Rozdział 5

194 7 25
                                    

Po kolacji wracam samotnie do pokoju. Na szczęście nikt mnie nie zatrzymuje. Przez cały posiłek musiałam wysłuchiwać przekomarzania się Laito i Ayato, którzy kłócili się o mnie, jakbym była jakimś przedmiotem. Zupełnie jak malutkie dzieci sprzeczające się o ulubioną zabawkę. Czy naprawdę takie istotne było dla nich to koło kogo usiądę? W gruncie rzeczy i tak usiadłam obok Kanato i Teddy'ego, którzy zamęczali mnie swoimi pytaniami. Cóż to była za udręka! Jak sobie teraz myślę, że tak ma być codziennie to odechciewa mi się czegokolwiek. Poza tym ten cały Ayato zachowuje się, jakby był jakimś Panem Wszechświata! Widzi tylko czubek własnego nosa i nie obchodzą go uczucia innych! Coś czuję, że nawet z czasem nie uda nam się dogadać. Jesteśmy jak dwa różne płatki śniegu.

Zamyślona wchodzę do sypialni i zamykam za sobą drzwi. Pomieszczenie jest spowite w ciemości, jedyne co oświetla pokój to światło księżyca dochodzące przez oszklone drzwi na balkon. Prawie mechanicznie wyciągam rękę do włącznika światła, lecz w tym samym momencie dzwi otwierają się i dostaję nimi prosto w głowę. Jęczę z bólu, masuję obolałe miejsce na swoim czole i patrzę kto postanowił mnie zaatakować.

Światło zostaje włączone, dzięki czemu mogę dokładnie przyjrzeć się Toshikiemu, który podchodzi do mnie i z przejęciem oraz ze staranną dokładnością ogląda mnie z każdej strony.

— Naprawdę cię przepraszam, Hanae! Powinienem najpierw zapukać. Zupełnie o tym zapomniałem. Wybacz mi proszę, nie chciałem zrobić ci krzywdy. — chłopak patrzy na mnie oczami pełnymi szczerej troski i poczucia winy. — Nic ci nie jest?

Chwytam go za dłonie, w których ciągle trzyma moją twarz a moje usta mimowolnie unoszą się w uśmiechu, widząc jego zatroskaną minę.

— Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. To znaczy...trochę boli ale to naprawdę nic takiego. — mówię a w oczach ciemnowłosego pojawia się pewnego rodzaju ulga. — Nic się nie stało.

— Jesteś pewna? — pyta i krąży kciukiem koła po moim obolałym czole, przez co moja twarz wykręca się w grymasie. — Powinniśmy przyłożyć lód, inaczej zostanie ci brzydki siniak.

Zaczynam śmiać się z jego przejęcia. Zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo nigdy tak owego nie miałam.

— Nie jestem małym dzieckiem. Nic mi nie będzie, ale jeśli to ma cię pocieszyć to możemy iść do kuchni i zrobisz mi zimny okład, okej? — mówię, na co chłopak jedynie przytakuje potwierdzająco.

Kiedy schodzimy do kuchni nikogo nie napotykamy na swojej drodze. Nawet w kuchni nie ma już poza nami ani jednej duszy. Wcześniej krzątało się tutaj kilka młodych kucharek, które z gracją przygotowywały posiłek. Swoją drogą jestem pod wrażeniem ich umiejętności, ponieważ jedzenie, które podały na kolację było przepyszne. To było jedną z tych rzeczy, które zdecydowanie mogły umilić mi pobyt w tej rezydencji.

Opieram się o blat naprzeciwko chłopaka, który po chwili odwraca się w moją stronę z lodem owiniętym w biały ręcznik. Bez żadnego słowa przykłada mi okład do czoła i gładzi mnie po ramieniu, jakby chciał okazać mi jeszcze więcej troski. Toshiki jest naprawdę słodki.

— Przed kolacją prosiłaś mnie, żebym później do ciebie zajrzał i trochę opowiedział ci o Sakamakich, pamiętasz? — pyta, a ja potwierdzam skinieniem głowy. — Masz jakieś konkretne pytania?

Mrugam kilka razy, zastanawiając się o co właściwie mogłabym zapytać. Po chwili nagle przychdzi mi do głowy pewna oczywista kwestia.

— Karlheinz sam ich wychowuje, prawda? A co z ich matką? — pytam i w tym samym momencie krzywię się, kiedy Toshiki przykłada okład dokładnie w miejscu, w którym dostałam drzwiami.

Blood Guardian| Diabolik Lovers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz