Odwieczny konflikt między Departamentem Tajemnic a Departamentem Aurorów polegał na tym, że Niewymowni byli święcie przekonani o swojej misji zbawienia ludzkości, aurorzy natomiast uważali, że gówno prawda. W chwilach takich jak ta, na przykład, Alastor Moody nie miał wątpliwości, kto tak naprawdę trzymał rękę na pulsie i sprawiał, że czarodzieje i czarownice magicznej Anglii mogli w nocy spać spokojnie.
— To już ostatni? — Alastor trzymał w zębach papierosa i podpalał go zapałką w tym samym momencie, w którym zadawał pytanie. Michael Higgins zrozumiał go tylko dlatego, że miał za sobą lata doświadczenia ze starszym inspektorem.
— Ostatnia. — Michael pomachał ręką przed nosem, odganiając dym. Przesunął palcem po liście, którą dostał od pierwszej brygady na miejscu zdarzenia. — Dorea Potter, sir.
— Jasna cholera... — Moody ukucnął przy przykrytym białym prześcieradłem ciele i zerknął pod nie, dmuchając dymem prosto w twarz dawno już wystygłej pani Potter. — Co tu się stało, Higgins?
— Sam chciałbym wiedzieć, sir. — Młodszy auror zerknął niepewnie na opróżnione karafki i butelki wina walające się po kuchni. — Zdaje się, że był to nie lada weekend. Sir.
— Opróżniona piwniczka z winem i dziewięć trupów w środku sezonu? Szlag, Higgins. Czystokrwiści umieją dać do pieca na urlopie, trzeba im to oddać.
— W rzeczy samej, sir. — Higgins sapnął ciężko i rozejrzał się po kuchni. — Od czego zaczynamy?
— Od zeznań sąsiadów. — W oczach Moody'ego pojawił się niebezpieczny błysk.
***
Trzy osobne trzaski teleportacji rozległy się przed świtem na wzgórzu niedaleko Cherhill. Petunia, uważając się za czarownicę w gruncie rzeczy kompetentną, próbowała udawać że wcale nie przytrzymuje się wyższego Snape'a dla równowagi. Remus, który jako jedyny znał drogę do domku letniskowego Potterów, prowadził pochód dziarskim krokiem, a jej coraz bardziej zbierało się na okołoteleportacyjne nudności.
— Jeżeli chcesz znać moje zdanie... — zaczął Snape, niezwykle rozbawiony całym procederem.
— Naprawdę nie chcę — odburknęła Petunia i prawie wywinęła orła na śliskiej trawie.
— ... to zdecydowanie beznadziejny pomysł. — Severus nawet nie udawał, że chce pomóc jej wstać. Stał nad nią wyprostowany jak struna, specjalnie pozostając trochę z tyłu. Wciąż uważał Petunię za najłatwiejszy cel do obezwładnienia i czaił się na jej różdżkę. Gdzie tymczasem znajdowała się jego własna, tego jeszcze nie wiedział.
— Zgadzam się. — Teraz Petunia złapała się już pewnie jego ramienia i udawała, że to ona prowadzi jego, w końcu w gruncie rzeczy to przecież Severus był jeńcem.
— Zgadzasz?
— Tak. A teraz zamilcz wreszcie.
— Więc oddaj mi różdżkę i załatwmy to szybko. Po koleżeńsku. — Twarz Snape'a wykrzywiła się potwornie. — Obiecuję, że będę delikatny... W miarę.
— Cicho bądźcie! — syknęła Lily, która załapała się na miejsce w wyprawie tylko dlatego, że nie dała się zostawić w domu.
Słońce zaczynało właśnie wschodzić nad hrabstwem Wiltshire i sceneria lasów, pól i jezior nabrała prawdziwie malowniczego blasku, tak bardzo niepasującego do całej sytuacji.
— Po zakończeniu wycieczki proponuję zahaczyć o Stonehenge, to niedaleko.
— Naprawdę Snape, teraz to ja cię proszę.— Tak jakby to coś znaczyło, Lupin.
![](https://img.wattpad.com/cover/111324956-288-k424726.jpg)
CZYTASZ
Regencja
ФанфикZapraszam na kolejny fanfik, który przewraca Londyn do góry nogami. Będą Śmierciożercy, elitarny zastęp aurorski Moody'ego, osobiste porachunki Huncwoci vs. Snape, a wszystko spryskane szczególnym eliksirem "KanonPrecz!". Londyn płonie, Regulus Blac...