1

1.9K 46 24
                                    

Nie wyspałam się. Trzeba było dłużej siedzieć przy książce głupia babo. Jest piąta nad ranem. Dobra, idę się przejść. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale uwielbiam poranne, chłodne powietrze, które owiewa moje zaspane ciało . Kiedy wychodzę o tak wczesnych godzinach czuję się wolna i szczęśliwa, a ostatnio rzadko kiedy mogę się tak poczuć.

Jest początek września, więc na dworze nie jest jeszcze tak zimno. Ubrałam płaszcz i zeszłam na parter mojego domu, o ile można tak to nazwać. Jest to ogromny dwór utrzymany w XIX wiecznym stylu. Ozdobiony jest dosyć bogato, jak to na ważny ród przystało. Wszystko ma za zadanie pokazywać naszą pozycję w świecie czarodziei.

Zaraz obok niego znajduje się las, który jest w posiadaniu mojego ojca i właśnie zmierzam w jego kierunku. Nie czekają tam na mnie niespodzianki w postaci hipogryfów, wszystko jest objęte zaklęciami ochronnymi. Tak więc przechadzam się jedną ze ścieżek, wśród zielonych drzew i krzewów. Trawa jest mokra od porannej rosy i lekko przemokły mi trampki. Czuję dreszcz chłodu na plecach, ale jest to przyjemne. Może się trochę rozbudzę.

Dzisiaj mam jechać do Hogwartu. Cieszę się? Nie wiem. Tak na prawdę zwisa mi to. Szkoła jak szkoła. Nic nadzwyczajnego. Najbardziej ciekawa jestem do jakiego domu trafię. To jedna z kilku rzeczy, które o niej wiem, domy. Ze wszystkich czterech najbardziej chciałabym do Ravenclaw'u. Imponują mi swoją inteligencją i kreatywnością. Ale cóż... bez odpowiednich cech nie mam szans. Tak na prawdę nie wiem gdzie przydzieli mnie ta stara czapka. Z jednej strony jestem szczera jak Gryfoni, z drugiej ambitna jak Ślizgoni, z trzeciej kreatywna jak Krukoni, a z czwartej pracowita jak Puchoni. Tiara przydziału będzie miała ciężki wybór. Ale to już nie mój problem.

Zasiedziałam się trochę. Zaczęło się robić coraz jaśniej, przyroda zaczęła budzić się do życia, a promienie słońca przyjemnie muskały moje policzki. To oznacza, że muszę wracać, a moja chwila wytchnienia właśnie się skończyła.

Według zwyczaju moich rodziców zawsze jemy o wyznaczonych porach. Śniadanie jest o siódmej trzydzieści. Zawracam więc i spokojnym krokiem idę tą samą drogą, którą przyszłam. W moim domu nie toleruje się spóźnień, więc nawet jak był chciała, nie mogę zostać jeszcze chwilę.

Wróciłam, szybko wzięłam prysznic i ubrałam się w czarną, rozkloszowaną spódniczkę do połowy ud i czarny golf z długim rękawem. Zazwyczaj chodzę ubrana na czarno. Tylko w tym kolorze czuje się dobrze, więc większość moich ubrań w nim jest.

Zeszłam do jadalni, gdzie czekali już moi rodzice, siedząc przy dużym, okrągłym stole.

-Witaj słonko-przywitała mnie mama, na co ja podeszłam, żeby ją uścisnąć.
-Cześć tato-powiedziałam, na co ten uśmiechnął się i mnie przytulił.
Skrzaty domowe nakryły stół i zaczęliśmy posiłek. Nie mamy w zwyczaju rozmawiać przy jedzeniu, więc dopiero, kiedy wszystko z naszego śniadania zniknęło, zagadnął do mnie tata.

-Hogwart Express wyrusza o piętnastej, ale musimy tam być co najmniej pół godziny wcześniej, więc proszę, postaraj się być gotowa na czas.-Jedną z moich największych wad jest spóźnialstwo. Spóźniam się wszędzie i zawsze. Trzeba nad tym popracować w tym roku.

-Dobrze, postaram się-odparłam i poszłam przejrzeć co właściwie chce ze sobą zabrać. Jeszcze tego nie przemyślałam. Tak na prawdę nawet nie wiem co mi się tam przyda. Niewiele wiem o tym miejscu, więc to zadanie nie będzie należało do najprostszych. Muszę jeszcze teleportować się na Pokątną, żeby kupić szatę, książki, kociołek i... na Merlina, jak ja mam z tym zdążyć do czternastej trzydzieści?

-Mamo! Pójdziesz ze mną na Pokątną? Spędzimy trochę czasu razem, zanim wyjadę-krzyknęłam, wychodząc ze swojego pokoju, a zmierzając do jej sypialni. Co jak co, ale zakupy z mamą to prawie, jak zakupy ze znajomymi, a nawet lepiej. Chociaż co ja wiem o znajomych? Nigdy ich nie miałam. W mojej poprzedniej szkole miałam toksyczne relacje właściwie z większością uczniów. Z pozostałymi nawet nigdy nie zamieniłam słowa, dlatego mam z mamą bardzo dobry kontakt, z czego niezmiernie się cieszę.

-Jasne, zaraz możemy wyruszać-no i super. Wzięłam różdżkę i razem teleportowałyśmy się na Pokątną.

Pełno dzieci z rodzicami chodziło od sklepu do sklepu. Zaopatrywały się w wyprawkę na swój pierwszy rok. Ja ją muszę skompletować na szósty. Jako pierwszy na celownik wzięłam sklep Madame Malkin. Wnętrze było wypełnione po brzegi różnymi strojami na przeróżne okazje. Od szkolnych po najbardziej szykowne. Ja jednak kupiłam prostą, czarną, szatę na ceremonię przydziału. Będę wyglądać jak wyrośnięty pierwszak, ale co poradzić. Nie moim wymysłem była zmiana szkoły, chociaż w duchu jestem za to wdzięczna.

Następnie skierowałyśmy się do księgarni Esy i Floresy po podręczniki. Tam poszłoby o wiele sprawniej, gdyby nie ogromna kolejka. Dopiero pól godziny później mogłam wyjść i iść po kociołek na eliksiry.

Eliksirów tak na prawdę jestem najbardziej ciekawa. To mój ulubiony przedmiot, więc mam nadzieje, że będzie przyzwoity poziom nauki.

Przeszłyśmy się jeszcze z mamą do banku Gringrotta, żeby wypłacić jakieś pieniądze dla mnie, a potem deportowałyśmy się z powrotem do Evans Manor.

Wróciłam do domu i... jest dwunasta. Zostało mi spakowanie się i jeszcze zjedzenie czegoś przed wyjazdem. No przecież parę godzin spędzę w pociągu. Muszę być najedzona. Ale priorytety Alice, priorytety. Najpierw pakowanie.
Niby mam całą szafę ubrań, a jednak nie wiem co wziąć ze sobą. Kilka spódnic, kilka par jeansów, swetry, a kufer się nie domyka. Pięknie. Tylko tego brakowało. Czasami trzeba uciekać się do przemocy, nawet wobec tego dziadostwa, więc usiadłam na tym cholernym kufrze i dopiero udało mi się go zamknąć. Ale przecież mi nigdy nic nie wychodzi i musiałam zapomnieć schować kosmetyczkę. No teraz to już tego na pewno nie dam rady upchnąć.

Po skończonej walce z kufrem, zeszłam do jadalni. Nasz skrzat domowy przyniósł mi mój ulubiony obiad, czyli spaghetti. I pomyśleć, że to mój ostatni posiłek tutaj aż do świąt. No chyba, że teleportuje się na któryś weekend. Ale, czy będzie mi się chciało? Nie. No to do świąt.

Sprawdziłam godzinę. Kurde, czternasta piętnaście. Zaraz tata będzie na mnie czekał. Wróciłam do swojego pokoju po różdżkę i szatę. Kufer wziął już skrzat. Chyba jestem gotowa. A nie, jeszcze muszę pożegnać się z mamą. Jak ja mogłam o tym zapomnieć.

~~~

-Musisz wbiec w ścianę.
-Bardzo kreatywnie-powiedziałam ironicznie. Dobra, raz, dwa, trzy... Peron jest przepełniony ludźmi. Wszędzie pełno dzieci, ale i starszych uczniów.

-Wsiadaj już i zajmij jakieś dobre miejsce-mrugnął do mnie tata.
-To do zobaczenia na święta-westchnęłam. Co jak co, ale na prawdę jestem przywiązana do rodziców.
-Papa skarbie-odpowiedział mi i uścisną na pożegnanie.

Wsiadłam do pociągi i zaczęłam szukać jakiegoś wolnego przedziału. To nie tak, że nie lubię ludzi, ale wolę tą podróż spędzić sama. Nie przepadam za towarzystwem obcych, zresztą będę miała dużo czasu na rozmyślanie, a to akurat bardzo lubię robić.

Znalazłam. Całkowicie pusty przedział. Wrzuciłam kufer na półkę pod sufitem i rozłożyłam się na niezbyt wygodnym siedzeniu. Ledwo jednak usiadłam, pociąg ruszył, a ja zasnęłam, po mimo, że nie byłam zmęczona.

I still love you | Draco Malfoy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz