Ciepła noc na Privet Drive, zdawała się nie wyróżniać niczym od innych. Małe domki osadzone blisko siebie były skąpane w półmroku. Cisza i spokój. Idealna noc...może prawie idealna.
Na schodkach do mieszkania państwa Dursleyów spoczywała mała kołyska stworzona z kocyku, a w niej krył się chłopiec o czarnych włosach. Dziecko miało może rok i kurczowo trzymało się kocyku.
Wtem latarnie zamigotały, a pod jedną z nich z mroku wyłonił się wysoki mężczyzna. Kasztanowe włosy skryte były pod kapturem, a sylwetka zakrywa peleryną. Jego oczy były ciemne i smutne. Lekko podrapał się po karku i wzdychając podszedł do dziecka. Przykląkł przed nim i złapał koc odwijając niemowlaka po czym otulił go rąbkiem własnej peleryny. Spojrzał oceniająco na okrycie i wyjął różdżkę w kieszeni, jednym machnięciem spalając i stare nakrycie dzieciaka oraz ukryty w nim list. Drugi raz drgnął końcówką swojej broni, a na schodku pojawiła się czaszka, a z jej ust wysunął się wąż. Mroczny Znak zapłonął i wyrył się w betonie. Kwiaty oraz trawa na całej ulicy obumarły pozostawiając swoje pożółkłe szczątki jako nawóz....który już nigdy się przyda, bo śmierć upatrzyła sobie już tą sielankową ulicę.
-Ups...-mruknął mężczyzna trzymając chłopca w ramionach.-Odrobinę przesadziłem.....ale....tylko odrobinę...
Odgłos ciężkich kroków poniósł się po cichej uliczce gdy mężczyzna powolnym krokiem szedł wzdłuż niej.
-Harry Potter....-mruknął mężczyzna patrząc na dzieciaka śpiącego na jego rękach. Lekkie ukłucie żalu do siebie i wyrzuty sumienia uderzyły go, jednak ten stłumił je szybko w zarodku.
Miał cel....a ten chłopiec jest jego głównym punktem.
-Ogień zwalczaj ogniem....zło zwalczaj złem....-paskudny uśmiech wpełzł na usta mężczyzny.- Czyż nie, Lordzie Voldemorcie?
CZYTASZ
Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|
FanfictionNienawidził tych długich podróży z ojcem. Jednak znając na tyle wiele szczegółów jego zadania rozumiał jego nerwowość wobec częstych zmian krajów, czy kontynentów, jednak teraz było inaczej. Jego przeznaczenie właśnie się rozpoczyna. Tak jak śmierci...