Rozdział 1

78 7 6
                                    

^^- Myśli bohaterki

Uciekałam wąskimi uliczkami miasta, które już dawno zapadło w spokojny sen. Mało kto o tej godzinie błąkał się w poszukiwaniu szczęścia w blasku księżyca. Pędziłam ile sił w nogach, coraz to bardziej zwiększając odstęp między mną o pościgiem. Oni jednak nie odpuszczali tak łatwo. Zaparcie gnali przed siebie mimo, że zmęczenie powoli dawało im się we znaki. Wiedziałam, że prędzej czy później mnie dogonią, dlatego przyśpieszyłam najbardziej jak umiałam i -starając się przy tym nie wywrócić- zniknęłam za następnym zakrętem. Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się wokół siebie tym samym szybko analizując sytuacje. Miałam ledwie parę sekund na podjęcie decyzji. Przy świetle księżyca ciężko było cokolwiek dostrzec, jednak znalazłam trzy wyjścia:

Biec w lewo,
w prawo,
czy też schować się do ledwo stojącego drewnianego pudła pod ścianą. Obejrzałam się gwałtownie przez ramię.

^Zbliżają się. Szybka decyzja^

Omiotłam wzrokiem jeszcze raz wszystkie drogi ucieczki. Tupot żołnierskich butów zbliżał się nieubłaganie. Wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać. Podjęłam decyzje. Zaryzykuję.

Zdjęłam z pleców ciężki, rozwalający się, wypełniony aż po brzegi plecak i wrzuciłam go do skrzyni. Jak oparzona ruszyłam za jego śladem modląc się, aby pudło nie rozpadło się pod moją grubą dupą. Sekundę pózniej mogłam już ich zobaczyć, a raczej ich buty, ponieważ na tyle pozwalał mi mały otwór w ściance tymczasowego schronienia.

-Wy idźcie na prawo!- Krzyknął, jak mi się zdaje kapitan - Reszta za mną! Nie mogła uciec daleko!

Wstrzymałam oddech wsłuchując się w oddalający się tupot butów. Jako iż mój słuch nie należy do najlepszych postanowiłam policzyć jeszcze do 100 i dopiero opuścić skrzynię.

Rozejrzałam się pośpiesznie, ale nikogo nie zobaczyłam. Założyłam ponownie plecak na plecy

-Żandarmeria to jednak idioci- Powiedziałam do siebie, gdy obserwowałam znikające światła pochodni.

-Miałaś szczęście, że trafiłaś na idiotów.

W mgnieniu oka odwróciłam się. Niecałe dwa metry ode mnie znikąd pojawił się rosły mężczyzna o mocnym, basowym głosie. Przynajmniej tak mi się zdawało, ponieważ w świetle zachmurzonego księżyca mogłam jedynie dostrzec zarys postaci.

-Co masz w plecaku?- Zaczął niebezpiecznie zmniejszać dystans między nami.

-Nie twój interes.

Ruszyłam z zamiarem wyminięcia go, ale złapał mnie za ramię.

-Czego chcesz?- Spytałam piorunując go wzrokiem.

-Co masz w plecaku?- Jego głos zdawał się niewzruszony, spokojny.

W tym momencie ponownie usłyszałam odgłos kroków. Wielu kroków. Wytrzeszczyłam oczy w przerażeniu.

^Cholera! Żandarmeria! Wraca? Ale tak szybko?^

-Ty chuju-wysyczałam-Puszczaj!- Zaczęłam się szarpać.

Jednak uchwyt mężczyzny tylko się wzmocnił.

-Cholera jasna- Syknęłam- Puszczaj mnie chłopcze, bo zrobię ci krzywdę- Szepnęłam z jadem w głosie i groźnym spojrzeniem.

-Spróbuj- Odrzekł z pogardą i- jak mi się zdaje- dziwnym błyskiem w oczach.

^Coś mi tu śmierdzi. On na pewno nie jest zwykłym mężczyzną, któremu akurat zebrało się na nocny spacerek. Jest zbyt pewny siebie. Do tego żandarmeria się zbliża. Muszę działać szybko, spokojnie, muszę być rozsądna, muszę... muszę... A jebać^

Sprzedałam mu niespodziewanego kopniaka w brzuch, który najwyraźniej okazał się skuteczny, ponieważ ucisk na moim ramieniu momentalnie zelżał. Ale nie na tyle abym mogła się uwolnić. Wyprowadziłam więc następne uderzenie w zgięcie łokcia przeciwnika. Wyswobodziłam się błyskawicznie z ucisku, ale żandarmeria była już zbyt blisko. Nawet gdybym zaczęła biec to niedługo by mnie pochwycili. Do tego tajemniczy mężczyzna szybko się pozbierał, chwycił mój nadgarstek i wygiął go w bolesny sposób powodując moje gwałtowne spotkanie z podłożem zwanym dalej błotem. Gdy zaczęłam się podnosić zostałam brutalnie przyciśnięta kolanem, tak abym nie mogła się ruszać.

-Kim ty kurwa jesteś?!- Wykrzyczałam wściekle.

Zanim jednak tajemniczy mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć uprzedził go głos kapitana drużyny żandarmerii:

-O proszę... Co tu sprowadza wielkiego Erwina Smitha. Dowódcę zwiadowców?

^Chwila chwila Smitha? Dowódcę czego? O ja pierdole... No to wpierdol. Gratuluje Naori^

-Nocny spacerek dla zdrowotności- Odpowiedział- Widzę, że masz nie złe problemy Deniss. Kto by pomyślał, że to właśnie ciebie przydzielą do pilnowania magazynu.

-Ja już wiem o czym ty myślisz. Nie oddamy kolejnego brudnego złodzieja w twoje ręce.

-Phi- Odwrócił się- Ona wam nic nie powie. Widać to po jej oczach- To powiedziawszy ukucnął i spojrzał na moją ledwo widoczną twarz.

Odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.

-Jakbyście potrzebowali pomocy, to wiecie gdzie mnie znaleść- Rzucił na odchodne i zniknął za zakrętem.

Byłam wściekła, zdruzgotana. Wiedziałam, że to koniec. Nie mogłam sobie wybaczyć, że przez własną nieuwagę doprowadziłam do takiej sytuacji.

^Gdybym tylko nie przewróciła tych butli z gazem to wszystko byłoby w porządku! Ale nie! Ta idiotka musiała coś zjebać! Ughr^

A już było tak dobrze... Gdy dostałam się do magazynu myślałam, że reszta już pójdzie jak z płatka. Przedtem miałam problem ze strażnikami. Mimo, że nie raz już zakradałam się do magazynu i znałam tor ich obchodu na pamięć, to AKURAT dzisiaj stwierdzili, że czas na zmiany! Fajnie. Zadowolona szłam w kierunku jedynego uchylonego okna, a ci wyskakują mi nagle z za rogu. Miałam szczęście, że nie umieją zachować ciszy w trakcie patrolu, bo już dawno leżałabym i kwiczała w więzieniu. Gdy już szczęśliwie przemknęłam do środka najciszej jak mogłam podeszłam i zwinęłam dwa sprzęty do trójwymiarowego manewru. Spakowałam je do plecaka i wzięłam parę pustych butli od paliwa. Ostrożnie unikając wszelkich świateł przemknęłam i napełniłam wszystkie butle gazem. Zadowolona zaczęłam pakować je do plecaka, ale przez ciemność panującą w pomieszczeniu źle wymierzyłam odległość między butlą a moją ręką i przewróciłam ją. Wrzuciłam do plecaka tyle ile zdołałam i zaczęłam uciekać, lecz strażnicy znaleźli mnie i zdołali jeszcze wezwać posiłki. Goniła mnie cała drużyna żandarmerii. Nie bałam się jednak zbytnio. Każdy wie, że żandarmeria to śmierdzące tłuszczem świnie, które niewiadomo jakim cudem dostały się do najlepszego korpusu wojskowego, aby bronić własnego tyłka.

I skończyło się jak skończyło. Kto by pomyślał, że zjawi się tu kto taki jak on.

^Erwin Smich. Nienawidzę cię, zabije cię, jesteś nikim, a twoje ostatnie dni zbliżają się szybciej niż być tego oczekiwał.^

Siema hehe

Jestem niezmiernie ciekawa, czy ktoś w ogóle będzie czytał ten syf.

Ewentualne błędy proszę poprawiać w komentarzach.

Byeeee~~

Czekaj... To Znaczy... Możesz Zostać (Levi x Oc)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz