Wyrzuciło mnie w dziwnym świecie, wszystko otaczał niepokojący mrok. Nagle pojawiły się dziwnie poruszające się niebieskie światła. Po bliższym przyjrzeniu się, jasne punkty okazały się być ognikami. Jeden z nich podleciał w moim kierunku. Wyglądał jakby chciał mnie gdzieś zaprowadzić, więc poszedłem za nim. Doprowadził mnie we wskazane miejsce, po czym zniknął. Wtem po kolei rozpaliły się światła na filarach i oświetliły plac, na którym stałem. Usłyszałem świst czegoś lecącego z wielką prędkością, po czym nagle to coś uderzyło z wielką mocą o ziemię, wywołując potężną falę uderzeniową. Stałem wciąż tam gdzie stałem, osłaniając jedynie swoje oczy przed unoszącym się pyłem. Gdy w końcu opadł, mogłem zobaczyć co uderzyło w ziemię z takim impetem. Był to wielki masywny człowiek, który miał na sobie bardzo luźne spodnie, pas z metalowych korali, oraz rękawice wykonane z dziwnego materiału - wyglądał na bardzo twardy i wytrzymały, a zarazem plastyczny. Przybysz był mocno owłosiony, wyglądał wręcz jak ktoś, kto kiedyś był jakimś zwierzęciem. Wstał z pozycji przykucu, wyprostował się i przemówił:
- Kto ma czelność przeszkadzać mi, wielkiemu Erazmowi, strażnikowi i opiekunowi dusz?! - spojrzał się na mnie z pogardą. W końcu, pomimo swojego wzrostu, byłem o ponad głowę niższy od niego.
- Jestem Bambus, najsilniejszy z ulicznych dresów - starałem się brzmieć jakkolwiek poważnie, ale nie wiem czy mi wyszło.- A więc Bambusie, z jakiego powodu mnie nawiedzasz i co ma znaczyć to Twoje nagłe najście na moją świętą ziemię?
- Nie wiem czy zrozumiesz, ale jestem zamieszany w coś takiego jak RedGate i to właśnie oni mnie tu zesłali mówiąc o jakimś specjalnym wydarzeniu. Wiesz może o co tu chodzi? - jego wyraz twarzy nagle się zmienił.
- Mam dla ciebie złą wiadomość chłopcze, owe wydarzenie to walka na śmierć i życie ze mną, by zdobyć jeszcze większą moc. Niestety nie masz innego wyboru niż stanąć do walki - ustawił się w bojowej pozycji, lecz jego mina posmutniała. - Zróbmy z tego przynajmniej porządną bitwę.
Również ustawiłem się w bojowej pozycji i powiedziałem z wielkim przekonaniem:
- Spokojnie, nie musisz się bać o mnie, mam zamiar to wygrać, rozumiesz?! - wyraz twarzy Erazma się poprawił, uśmiechnął się.
Ruszyliśmy na siebie, obaj zaatakowaliśmy równocześnie, a siła naszych uderzeń była bardzo porównywalna. Po chwili walki postanowiłem użyć umiejętności "Jednej wjeby" by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Erazm zablokował moje uderzenie, lecz widać było, że je odczuł i został przez nie odepchnięty. Wokół niego zaczęła zbierać się energia, która wędrowała do jego pasa, który zaczął emitować niebieskie światło, takie samo jakie emitowały ogniki. Wypowiadał jakieś słowa, które były dla mnie niezrozumiałe, a pas zaczął się podnosić i rozdzielać.
- Przyzwanie strażniczych dusz! - wykrzyknął Erazm, po czym kule stały się eterycznymi wilkami. Zaatakowały mnie jednocześnie. W ostatniej chwili udało mi się użyć "Za Warudo" i uniknąć ich zmasowanego ataku. Ponownie użyłem "Za Warudo", tym razem wyrywając kule z "ciał" wilków, w końcu były ich rdzeniami, które dawały im możliwość istnienia. Musiało to zadziałać, inaczej miałbym przesrane. Na szczęście plan się powiódł i wilki wyparowały od razu po skończeniu się mojej umiejętności. Niestety podwójne wykorzystanie zatrzymania czasu nieźle mnie wykończyło. Erazm wydawał się coraz bardziej zainteresowany walką. Uderzył swoimi rękawicami o siebie, po czym głośno wykrzyczał:
- Styl niedźwiedzia! - jego rękawice pokryły się czymś na wzór brązowego ognia, a nad nim pojawiło się coś w stylu postury zdenerwowanego niedźwiedzia. Sekundę po tym skoczył w moim kierunku. Całe szczęście nie trafił we mnie a w podłogę, jakieś dwa metry obok. Na moje nieszczęście uderzenie wywołało ogromną falę uderzeniową, która podrzuciła mnie do góry. Ten nagle pojawił się tuż pode mną. Wykonałem obrót w powietrzu i uderzyłem go z całych sił w głowę nogą. Erazm po tym uderzeniu stracił na chwilę równowagę, co pozwoliło mi spokojnie wylądować i wykonać następne uderzenia. Odepchnął mnie, po czym znowu uderzył rękawicami o siebie. Tym razem nazwał ten styl "Stylem żółwia". Jego ręce pokryły się łuskami, a nad nim samym ponownie pojawiła się podobizna zwierzęcia, od którego pochodzi nazwa. Ruszyłem na niego, lecz łuski były jak zbroja - moje uderzenia nie robiły na nim wrażenia. Musiałem się skupić i trafić go w odsłonięte punkty. Wraz ze zmianą stylu osłabły jego uderzenia, natomiast przez to, że moje ataki teraz praktycznie nic nie robiły, często głupio się odsłaniałem, dzięki czemu również obrywałem częściej niż przedtem. Musiałem zaryzykować, użyłem ponownie "Za Warudo" i zaatakowałem go od strony pleców "Jedną wjebą". Plan wyszedł lepiej, niż sam się spodziewałem. Niestety ponowne wykorzystanie zatrzymania czasu spowodowało silne obciążenie mojego ciała, ale nie byłem jedynym ledwo stojącym na nogach. Erazm również ledwo się trzymał po tym ataku. Ponownie walczyliśmy na tym samym poziomie, nawzajem sobie nie odpuszczaliśmy. Cali zakrwawieni stanęliśmy naprzeciw siebie i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Wiedzieliśmy oboje, że to będzie ostatni atak, który damy radę wykonać, więc postanowiłem zebrać całego wkurwa, którego nazbierałem podczas tej walki i zużyć go na ostatni atak - i tak nie miałem nic do stracenia. Erazm ponownie uderzył rękawicami o siebie. Chwilę stał w bezruchu, gdy nagle jego rękawice zaczęły płonąć podobnie jak oczy i wtem wypowiedział nazwę tego stylu. "Styl Fenixa" - tak nazywała się ostatnia nadzieja Erazma. Moja prawa pięść również zaczęła emanować czerwonym płomieniem wściekłości. Spojrzeliśmy na siebie, równocześnie potwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi. Ruszyliśmy w swoich kierunkach z ogromną prędkością. Nasze pięści spotkały się. Zetknięcie się dwóch tak silnych mocy wywołało potężny wybuch. Dym przykrył wszystko, a siła wybuchu wyłączyła moją percepcję jak i wszystkie inne zmysły. Nie wiedziałem czy właśnie stoję czy może leżę. Zastanawiałem się kto zwyciężył ten pojedynek, czy mam dalej rękę, czy w ogóle żyję...
Dym powoli zaczął znikać.
Stopniowo odzyskiwałem zmysły.
Aż w końcu dym jak i kurz opadł.
Tym który stał...
Byłem ja.
Erazm leżał na ziemi całkowicie bez sił. Podszedłem do niego. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, po czym powiedział:
- To była prawdziwa, męska walka. Jesteś silny. Wystarczająco silny, by podążać ścieżką duszy - kaszlnął krwią. - Oddaję Ci ich pod swoją opiekę, na pewno pomogą Ci w Twojej podróży - położył przed siebie swoje rękawicę jak i jedną z kul. - Żegnaj Bambusie, to była dobra walka.
Po tych słowach Erazm zaczął powoli zanikać, lecz z jego twarzy wciąż nie schodził ten głupkowaty uśmiech. Pomimo tego, że to jego koniec, dalej się uśmiechał. Naprawdę tęsknił za walką, prawdziwą walką. Zabrałem rzeczy, które mi pozostawił i wtedy ponownie przemówił.
- Opiekuj się nimi... proszę - odparł, po czym zniknął na zawsze.
- Nie musisz się martwić, są w dobrych rękach - odpowiedziałem spoglądając na odlatujące cząstki.
Po wszystkim pojawił się panel z informacjami:
Nowy tytuł: "Strażnik dusz"
Nowe umiejętności: "Dzikie style", "Przyzwaniec".
Po zamknięciu panelu znów otworzył się portal, który wciągnął mnie do wnętrza.
Kto będzie następny? Jakie wyzwania będą czekać innych? Czy wszyscy wrócą z tego cało?
Dowiesz się jedynie czytając następne chaptery Red Gate....
CZYTASZ
Red Gate
ActionSzóstka znajomych zostaje nagle wrzucona do innego wymiaru, w którym dowiadują się, że zostali wplątani w grę o własne życie i losy świata.