ROZDZIAŁ 2

2.8K 191 92
                                    

Nastolatek wylądował na obrzeżach miasta. Jego ręka instynktownie powędrowała do twarzy, chcąc zdjąć maskę. Jednak dłoń spotkała się jedynie z rozpaloną skórą. Peter warknął i rękawem bluzy starł kilka łez. Zacisnął z niemocy pięści i kopnął pobliski kamyk. Śledził wzrokiem wędrówkę obiektu, czując nagle przypływ złości. Skierował się w stronę kawałka skały i go podniósł. Zaciskając go w dłoniach pomyślał o dzisiejszym zdarzeniu. Pomyślał o tym, jak został upokorzony przez Iron-mana. Jak to jego bohater z dzieciństwa odebrał mu marzenia. Odebrał mu wszystko. Bo to tylko miał. Głupie marzenia. A on głupi dzieciak wierzył, że mogą się spełnić.

Obserwował jak kamyk powoli przemieniał się w pył, który zdmuchnął wiatr. Zdmuchnął go tak samo jak jego nadzieję. Chłopiec otrząsnął się z osłupienia i wymierzył cios pobliskiemu drzewu. I tak padał cios za ciosem. Bezsilna frustracja tańczyła z wielkim smutkiem. Gniew mieszał się z rozpaczą. A człowiek? On nie był niczym większym od nicości.

Jednostronna walka ustała, gdy na kłykciach pojawiła się krew. Peter oparł czoło o pozdzierany z kory pień, dysząc. Kiedy jego oddech się wyrównał, wytarł ręce o bluzę i powolnym krokiem ruszył przed siebie. Nie musiał martwić się o zdemaskowanie. Do takich miejsc nikt nie przychodził. Dlaczego? Może z powodu jego położenia. A może ze względu na jego zaniedbanie? Bo tak właśnie było. Ludzie oceniają po wyglądzie. Dla nich nie liczy się to co jest w środku. Nie zadają sobie trudu bliższemu poznaniu. Życie takie jest. Byle szybko i do przodu. Nie zwracać uwagi na nikogo i na nic. Martwić się o siebie. Ludzie myślą, że sami dadzą sobie radę. Że nikogo nie potrzebują. Że lubią być sami. Jednak tak na prawdę każdy boi się samotności. A Peter był sam. Był tylko on i samotność.

Peter był samotnością, a samotność była Peterem.

Nastolatek dotarł w końcu do celu swojej podróży, od razu szukając czegoś do zmycia pozostałości szkarłatnej cieczy, która zdążyła już zaschnąć na knykciach. Podszedł do jednego z kartonów i zaczął w nim grzebać. Po kilku sekundach wyjął z niego pobrudzoną i lekko zdeformowaną butelkę z wodą. Chłopiec się skrzywił. Ten płyn na pewno nie należał do krystalicznie czystych. Wzruszył ramionami i odkręcił korek. Wylał zawartość na dłonie i umył je tak, jakby robił to nad zlewem. Już miał odłożyć butelkę z powrotem do kartonu, gdy jego pajęczy zmysł dał o sobie znać.

Niebezpieczeństwo.

Odwrócił się w tym samym momencie, w którym jego usta zostały zakryte przez niewątpliwie męską dłoń. Chłopiec zaczął się szarpać, jednak nic to nie dało. Oczywiście mógłby użyć do tego swoich umiejętności, ale jego tożsamość była tajemnicą. Bez materiału na swojej twarzy był tylko Peterem Parkerem. Słabym i bezbronnym nastolatkiem.

- Nie ruszaj się, a może nic ci nie zrobię. - do jego uszu dobiegł zachrypnięty głos mężczyzny.

Starszy zaczął się rozglądać, prawdopodobnie szukając jakiś wartościowych rzeczy. Na jego twarzy wymalowało się niezadowolenie, gdy skierował wzrok z powrotem na chłopca.

- Masz tu jakiś towar, gówniarzu? - syknął.

- C... co? - zająknął się Peter z udawaną niewiedzą.

- Jaki słodki. Taki niewinny. - prześmiewał go mężczyzna. - Dobra głupi dzieciaku, mów natychmiast, czy masz mnie czym obdarować, czy mam ci zrobić krzywdę? - spytał protekcjonalnie.

- N... nie mam nic proszę pana. - szepnął nastolatek.

Złodziej zadał młodszemu cios w brzuch i uśmiechnął się. Chłopiec sapnął, upadając na ziemię.

Masz szczęście, że przez tego pieprzonego dupka nie mam maski. Inaczej byłbyś martwy.

Mężczyzna kopnął go w głowę tak, że Parkerowi zamazała się wizja. Próbował się podnieść, lecz gdy tylko się poruszył zaczęło mu się kręcić w głowie. Opadł bezwładnie na ziemię i nieobecnym wzrokiem przyglądał się poczynaniom włamywacza.

Barczysty facet rujnował wszystko. Przewracał prowizoryczne meble, przeglądał zawartość wszystkich pudeł i zaglądał w każdą szparę.

Dzieciak poczuł lekki uścisk w brzuchu. Nadal był w ciężkim szoku, że ktoś oprócz niego znalazł się w tym opuszczonym parku. Ale nie dość, że ten człowiek bezceremonialnie zakłócił jego spokój, to jeszcze niszczył jego dom. Jedyne miejsce, w którym czuł się bezpiecznie. Gdzie nie musiał uciekać i udawać. Tu mógł być sobą i nie musiał się martwić o to, że ktoś odkryje jego tajemnice.

Nagle wszystko spowiła ciemność.

Peter podniósł leniwie powieki i jęknął na ból głowy. Powoli wstał na nogi, robiąc kilka kroków, aby oprzeć swój ciężar na przewróconym stole. Rozejrzał się, a w jego oczach stanęły łzy. Zastało go istne pobojowisko. Mężczyzna zabrał co mu podpasowało i odszedł. Dzieciakowi rzuciła się w oczy jedną konkretna rzecz. Nie bacząc na ból ruszył w kierunku, gdzie leżała mała ramka.

Jego największy skarb.

Podniósł przedmiot i zobaczywszy, że szybka była potłuczona, a ramka ledwie się trzymała, nie wstrzymywał już łez.

- Przepraszam mamo. - szepnął, przyciskając zdjęcie do piersi. - Przepraszam... Nie chciałem... Nie gniewaj się... Ja bym go powstrzymał... Chciałem to zrobić, ale... - mówił przez płacz. - Ale nie mogłem... Nie mogłem, ponieważ wtedy każdy dowiedziałby się kim jestem... A ja nie mogę na to pozwolić... Uczyłaś mnie, żeby pomagać. - uśmiechnął się lekko. - I to robię... Chronię ludzi przed tymi złymi... Jestem bohaterem... Możesz być ze mnie dumna... Kocham cię... Tak bardzo mi ciebie brakuję... - pociągnął nosem. - Tak bardzo...

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w podobiznę swojej rodzicielki, poczym starannie złożył ją na pół. Umieścił zdjęcie w wewnętrznej kieszeni i przetarł czerwone oczy. Z jego ust wydobył się krzyk przepełniony bólem i gniewem. Smutek znów zmienił się w złość. W istną wściekłość. Bo oto musiał udawać przed jakimś marnym człowiekiem wystraszonego smarkacza. Pozwolił na zniszczenie zdjęcia jego matki. Nie był w stanie ochronić tego co kochał.

Kolejny już raz...

Zacisnął zęby, gdy okazało się, że został pozbawiony również katany. Przeklął w przestrzeń, uderzając w stół. To czy mężczyzna domyśli się przez to kim jest nie było teraz priorytetem. Peter wątpił w to, że facet połączy kropki. Przecież był tylko umięśnionym półgłówkiem. Jego umysł wrócił do przyczyny tych wszystkich problemów.

- Iron-man. - warknął chłopiec, gdy na jego twarzy wymalował się bezczelny uśmieszek. - Zapłacisz za swoje błędy.

Z sercem wypełnionym rządzą zemsty, chwycił plecak leżący pod jakimś starym kocem i wrzucił do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Mały nożyk, komórkę z popękanym ekranem i kilka kromek suchego chleba.

Zrobił kilka kroków, zanim odwrócił się, obrzucając tęsknym spojrzeniem swój azyl.

- Pożałujesz, że stanąłeś mi na drodze, Stark.

__________

Ohayo!

1009 słów

Zapisałam wczoraj na kompie prawie skończony rozdział. I zgadnijcie co? Otworzył się dzisiaj w programie bez możliwości edycji. Musiałam go przepisywać na telefonie (brawo ja).

Palce mnie bolą... xD

Mam nadzieję, że się spodobało<3

Miłego dnia/nocy

PRETENCE  irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz