Pienie koguta obudziło młodego pastucha. "pewnie wypuściła kury na podwórze" pomyślał. Louis leżał przez długi czas nieruchomo, pragnął być wyspany, tak bardzo jak chciało mu się iść spać. Przewracając się na drugi bok, chciał sobie jeszcze chwilę poleżeć strając się aby przypadkowo nie zasąć. Żałośnie walcząc ze snem, jednak szybko odpadł.
Z kolejnej drzemki obudził go nie kogut, lecz głośny krzyk Billie, jego matki. Jego umysł w tamtym momencie nie był na tyle trzeźwy by usłyszeć co dokładnie do niego krzyknęła. Jakieś pół minuty później otworzył oczy i spojrzał na zegar leżący na komodzie. Zaczął się domyślać o co mogło jej chodzić. Wyszło na to że jest już grubo po ósmej a on miał iść do szkoły na uroczyste rozpoczęcie roku. To była już jego 2 liceum.
Chłopak się tym nie przejął. Z głębi serca nie cierpiał szkoły. On naprawdę jej nie mógł znieść. To ile zadano mu tam cierpienia zniechęca go nieodwracalnie. Miał dosyć pogardliwych obelg że strony na nauczycieli, przezwisk rówieśników oraz różnego rodzaju zaczepek które ciągnęły się za nim bez przerwy do 13 roku życia gdy z pewnego powodu musiał odpuścić codzienną naukę.
Usłyszał tupot obcasów wchodzących na piętro po schodach:
- Czemu nie poszedłeś na rozpoczęcie ?! - krzyknęła jego matka stojąc przy otwartych drzwiach do jego pokoju - przecież wiesz że mogłabym ten jeden dzień pilnować stada za ciebie. Nauczyciele zauważyli już pewnie twoją nie obecność.- a co mnie ich opinia... - mruknął pod nosem chłopak i usiadł ospale na swoim twardym łóżku. Znowu gryzł go w nos odór pościeli która była prana chyba rok temu. Ochynie śmiedziała potem. "ten skwer w nocy... " pomyślał nie słuchając gdy dalej mówiła do niego matka, na temat przypodobania się nauczycielom.
- Czy ty mnie wogóle słuchasz?
- yyyy... coś mówiłaś?
- na dół. - powiedziała stanowczo - Zjedz śniadanie i idź zajmij się tymi owcami. Trudno. I tak będziesz tam chodził co najmniej raz w tygodniu - westchęła ciężko i zeszła po schodach na dolne piętro domu.Sam w sobie dom był nie duży lecz był idealny dla dwóch osób. Był również bardzo stary, ubogi i typowo wiejski. Kilka razy przeciekał w nim dach ale udało się to naprawić kilka lat temu. W domu przewarzały skromne drewniane meble. Najbardziej zadbanym tam pokojem był jednak salon. Na dwóch ścianach wisiało po jednym pięknym obrazie: po ścianie lewej od wejścia do domu przedstawiająca zachód słońca nad morzem a po prawej przedstawiające widok na góry.
Stała tam również skromna komoda na której dla ozdoby stały porcelanowe talerze z błękitnym folkowym wzorem. Na stole zawsze znajdowały się świeże polne kwiaty oraz lniany biały obrus, który nigdy nie był w pełni czysty. Dwójka lokatorów od zawsze dbała o wygląd salonu ponieważ jak mówiła sama Billie "nie chcę zawieść gości" pomimo tego żadko do nich ktokolwiek przychodził. Louis przeważnie nie przepadał za sprzątaniem, czasami wydawało się że to jej motto to poprostu jakaś głupia wymówka dotyczącą jej opsesji na punkcie czystości.
Louis zszedł po schodach i wolnym krokiem poszedł do kuchni. Zdziwił się, gdy zobaczył że mama zrobiła mu śniadanie. Na stole leżał talerz ze skromnymi kanapkami z masłem i pomidorem a obok stał kubek ciepłego mleka. Śniadanie robiła mu bardzo żadko odkąd skończył 5 klasę podstawówki. Szybko jednak przestał się zastanawiać, poczuł głód i zajął się jedzeniem.
Kiedy zdążył napełnić żyłądek udał się do stodoły aby wypuścić owce.
- Luna, do nogi! - chłopak zawołał psa otwierając stodołę. Gdy wszystkie owce wyszły, pies jak i jego właściciel zaczęli je zaganiać na polanę mieszcząca się nieco dalej.Suczka Luna zawsze czuła się bardzo posłuszna właścicielom i czuła się odpowiedzialna za stado owiec, ponieważ nauczył ją tego jej poprzedni właściciel zanim zmarł.
Od śmierci wujka Jana, Louis zajmuje się stadem owiec. Nie jest ono zbyt liczne gdyż przez nie umiejętne początkowe zajmowanie się nim przez Louisa sprawiło że kilka z nich z zmarło a następne kilkanaście uciekło w las. Trzynastoletni wtedy chłopak dość ciężko przeżywał śmierć wuja. Czuł flustrację nie tylko z powodu zaginionych i chorych owiec ale również z powodu własnych kompleksów które dostrzegł, po pierwszym pojawieniu się w szkole.
Chłopak idąc za stadem zwierząt, rozglądał się na otaczającące go łąki i na las w oddali. Był to naprawdę piękny słoneczny dzień jak na pierwsze podrygi jesieni jednakże, sam Louis nie przepadał za rzażącym się słońcem na jego ciemnej głowie.
W końcu pastuch sprowadził owce na odpowiednie miejsce. Pomimo iż nie pokonał długiej drogi, gorące słońce sprawiło że spocił się jakby wpadł przed chwilą do wody.
Podszedł do płotu, padł na ziemię i oparł się o jedną krawędź. W ustach zaczął rzuć trzcinę, czego z przyzwyczajenia nauczył wujek Jan przed laty.
I tak właśnie chłopak spędził dobre 2 godziny. Rzując trzcinę, rozmyślając jak to przechłapane mają jego znajomi z klasy, i jak bardzo przechlapaną karierę ma on, pomijając szkołę, przy czym skazuje się na wieczny wypas owiec, jako jego doświadczenie zawodowe.
Trochę ten fakt dołował chłopaka. Zarazem nie zazdrościł swoim rówieśnikom, tych dodatkowych godzin spędzonych w szkole, ale fakt faktem, jak zdają egzamin to będzie im łatwiej dostać się na wyższe uczelnie lub zatrudnić się gdzieś jako pomocnik, subiekt dla pewnej firmy.
Nauka bardzo go flustruje, tak samo jak wszystko co wymaga większej cierpliwości i zaangażowania. Louis ma tego doskonałą świadomość, lecz nie ma ochoty tego przełamywać. Skoro jeszcze więcej rzeczy ma szarpać jego nerwy to lepiej sobie odpuści, i niech zostanie tak jak jest.
Fakt tego, że chłopak nie ukończy edukacji również zasmucał Billie. Bardzo chciałaby żeby jej syn wyjechał na studia, znalazł pożądną pracę, założył rodzinę i żył jak większość dorosłych ludzi. Miała ona wiele obaw co do Louisa.
"Trudno. Zostanę takim nędznym pastuchem do końca. Może i tyle mi wystarczy..." myślał. W sumie to nie był dokońca pewny czy pomijając szkołę z dnia na dzień doprowadzi go do czegoś dobrego.
Na wzgórzu nagle nastała niewiarygodna cisza, owce przestały wdawać jakiekolwiek dźwięki a wiatr całkowicie zniknął. Ucił również szum drzew jak i nie było już słychać szumu rzeki w dolnej części wzgórza.
Chłopak poczuł nagle uderzające go zmęczenie które sprawiło że powieki zaczęły mu się zamykać samoczynnie. Leżąc dalej pod drewnianym płotem, zaczął powoli przysypiać. Zaczął mu się śnić sen w którym kroczy przez iglasty, nieznany mu wcześniej las. Drzewa były niesamowicie wysokie wyglądało na to, że była to końcówka jesieni.
Wtem Louis poczył potworny ból z tyłu głowy i na jego znamieniu na nosie. Ból był kujący, ćmiący. Chłopak, leżąc dalej pod płotem zaczął się kulić i skręcać.
- jasna cholera! Co jest!? - krzyknął chłopak łapiąc się za nos, aby jakoś zapobiec cierpieniu. Zaczęło mu się kręcić w głowie, po czym zaczął ciężko oddychać, a przed oczami zaczęly pojawiać mu się ciemne plamy i mroczki.
Ukucie powoli zaczęło gasnąć.
Chłopak powoli zaczął przeglądać na oczy i uśmiadomił sobie że prawie zemdlał. Miał podobne bóle już w tym tygodniu ale niebyły one na tyle silne by go aż tak zwaliły z nóg.
Młody pastuch nie cierpiał swojego znamiona na nosie. Znamię było duże, podłóżne, zaczerwienione i trudne do przeoczenia. Właściwie to było ono jednym z gorszych kompleksów jakie posiadał.
Louis wstał i rozejżał się po stadzie owiec. Jak narazie żadna nie uciekła ani nie zniknęła. Odetchnął z ulgą.
_____________________
Bardzo dziękuję za przeczytanie 1 rozdziału! ✨
Naprawdę bardzo cieszę się z powodu że ktoś po przeczytaniu prologu, chce jeszcze kontynuować czytanie tej powieści. Pierwszy raz pisze coś w tym stylu i naprawdę czuję satysfakcję kiedy komuś się podoba. ✨Bayoo 🌾🌾🌾
CZYTASZ
The Guardians of Vassaul
FantasyLouis to 17 letni chłopak posiadający zdolność panowania nad ogniem. Mieszkał on z matką w jednorodzinnym domu na prowincji w górach w kraju Vassaulium. Pewnej nocy do ich domu wtargnęli zakapturzeni intruzi którzy pojmali matkę chłopaka i spalili d...