Rozdział szósty

200 16 21
                                    



 — Jeżeli Naczelny Mag zechce podejść do barierki...

Minister Minchum już prawie położył się na pulpicie przed sobą. Na czoło wstąpił pot, szczęki zaciskały się coraz bardziej nerwowo. To co odgrywało się przed jego oczami, nie wspominając o zajadłych komentarzach ze strony loży Blacków, było farsą. Syriusz Black jako świadek i jako kozioł ofiarny okazał się kompletnie bezużyteczny. Nie tylko zdawał się być teraz nieobecny duchem i odpowiadał na pytania bez ładu i składu, ale przeprowadzone wcześniej przesłuchanie za pomocą veritaserum nie ukazało żadnych konstruktywnych dowodów przeciwko niemu. Grunt palił się Ministrowi Magii pod nogami i był tego bardzo boleśnie świadom. Na jego nieszczęście, Dumbledore był również.

— Panie Ministrze? — Starszy czarodziej splótł palce dłoni i schował je w rękawach ekstrawaganckiej szaty.

Konstelacja Wężownika owinęła się majestatycznie wokół jego nadgarstka.

— Dumbledore, jeżeli szanowni członkowie rady Wizengamotu nie dojdą do konsensusu przy następnym głosowaniu będę musiał unieważnić cały proces. — Minister starał się mówić szeptem, ale na jego nieszczęście w sali panowała tak przejmująca cisza, że na nic się to zdało. Oczyma wyobraźni już widział, jak Barty Crouch wnioskuje przed radą o jego dymisję.

Dumbledore rozłożył szeroko ręce, jak gdyby chciał powiedzieć „Czego ty ode mnie chcesz?". Za jego plecami rozległy się szmery, zaraz potem po sali poniosło się parsknięcie dochodzące z loży aurorskiej. Ze strony Blacków jak na komendę skrzypnęło kilka siedzeń, ktoś wyciągnął różdżkę, ktoś inny przeklął po niemiecku.

— Spokój! — Tego było najwyraźniej za wiele i Minchum ostatecznie stracił cierpliwość.

— Spokój na sali obrad! — Teraz walnął ręką o pulpit. — Auror Moody zostaje wyproszony z sali, proszę o zaznaczenie tego w protokole. Nie, aurorze Grisham, nie jest to ani trochę zabawne! Jedynie w pana mniemaniu sytuacja jest jakkolwiek zabawna. Dość tej żenady. Zarządzam przyspieszone głosowanie! Są sprzeciwy?

***

W przejściu przed salą rozpraw tłoczyli się czarodzieje, aurorzy i członkowie Wizengamotu. Reporterzy nie mieli prawa wstępu do tej części Ministerstwa, ale nic straconego: hałas i jazgot rozmów niosące się po korytarzu miały taką siłę, że prawdopodobnie docierały aż do najdalszych zakątków kilku sąsiednich pięter. Syriusz sterczał przy ścianie jak kołek, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Uniewinnienie miało natychmiastową moc, ale mimo wszystko skutki uboczne veritaserum, Imperiusa i głębokiego szoku z faktu bycia uratowanym przez Śmierciożercę odcisnęły na nim swoje piętno.

— Przypuszczam, że możemy już iść. — Tuż przy uchu Syriusza rozległ się znajomy głos.

Spojrzał w górę, by napotkać spojrzenie wesołych, błękitnych oczu.

— Tak, sądzę, że czas najwyższy. — Dumbledore wyciągnął z kieszeni obszernej szaty staromodny zegarek, w klapce którego znajdowało się pożółkłe zdjęcie. Syriusz nie dostrzegł jednak czyje. — Przejdźmy się do windy?

Syriusz nie protestował. Głównie dlatego, że po tych długich tygodniach w Azkabanie ubrania wisiały na nim jak na starym wieszaku i obawiał się, że na schodach mógłby zgubić spodnie. W oburzonym tłumie członków składu sędziowskiego dostrzegł jeszcze Andromedę, która mrugnęła do niego porozumiewawczo. Avery zniknął zanim Syriusz zdążył się dobrze rozejrzeć, a własna matka, był tego pewien, nie miała ochoty go oglądać. Przeprowadziła tę szopkę wyłącznie, by pogrążyć Moody'ego. Udało jej się, bo gdy Syriusz napotkał go przy windzie, auror wyglądał jakby chciał splunąć dyrektorowi pod nogi. Postawił kołnierz wytartego płaszcza i skrzywił się z pogardą.

RegencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz