywa do zapomnianej przez Boga i ludzi - wsi Areszkowice, na północy Polski. Ma opisać zaginięcia dzieci, sprzed dwudziestu lat. Nawet nie spodziewa się, że odkryje tajemnice, która na zawsze go zmieni...