Nienagannie dopasowany żakiet oraz bluzka z koronkowym żabotem idealnie układały się na jej lekko zaokrąglonej tu i ówdzie figurze, a ołówkowa spódnica z wysokim stanem podkreślała talię. Pracowała tu dopiero kilka tygodni, jednak już zdążyła podpaść paru osobom, popsuć ekspres do kawy, a także - nieszczęśliwie - zakochać się w najpodlejszym, a zarazem najprzystojniejszym mężczyźnie na świecie, który jak na złość okazał się być jej bezpośrednim przełożonym.
Każdego dnia scenariusz był taki sam: niemal na skrzydłach leciała do pracy, wychodziła jednak za każdym razem coraz bardziej przybita. Niezależnie od tego jak bardzo się starała zwrócić jego uwagę, on traktował ją po prostu jak element wyposażenia biura. Ksero, skaner czy jakoś tak. Nie zwracał najmniejszej uwagi, że Lukrecja dzień w dzień wodzi za nim maślanymi oczami, że zakłada coraz bardziej wymyślne kreacje, które wręcz momentami nie pasowały do warunków biurowych, a spódniczki stają się coraz bardziej obcisłe i z każdą chwilą krótsze!
Zaczęła nosić okulary w panterkę, oczywiście zerówki, zaraz po tym jak zauważyła, że przed biurem czeka na niego prześliczna blondynka w okularach i wiązanej koszuli w grochy. Teraz Lu siedziała przed komputerem i gryzła gumkę od ołówka intensywnie analizując. Może to nie na ten (skądinąd modny) dodatek poleciał, a na samochód w którym siedziała? Tak ognistej czerwieni jak ta na przepięknym porsche nie widziała dawno. Zastanawiała się czy on prowadzi jakiś spis tych wszystkich kobiet z którymi się widuje. Ciekawiło ją, czy z którąkolwiek się przyjaźni czy może po prostu wszystkie po kolei bzyka.
Nie dało się ukryć - całe biuro żyło romansami szefa, na początku tygodnia obstawiali czy i ile kobiet będzie na niego czekało. Oczywiście, ona nie brała udziału w tych zakładach, bo szczerze miała nadzieję, że być może tym razem ją dostrzeże i... właściwie nie wiedziała, co miałoby nastąpić bezpośrednio po tym jak w końcu zacznie zwracać na nią uwagę. Święcie wierzyła jednak, że jej kobieca intuicja nie zawiedzie jej w tak przełomowym momencie, więc dalej ubierała niewygodne szpilki i starała się chodzić w nich kusząco do jego biura i z powrotem.
Faktycznie, zdarzało jej się specjalnie zapomnieć donieść jakiegoś papierka - miała nadzieję, że kuszące kołysanie biodrami któregoś razu sprawi, że oderwie swój przepracowany wzrok od komputera. Tymczasem wciąż grzmiał: "Lukrecja to, Lukrecja tamto". Bywały momenty, że był całkiem miły, ale nadal nie postrzegał jej jako kobiety, co w równej mierze i bolało i powodowało, że traciła wiarę w swój urok.
Prawda, nigdy nie należała do tych najpiękniejszych i najpopularniejszych, za to skończyła kilka kursów zawodowych, a odkąd zaczęła tu pracować, zaczęła robić kolejny - zaintrygował ją pole dance. Dzięki temu nabrała kocich ruchów, a także zdobyła odrobinę pewności siebie. W zasadzie kwestią czasu były dzikie zakupy, których przyjemności oddała się z Katherine zaraz po pierwszej wypłacie. Żegnajcie grzeczne, białe koszule i sukienki do kolanka, witajcie seksowne ciuszki!
Właśnie wezwał ją po raz kolejny przez interkom, a ona wzięła kolejny plik przygotowanych wcześniej dokumentów, po czym poprawiła koszulę tak, że napięła się na biuście, zerknęła w małe ręczne lusterko, po czym ruszyła do biura. Miała zamiar odstawić teraz motyw, który widziała w Legalnej blondynce kilka dni wcześniej - upuści kartkę i może nawet oboje sięgną w tym momencie? Serce zabiło jej szybciej, a policzki zaróżowiły się na myśl o tym.
Tymczasem kiedy wykonała ten perfekcyjny manewr w gabinecie, Louis tylko wyjrzał zza biurka, po czym zmarszczył brwi i rzekł:
- Chyba musisz się przebrać, Lucille. Masz plamę na spódnicy... Piłaś dzisiaj kawę?
- Nie, proszę pana - odpowiedziała, ale jej twarz nabrała już koloru dorodnego pomidora. Zmuszając się do uśmiechu powiedziała: - Oczywiście, już idę...
- Przygotuj mi zestawienie firm, które jeszcze nie przesłały wynagrodzenia.
I tak dzień w dzień, dzień w dzień. Kiedy poszła do łazienki zauważyła na swojej spódnicy podejrzany brązowy ślad o którym mówił. Po bliższym zbadaniu zauważyła, że nie była to kawa, a farba. Jej matka wciąż malowała te swoje nieznośne obrazy, zostawiała pędzle gdzie popadnie i nim wyszła z domu, musiała w jakiś sposób się ubrudzić!
Już zaczęła drżeć jej broda i byłaby wybuchnęła płaczem, stwierdziła jednak, że przynajmniej w końcu się do niej normalnie odezwał. Co prawda pomylił imiona, ponieważ poprzednia recepcjonistka miała na imię Lucille, zawsze jednak to jakiś progres. Być może teraz będzie miała w końcu jakąś szansę aby zaistnieć w jego oczach. Jeśli nie wymuskany wygląd go kręci, to może właśnie gapiostwo, skoro na to właśnie zwrócił uwagę?
Wracając do domu doszła do wniosku, że to jednak nie może być to - nie była w stanie wyobrazić sobie żadnego z tych długonogich bóstw potykających się w najnowszych szpilkach od Prady. Westchnęła cicho. To był pierwszy facet od czasów Brada-ja-wiem-lepiej, który naprawdę wpadł jej w oko. Z Bradem nie wyszło, bo była dla niego zbyt grzeczną dziewczynką, ale zmieniła się od tego czasu, a Louis... Nie mogła przestać o nim myśleć, zarówno dniem jak i nocą, a ten idiota w tym czasie gził się z kim popadnie.
Bywało, że jej się śnił i te sny właśnie wywoływały u niej rankiem zarówno zażenowanie jak i nadzieję, że kolejnej nocy także się przyśnią. Był w nich ratownikiem, strażakiem, a czasami po prostu siedzieli razem i nagle... Och! Wstydziła się tych myśli tak strasznie. Dlaczego nie mogła zauroczyć się w którymś z tych miłych, przeciętnych mężczyzn, którzy obsługiwali linię firmy czy proponowali jej czekoladę, kiedy widzieli, że siedzi smutna?
Czy rzeczywiście nie była wystarczająco dobrą partią, aby taki mężczyzna jak on zwrócił na nią uwagę? Już dawno przestała zwierzać się swojej rodzicielce, bowiem ta konsekwentnie powtarzała, że już dawno powinna znaleźć sobie kogoś odpowiedniego. Już po pierwszym dniu, kiedy jej córka wróciła roześmiana, wręcz rozśpiewana, do domu ona już wiedziała, że dzieje się coś niedobrego. Zbyt wielkie podekscytowanie i zaróżowione policzki wskazywały albo na chorobę albo na miłość, a z dwojga złego lepsza już była choroba.
Był piątek i niemal wszyscy szykowali się na imprezy, tak samo było z Lukrecją i Katherine. Miały na oku pewien bar, w którym niemal co tydzień spotykała się śmietanka tutejszej ludności. Rzadko bywały w takich miejscach, ale tym razem kolega brata Katherine postanowił ustąpić i wpuścić je przed resztą. Pracował w Strefie 11 jako bramkarz i co noc wpuszczał tylko tych, których było stać na wejściówkę, a dwie przyjaciółki nie należały niestety do majętnych.
Wiosenna noc była ciepła, obie były więc ubrane w krótkie, kolorowe sukienki przez co wyglądały zarówno uroczo, jak i kusząco. Zza drzwi klubu dochodziły dźwięki najmodniejszej muzyki, a one przestępowały z nogi na nogę, ponieważ na stopach miały niebotyczne szpilki.
- Miłości życia tu nie poznasz - uśmiechnęła się Lukrecja.
- Może i nie, ale czy to ważne? - odrzekła Kate - Przecież kobieta także musi mieć coś z życia, a ty już jutro masz urodziny!
Rzeczywiście. W sobotę kończyła równo dwadzieścia lat. Miała nadzieję, że od tej pory to ona będzie dokonywała decyzji, a nie ślepy los i że każdy kolejny dzień będzie spełnieniem jej marzeń. Zauważyła, że bramkarz kiwa na nie ręką, więc obie podeszły radośnie, a ten otworzył przed nimi drzwi prowadzące do pomieszczenia wypełnionego mrugającym, kolorowym światłem i szampanem.
CZYTASZ
Życzenia Lukrecji
RomanceLukrecja żyje nudnie i przewidywalnie, przynajmniej sama tak uważa. Jest recepcjonistką w biurze firmy consultingowej,a jedyne chwile kiedy czuje, że żyje to maratony zakupowe z przyjaciółką. Cosmopolitana traktuje jak Biblię. Wszystko zmienia się...