Rozdział 15

79 7 4
                                    

Castiel patrzył, jak Dean wyszedł przez drzwi balkonowe, a potem pospieszył ubrać się i zejść na dół, wiedząc, że ojciec będzie chciał się z nim widzieć. Anna zatrzymała go jednak w połowie schodów, przerażona i z szeroko otwartymi oczami. Castiel natychmiast poczuł, że coś się stało. Serce tłukło mu się w piersi, gdy złapał Annę za ramiona i unieruchomił ją, podczas gdy ona coś bełkotała.

- Złapała go, Castiel, złapała go! I... p-powiedziała, że go ukarze! - jej ręce drżały, gdy złapała Casa za kamizelkę, więc brat nie miał wyjścia i potrząsnął nią lekko.

- Co? Anno, proszę, mów normalnie!

- DEANA, Cas... Lilith przyłapała Deana na wychodzeniu z dworu... ona... ona zrobi mu krzywdę, ja to po prostu wiem - Anna zaszlochała i zakryła sobie usta, ukrywając twarz w piersi Casa. Brat objął ją i oblekł twarz w pozbawioną emocji maskę, wiedząc, że jego własne uczucia tylko by wszystko pogorszyły.

- Dziękuję, Anno...

Cas pokonał resztę schodów na dół spokojnie, próbując odzwierciedlać pewność siebie i profesjonalizm, których, jak wiedział, oczekiwał po nim ojciec. Rodzic udał się już do swego pokoju, ale służący trajkotali o Lilith i Deanie i w ciągu kilku minut od zejścia na dół Castiel dowiedział się, co zaszło... i dokąd Lilith zabrała jego kochanka.

Do stodoły, do tego samego miejsca, w którym Castiel popełnił kiedyś potworny błąd. Tyle tylko, że Lilith nie poczułaby skruchy, jedynie przyjemność z karania Deana, jeden krwawy raz za razem. W tej właśnie chwili jakiekolwiek pozory spokoju runęły i Cas wybiegł za drzwi w chwili, w której jego ojciec wyszedł od siebie, wołając go. Pierwszy raz w życiu Castiel zignorował ojca i najszybciej, jak mógł, pobiegł w dół do stodoły, mając w głowie tylko jedną myśl „DEAN DEAN DEAN!!!"


Dean próbował walczyć. Szamotał się z silnymi lokajami Lilith, szarpiąc, pchając i wrzeszcząc. W drodze do stodoły minęli kilku służących, jego kolegów, jego przyjaciół. Ale nikt nic nie powiedział. Nikt się nie ruszył. Stali ogłupieni, sztywni ze strachu i Dean nie mógł ich winić. Znał to uczucie. Czuł je przepływające mu przez ciało, niczym lodowaty płyn tam, gdzie kiedyś płynęła gorąca krew. Wyższy z mężczyzn puścił go na chwilę, aby otworzyć wrota do stodoły, i Dean został wepchnięty do środka. Zatoczył się do przodu i padł na kolana, czując, jak rozdarły mu się spodnie i podrapała skóra.

- Proszę... proszę pani... ja nie... proszę mnie przeszukać, ja bym nigdy...

- Milczeć.

Lilith weszła do stodoły zaraz za nimi, zaczekała, dopóki drugi z mężczyzn nie zamknął wrót, po czym wystąpiła naprzód, uniosła nogę i wbiła obcas w bok Deana. Dean sapnął i przygryzł usta, by stłumić ten dźwięk. Usłyszał za sobą jakiś szelest i instynktownie zgadł, co to oznaczało.

Zacisnął powieki i z drżeniem wciągnął powietrze.

- ...proszę... proszę...

Pierwszy raz spadł na niego niespodziewanie i Dean krzyknął głośno i boleśnie.

- Nie. Kłam - sarknęła Lilith tuż spoza niego i przykucnęła obok, przyciskając coś... jakąś szmatkę nasączoną pewnym płynem, do pręgi na jego plecach, sprawiając, że syknął z bólu. - Kontynuować.

Bicz śmignął w dół, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze, i tak, jak ostatnim razem, Dean opuścił głowę, zacisnął powieki i czekał, wytrzymywał. Obudziły się w nim wspomnienia; pozbawiona wyrazu twarz Castiela, gniew, kiedy Dean okazał mu brak szacunku, nazywając go ksywką, wściekłość, kiedy złapał za bicz i sam zaczął go karać. Cas... całujący jego rany, opiekujący się nim, przepraszający wciąż od nowa i... ich pierwszy pocałunek... ich pierwsza wspólna noc, pierwszy raz, kiedy Dean znalazł się w nim...

Milton ManorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz