I

59 4 0
                                    

Diana Ross wlokła się przez ciemne ulice. Wracała z drugiej zmiany i jedyne o czym marzyła to gorący prysznic, kubek herbaty i dobra książka. Przez wyjątkowo chłodny wiatr drżała z zimna. Dłonie, które zawsze podczas niższych temperatur stawały się czerwone i suche, trzęsły się schowane w kieszeni płaszcza. Krótkie, czarne włosy powiewały na wietrze, a ciemne oczy skupiały się na kamyku co i raz kopanym przez Dianę. 

O tak później porze Lonch wyglądało jeszcze piękniej. Las, który rozprzestrzeniał się po drugiej stronie ulicy poruszał się przy każdym powiewie wiatru. Srebrne, wysokie latarnie oświetlały chodniki. Wszędzie leżał śnieg, który spadł zeszłej nocy. Dekoracje świąteczne wisiały w oknach większości domów. Diana nie mogła nacieszyć się widokiem kolorowych lampek, figur Świętego Mikołaja czy fikuśnie ubranych choinek. Kochała świąteczny klimat, a do pełni szczęścia brakowało tylko padającego śniegu. Jak na zawołanie z nieba spadł pierwszy biały płatek. Z minuty na minutę było ich coraz więcej. Diana zatrzymała się na środku chodnika i spojrzała w górę starając się nie zamykać oczu. Chłonęła widok ciemnego nieba i białych punkcików, od których odbijało się światło latarni. Wtedy po raz pierwszy od dawna nie przejmowała się ani pracą ani rodziną. Była wolna. Niestety, mimo otaczającego ją piękna było bardzo zimno. Diana zaczęła odczuwać mróz gdy wyjąwszy rękę z kieszeni zobaczyła, że była już prawie wiśniowa i piekła ją niemiłosiernie. Spokojnym korkiem ruszyła w stronę domu. Mijała kilka ślepych, ciemnych uliczek, które za dnia wydawały się mniej tajemnicze. Do niektórych z nich tylko fragmentami docierało światło latarni. Pozostałe alejki nie były wcale oświetlone.

To właśnie przed takimi ulicami przestrzegano ją od zawsze. Lonch było zdecydowanie pięknym miastem, jednak miało swoją ciemną stronę. Każdy mieszkaniec wiedział, że to tutaj masowo produkowano i sprzedawano narkotyki, w których znajdowała się cała tablica Mendelejewa. O dziwo nigdy nikt się tym nie zainteresował. Nawet policja zdawała się nie zwracać na to uwagi. Diana podejrzewała, że niektórzy z wysoko postawionych obywateli byli z tym w jakiś sposób powiązani. 

Przechodząc obok jednej z ulic Diana poczuła się obserwowana. Nigdy nie należała do odważnych osób, a gdy wiele lat temu poprosiła rodziców, aby zapisali ją na jakieś sztuki walki usłyszała, że jest to sport dla chłopców, więc wylądowała na balecie. Teraz co najwyżej mogła wygrać bitwę taneczną.

Kilka metrów dalej usłyszała czyjeś kroki. Zaczęła się zastanawiać, czy jej koniec będzie właśnie tutaj. Na chodniku, zaledwie kilkaset metrów od jej domu. Gdy poczuła na ramieniu mocny uścisk zamarła. Oddech zatrzymał się w jej płucach, a piekące od zimna dłonie przestały ją parzyć. 

- Co taka piękna kobieta robi sama w tym rejonie?

Pot spłynął po plechach Diany. Wypuściła wstrzymywany oddech, który uformował się w tylko sobie znany kształt i zacisnęła bolące dłonie w pięści. Poczuła jak podrażniona skóra pęka w niektórych miejscach. Nie mogła się odezwać. Wiedziała, że głos na pewno jej się załamie, a przecież jedyne czego się dowiedziała z wielodniowych seansów filmów kryminalnych to to, że nie wolno pokazywać strachu. Zamiast tego po prostu wysunęła się mężczyźnie spod ręki i jeszcze szybciej szła przed siebie, ignorując jego pytanie.

- Zadałem pytanie - warknął, ponownie chwytając Dianę, tym razem dużo mocniej zaciskając palce na jej przedramieniu.

- A ona nie odpowiedziała - przeszywający głos wybrzmiał z ciemnej alejki.

Diana nie tylko usłyszała jego słowa, ale także je poczuła. Gdyby miała opisać tamten moment powiedziałaby, że przez ton, jakiego użył mówca, zdanie przeszyło jej duszę i zostało głęboko w niej. W ciemności udało jej się jedynie zauważyć zarys samochodu i opierającego się o niego mężczyznę. Nie widziała jego twarzy, ani całej sylwetki. Chłopak po prostu zlał się z ciemnością, co najwyraźniej wcale mu nie przeszkadzało.

WybranaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz